Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
ZA-ŁAM-KA!


Jestem jedną wielką kupą tłuszczu wymieszaną z cellulitem! Serio!

Mój luby pojechał w delegację, więc korzystając z okazji postanowiłam zrobić porządek w ciuchach- głębiej schować grubsze portki i spódnice, a na wierzch wyciągnąć te letnie. Porozbierałam się żeby pomierzyć część ciuchów i się załamałam! Nie, nie tym, że niektóre rzeczy mi na tyłek nie weszły, bo tego to akurat się spodziewałam. Ale tym, że wyglądam jak grubas. Serio. Ćwiczę z przerwami od października, a tak na serio od stycznia. Nie po to, żeby "schudnąć do lata", ale żeby schudnąć na dobre, wszystko jedno czy do tego czy następnego lata. Wiem, że z moją sylwetką i tendencją do tycia będę musiała uważać na to, co jem i ćwiczyć już do końca życia. Ale kurde, myślałam, że moje ciało jest w lepszej kondycji po takim czasie ćwiczeń. 

Nogi- ok, zwłaszcza kostki, łydki, kolana i uda centralnie nad kolanami- może nie jakaś rewelacja, ale już wstydu nie ma i mogę te partie odsłonić.

Kryzys zaczyna się od ud-zewnętrzna część już się delikatnie zarysowała, ale wewnętrzna to załamka. Galareta z cellulitem. Idąc "wyżej" jest już tylko gorzej- sadło jak u słonia, boczki, talia, wszystko się wręcz wylewa! Plus, że ramiona i obojczyki ładnie się wyeksponowały.

Miałam zrobić sobie zdjęcie, ale gdy je zobaczyłam to zrobiło mi się słabo, więc oszczędzę wam tego widoku.

Zastanawiam się też czy moje ciało jest takie oporne, uparte, wykończone różnymi dietami czy po prostu jestem jakaś lewa i nie umiem ćwiczyć skoro siłka nie przynosi efektów.

Przeraza mnie też fakt, jak wyglądałam jeszcze rok temu, skoro od wielu osób teraz słyszę, że STRASZNIE SCHUDŁAM. Chyba nie chcę tego wiedzieć...

Najważniejsze jest to, że się nie PODDAŁAM, TYLKO ZMOTYWOWAŁAM, walczę dalej!

Ahoj!