Dziś 4 dzień diety i 2 na Vitalii. Sukces + porażka. Trudno bywa i tak. Sukces bo sie udało- od 17.30 nic w ustach. Porazka bo dziś odwiedził mnie mój chrześniak (rozkoszny czteromiesięczny bobas), a mama z tej okazji upiekła ciasto. Swoje najlepsze, popisowe, robione jakby od niechcenia, ciasto drożdzowe. Walczyłam dzielnie. Nawet bardzo. Przez 2 godziny. A potem zjadłam kawał. Jeden, ale jednak.
Moja słaba, silna wola. Też tak macie???? Wszystko jest super, idzie fantastycznie, a potem nagle.... BACH!!!! Imieniny koleżanki w pracy, gość z wizytą, miła sąsiadka z kawałkiem szarlotki. I nagle wszystko diabli biorą. Jakby mózg przestał pracować. Jakby go w ogóle nie było. Połowa sukcesu jeśli uda się w porę zatrzymać. Mnie to się udaje bardzo rzadko. Najczęściej uważam, że dzień już i tak jest stracony, więc można sobie już go darować.
Ale nic to. Walczę dalej. Razem z Wami:)
Katii87
25 listopada 2012, 21:283 mam kciuki :)