..... niestety :(
A tak na to liczyłam. Wlazłam na nią, tak jak wczoraj sobie obiecywałam. I....
Ręce mi opadły, a usta wygięły w podkówkę. DOSŁOWNIE!!!!!
59,4 kg
Czyli kilogram więcej niż było we wtorek!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ok. Dałam ciała w czwartek. Ale wczoraj na tym przyjaciółkowym spotkaniu siedziałam przy puściutkim talerzu.:(((( I byłam 3 razy na siłowni, naprawdę wycisnęłam 7 poty!!!
Trudno. Wiedziałam, że kiedyś ten dzień. Po prostu wiedziałam. Zastanawiałam się tylko kiedy.
Mam dość!!!!!!!
Poddaję się!!!
od prawie miesiąca chodzę codziennie (!) na siłownie. Świątek, piątek, niedziela. Nie dosypiałam, brnęłam w śniegu i błocie. Liczyłam, ważyłam. Nawet jeśli kąsnęłam coś ekstra, to wiedziałam ile to waży i ile ma kalorii. Bez efektu. Obawiam się,że moja chora tarczyca wygrała. Osiągnęłam dno jeśli chodzi o motywację, nawet nie chce mi się starać.
Przecież Wam tak to ładnie wychodzi. Powoli, z wpadkami lub bez, ale brniecie do celu.
Ja nie mogę żyć tylko kapustą, twarogiem i gotowanym kurczakiem, przegryzanym jabłkiem. Za dużo mnie to kosztuje.
Jeśli teraz nie ma efektów, to co będzie jak zjem karpia i kawałek piernika?????
Chce mi się wyć.......