Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Piątek nie wychyla się zbytnio. W menu wieje nudą
i powtarzalnością.


Śniadanie: Zupa a la kalafiorowa (kalafior, marchew, seler naciowy, pietruszka, ziemniaki, koper, cebula + malutki kawałek mięsa indyczego mi się nabrał)

II Śniadanie: sok pomidorowy Dawtona + baton zbożowy z miodem

Obiad: Dorsz (niestety) w panierce, surówka z czerwonej kapusty, surówka z marchewki i kap-kisz (skrót własny od kapusty kiszonej) + łyżka ziemniaków z koprem.

Podwieczorek: Zupa a la kalafiorowa

Kolacja: [zastanawiałam się czy po prostu nie opisać jej na biało... żeby się nie wydały moje słabości] gotowane cztery małe ziemniaki z koprem i keczupem + ... butelka wina czerwonego półwytrawnego.

Czaicie?? Wypiłam sama całą butelkę oglądając coś dziwnego, co zwie się Gry Małżeńskie. Nie mogłam na trzeźwo, musiałam się trochę ogłupić. Średnio pomogło, bo dalej nie pojmuję jak dorośli ludzie mogą się godzić na coś takiego.

A co do ziemniaków... Uwielbiam je. Takie z ogniska, z wody, z piekarnika, z koperkiem, z pieprzem, z keczupem... Nie rozwalone, nie frytki, nie smażone i nie z sosem. Koniecznie w całości. Wiem, wiem. Lekko dziwacznie i niecodziennie. Cóż. Każdy ma swoje zachciewajki: słodycze, fastfudy, mięso... A ja kocham PYRY <3