Dietę norweską poleciła mi koleżanka z pracy pewnego dnia 2015 roku, gdy siedziałyśmy razem w saunie, a jak napomknęłam, że przydałoby mi się zrzucić z pięć kilo. Bardzo ją zachwalała, a ja jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ta kobieta ma zaburzenia odżywiania.
Otóż cały jadłospis jest niezwykle restrykcyjny i dokładnie wyszczególniający, co i kiedy należy jeść. Info tutaj: Klik! Jak widać, ktoś sprytnie zarabia na podsyłaniu gotowej listy zakupów na cały okres dietowania, choć wyliczenie go samemu jest proste jak budowa cepa :D
Poświęciłam dwa tygodnie przestoju w pracy w lecie, gdyż przy tak niskiej podaży kalorycznej domyśliłam się, że jakikolwiek wysiłek fizyczny nie jest zbytnio wskazany.
Poniżej moje obserwacje i wnioski ze stosowania diety norweskiej:
- efekty były widoczne niemalże natychmiast - po trzech dniach miałam już -3,5 kg (dziś wiem, jak bardzo jest to niezdrowe);
- mimo, iż uwielbiam jajka i grejpfruty, bardzo szybko miałam ich dość a po zakończeniu diety nie mogłam na nie patrzeć;
- po tygodniu diety byłabym w stanie zjeść sama ogromną tabliczkę mlecznej czekolady, nie mówiąc o zwykłej kawie z mlekiem;
- po zakończeniu diety bardzo szybko wróciłam do poprzedniej wagi, gdyż nie znalazłam dokładnie wyszczególnionego właściwego protokołu wyjścia z takiej diety.
Podsumowując: NIE POLECAM. Jajka i grejpfruty są zbyt cudowne, by sobie je obrzydzić ciągłym spożywaniem. Owszem, można schudnąć na rzecz jakiegoś wydarzenia, np. wesela, by się wcisnąć w kieckę, ale chyba nie muszę dodawać, jak bardzo zły jest to pomysł.