Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Witajcie po długiej przerwie!


Jak widzicie u mnie bardzo...chwiejnie. Nie jestem dumna z tego powodu i nie będę wam ściemniała, że dawałam z siebie wszystko a wredna waga na pewno zepsuta, do wymiany, bateria na pewno słaba  itp. Nie. Robiłam niewiele w kwestii chudnięcia i niewielkie są moje efekty. Lato nadeszło a waga się nie zmieniła baaa nawet wzrosła. 

Idąc drogą szukajmy wymówek- przeprowadzka, zmiana otoczenia, więcej żarcia z grila, piwka i w ogóle spotkań towarzyskich. Okres, wzmożona chęć jedzenia, lekkie zachwiania emocjonalne podczas, których rzucałam się na żarcie, bo tylko to w życiu przyjemne. I wiele, wiele innych. Mogę tak wymieniać bez końca, ale i po co? Zapasłam się to się zapasłam, moja wina. Nie kota, który skakał mi po głowie i nie dawał spać a rano nie było sił, nie koleżanek, które przychodziły z piwem , winem, innym trunkiem bo się dawno nie widziałyśmy, nie świata bo się sprzysiągł przeciwko mnie i każdą okruszynę zamienia w nadprogramowe kg. 

To moja wina. Ja żarłam, ja nie ćwiczyłam systematycznie, ja robiłam sobie coraz częstsze odstępstwa od diety, bo co to jedno ciasto albo pół tabliczki czekolady.

Ale wracam tu po raz kolejny mam nadzieję, że tym razem z efektami a nie jęczeniem o tym jaka jestem gruba. Jestem jaka jestem, jestem taka bo sama na to zapracowałam i nikt za mnie siódmych potów na siłowni nie będzie wylewał. Rozglądając się po owej siłowni i patrząc na koleżanki, które kiedyś były takie jak ja i większe, doszłam do jednego wniosku. Każdy sam pracuje na swój sukces. Każdy tam ciężko pracuje i ja również muszę ciężko pracować. Może lipiec do mnie należał nie będzie, ale w sierpniu będę już szczuplejszą, mniej zgorzkniałą kobietką i tego samego wam życzę!