Pomimo dwutygodniowego chorowania, a co za tym idzie obiadków mojego męża i braku regularnego ruchu ( za wyjątkiem wyjść do toalety) nie jest źle. Waga nadal wskazuje 64,7 kg. Bardzo optymistycznie mnie to nastawiło. Obawiałam się, że waga pójdzie do góry bardzo, bardzo. Ale jest dobrze, tzn. walczę dalej. W piątek zaliczyłam pływalnię (20 długości + wygłupy w brodziku z synami), wczoraj 10 km spacer z podbiegami (moje dwa chłopaki 4 i 9 lat nie potrafią spacerować, wszystko jest w biegu). Plan na dzisiaj to basen przed obiadem, a po obiedzie rower. A zapomniałabym. Daję odpocząć mojemu samochodzikowi. Do pracy tylko pieszo. Codziennie.