Od razu po powrocie na wage: jest 82,6 kg, chociaż: pilam piwo, jadłam rybki (ale z grilla), wcinałam owoce i piłam jogurty. Pomiary inne sa do luftu, bo wszystko zależy od tego, w którym miejscu przyłoży się miarę.
Na Mazurach ominęła mnie ta straszna nawałnica, bo dopiero dojeżdżałam do Rucianego, ale to, co widziałam (maszty wyrwany z dużej łodzi "z mięsem", słupki od handrelingów też, porwane żagle - wszystkosię stało na Mikołajskim), powoduje, że mam coraz więcej respektu przed siłami przyrody. I więcej bojaźni przed pływaniem. I więcej trzeba mieć gotowości na wszystkie mozliwe zdarzenia podczas pływania. Pierwszy raz chyba od trzydziestu lat pływałam w kamizelce, a wiało tylko ze cztery. Taka się porobiła psychoza, że wychodzić z portu się odechciewało.
Od jutra rowerek i spacerki, na zagle przyjdzie czas w przyszłym roku - ale już nie będę robiła "za balast", o nie, bo co to będzie za balast o wadze 70 kg, albo i mniej, no nie?????
bezkonserwantow
26 sierpnia 2007, 22:07brawo, czyli nie jest źle :)