Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień w pracy.


Siedzę właśnie w pracy i jestem taka wściekła, że zaraz komputer pogryzę. Jakoś nic nie idzie po mojej myśli nie wiedzieć czemu. Do tego wszystkiego brzuch mnie boli . Ani okresu, ani bobasa... Waga mnie dobija na własne życzenie. Dziś było 73,9, więc dużo za dużo. No i jak tu nie zacząć wyć. Sam na myśl wpada antydepresant w postaci tabliczki czekolady. Chociaż powiem wam, że rano jest całkiem nieźle. Dość przepisowe śniadanie, obiad też ujdzie, najgorsza kolacja. Wczoraj zjadłam dwa małe kotlety mielone i dwa z nuggetsy kurczaczka, do tego kawałek ryby po grecku. Oczywiście wieczorem mówię sobie, że to nic. Rano za to patrzę na siebie w lustrze i płakać się chce. Poranne postanowienie - biorę się za siebie. I tak codziennie... Gdzie ta motywacja? Ta chęć biegania? Ulotniła się razem z nadejściem jesieni. Czy tylko ja czuję taką ogólną beznadzieję?