Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
marzył mi się atak:(


Marzył mi się atak na kolejną cyfrę, ale niestety z dnia na dzień jest gorzej i bliżej mi do tego, aby zaatakować cyfrę wyższą, zamiast niższej. Płakać mi się chce  

Wczoraj prócz pracy w ogrodzie w końcu uruchomiłam rowerek. Czasowo wyszło fatalnie, ale tym akurat się nie przejmuję. Jem prawidłowo, choć ochoty za mną chodzą i dziś na lunch miałam sałatkę fitness (ryba, ananas, cebula, orzechy i jogurt naturalny). Mój mąż zadowolony, bo dieta mu służy i nawet wczorajszy tost z wylewającym się żółtym serem mu nie zaszkodził w tendencji spadkowej. A ja??? Nie mam już czasu na większą ilość ćwiczeń, nie wspominając już o sile. Dziś muszę posprzątać dom i na samą myśl dostaję dreszczy.

Wieczorem padam ze zmęczenia. Sypiam max 6 godzin. Liczę, że w nadchodzący weekend chociaż troszkę nadrobię sen, choć lista zadań do wykonania już jest długa.

"Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam!!!!!"

LEPSZEGO DNIA!