Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 26 | Kryzys jak się patrzy, ale nie staję na
wadze :P


A więc wolne! Udało mi się wysępić całe 3 dni chorobowego po 3 tygodniach leczenia antybiotykiem, szaleństwo :P Dziś leniwie, ciągle czuję się słaba, ale za to bez stresu, że jutro znów ćwierć przytomna będę musiała dowlec się do pracy. Dietetyczne jedzenie mam, przeżyję.. Gdyby nie to mleko z miodem, już patrzeć nie mogę!

Na obiad dziś, w ramach niskokalorycznego rozgrzewającego dodatku - orientalna zupa z dyni. Udało mi się zdobyć chyba ostatnią dynię na osiedlu, bagatelka pięciokilogramową. Zamroziłam z niej dodatkowe 4 porcje zupy, będzie na zimę :D Dla zainteresowanych przepis tutaj http://www.zajadam.pl/przepisy-zupy/zupa-krem-z-dyni. Jak dla mnie najlepsza zupa krem na świecie! A te zapachy rozchodzące się po mieszkaniu w trakcie gotowania.. pychota. M. za nią przepada, niestety dziś zalega w pracy więc dostanie ją późnym wieczorem albo jutro. Chociaż nie powiem, taka przeżarta jest chyba jeszcze lepsza :) Waga niestety stoi, ale żeby chociaż w górę nie szła na czas powrotu do zdrowia..


Czytałam gdzieś kiedyś, że współczesnym ludziom poprawia się nastrój, kiedy oglądają swój własny profil na facebooku :D Brzmi durnie, ale tłumaczono to tym, że tak naprawdę nasze strony wyglądają tak, jakbyśmy chcieli być postrzegani, prezentujemy w nich siebie z najlepszych stron i przyglądanie się temu napawa nas radością. Ok, może nie tyle mój prywatny profil, co moja skromna stronka "podróżnicza" chyba faktycznie wprowadza mnie w taki stan. Czasem też przytłacza, kiedy widzę, że od dłuższego czasu nie mam co na niej dodać, bo czasu mało albo, jak teraz, zdrowia nie starcza. Martwi mnie np. to, że w Tatrach w tym roku byłam tylko raz! W zeszłym - co weekend! Seria cudownych wypadów, setki przepięknych zdjęć. Próbując patrzeć pozytywnie - ten jeden raz w Tatrach to było późnozimowe wyjście na Kozi Wierch.. :) Pierwszy wypad z rakami i czekanem. Potem obiecałam sobie całe lato i jesień wzmacniać kondycję i na nadchodzącą zimę być w formie, żeby próbować swoich sił. No niestety, plany odroczone, jest mi tego straszliwie szkoda. Drugim świetnym wyjazdem była majówka w Andaluzji, gdzie wynajętym jachcikiem płynęliśmy przez 9 dni od miasta do miasta. Magia. To również spełnianie moich marzeń. Żeglarstwem zajawiłam się na 1 roku studiów, zaczęło się od rejsów studentów architektury. Potem była przerwa, aż zdecydowałam się na kurs na żeglarza. Udało mi się już dwa razy być na morzu i mam chrapkę na sternika morskiego. Wprawdzie brakuje mi jeszcze wypływanych godzin (cholerny brak urlopu!), ale po kolejnym rejsie morskim będę mogła przystąpić do kursu. Jest plan :) Wrzucam kilka zdjęć z wyjścia na Kozi i rejsu po wodach pd Hiszpanii, tak żeby nie odpuszczać i iść dalej. W końcu na rejsie było bosko.. ale jednak nie ubrałam dwuczęściowego stroju ha!

Kozi Wierch:

Rejs wodami Andaluzji: