Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wbrew pozorom, niekoniecznie oczekiwany... brak
apetytu


Ostatnio żyję w sporym stresie. Denerwuję się doktoratem, badaniami na uczelni, do tego jestem na etapie szukania pracy, a 3 tygodnie temu zaczęłam stosować leki antykoncepcyjne. I od 3 tygodni mam nieustający okres. W sumie dzisiaj zaczęłam kolejny cykl, tak w drodze wyjątku, więc wyobraźcie sobie jakieś zaszczute zwierzę, które przez ponad 20 dni się wykrwawia i chodzi obolałe (kontaktowałam się z ginekologiem, który powiedział, że tego typu objawy mogą występować przez kilka tygodni i że muszę to jakoś przetrwać). Skutki: jestem niemal non stop smutna, depresyjna i mam naprawdę spektakularne huśtawki nastroju, a w chwili czarnego humoru powiedziałam swojemu facetowi, że już wiem, czemu antykoncepcja hormonalna ma tak wysoką skuteczność...

W zeszłą sobotę rano zjadłam jogurt, a kilka godzin później, dziecko mojego faceta powiedziało, że zupa jest obrzydliwa (jestem świetną kucharką, niewdzięczna smarkulo!) i coś we mnie pękło. Wpadłam w doła, przez resztę dnia już nic nie zjadłam. W niedzielę "sukces", wcisnęłam w siebie jabłko, ale każdy kęs rósł mi w ustach. Na szczęście przyswajam herbatę i wodę. Soku już psychicznie nie (chciałam przepuścić przez wyciskarkę szpinak i jabłko, ale nie zdołałam się zmusić). Dzisiaj rano wmusiłam w siebie jabłko i pomyślałam, że jak wrócę z uczelni, to zjem coś porządniejszego (w końcu mam rozpiskę diety na kolejny tydzień, a taka spontaniczna głodówka czyni więcej szkody niż pożytku), ale w pracy było po prostu bardzo źle i już wiem, że nic nie uda mi się przełknąć:/

Nie wiem nawet, od czego powinnam zacząć jeść, jak w końcu mi się uda, żeby nie odbić tych cudownie straconych kilogramów z zeszłego tygodnia (co mnie dodatkowo dołuje, swoją drogą). Liczę na to, że może chociaż organizm mi się trochę zdetoksykuje. Mam nadzieję, że niedługo będzie lepiej.