Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Przede wszystkim - mama. Mama rano, mama w południe, mama wieczorem i w nocy. 24h na dobę mama. Mama 3 dzieci - chłopców. Najstarszy ma 2,5 roku, młodsze bliźniaki niedawno skończyły roczek. No i właśnie... te bliźniaki. Diabły, szatany wcielone :P. Wytchnienia nie dają. Biegają, zrzucają drą, tłuką, biją się i ciągle chorują. Kocham ich nad życie. Zostawiły po sobie niestety pamiątkę mniej miłą - 16 kg na plusie. Po pierworodny zrzuciłam szybko ciążowe kilogramy, teraz nie umiem. Jestem zmęczona, padnięta - nie chce mi się odchudzać, nie mam na to siły, nie chce mi się myśleć. Ale kiedy patrzę w lustro albo co gorsza! idę na zakupy ubraniowe to chce mi się ryczeć. Muszę więc się w końcu zmobilizować i zacząć przypominać samą siebie.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 436
Komentarzy: 8
Założony: 7 grudnia 2015
Ostatni wpis: 8 grudnia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Wieczorynkaaa

kobieta, 38 lat, knurów

168 cm, 70.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

8 grudnia 2015 , Komentarze (6)

O żesz.. siedzę właśnie i patrzę na ten obrzydliwy krem brokułowy (a tymczasem w brzuszku rozchodzi się smak chlebka razowego z pysznym malinowym dżemikiem, kalorie się zgadzają ;) ). No już dawno nic tak paskudnego nie jadłam :P Kompletnie bez smaku, a wygląda jak kupa :P. A najgorsze jest to, ze ślubnemu spakowałam do roboty HAHA! To się zdziwi ;). Dziecię moje starsze nawet nie zaszczyciło talerza spojrzeniem:

- "Chcesz trochę zielonej zupki"

- "Nie lubię".

i miało cholera rację, ze nie lubi. Aż zazdrościłam młodszym ich obiadków ze słoiczków...

Tak, tak. Wyrodna matka jestem i karmię czasem (a nawet często) bliźniaki słoiczkami. Na swoją obronę mam to, ze jest ich dwoje! Wystarczy? ;)

Śniadanie było ok. II śniadanie mnie trochę rozczarowało. Lunch był mocno średni, a obiad paskudny. Aż się boję kolacji! Może to jest ta metoda odchudzania?

Nie ukrywam, ze ciężko jest dla mnie skomponować dietę. Należę pewnie do jakiegoś wymarłego gatunku, ale nie jadam warzyw ;). Tzn. nie wszystkich ale zdecydowanej większości niestety. No nie potrafię się zmusić. Na samą myśl, że miałabym zjeść pomidora, buraka, cebulę, cukinię, pora, szczypiorek czy sałatę (i pewnie jeszcze kilka innych) robi mi się niedobrze. Za niedługo na moim karku spocznie 30 wiec już się pewnie nie nauczę...

Ale jako, że zwariowałabym pisząc o samym jedzeniu (ależ bym jakieś ciacho upiekła... najlepiej browni... eh) to zmienię temat :) Okna umyłam. Co prawda tylko 6 z 23 ale już jest postęp. Zaczyna nas być widać od strony ogrodu ;).

Dziabągi oczywiście siedzą w domu bo jakżeby inaczej. Nie pokazałbym ich ludziom z tym zielonym czymś wypływającym z nosa. A więc siłą rzeczy ja siedzę z nimi. I dostaję nie powiem czego. "Zostaw go, nie gryź go, nie wyrywaj mu ręki, nie ciągnij go za nogę po podłodze, nie wyrywaj mu włosów, je jedzcie psiego jedzenia!". Tak. Kiedyś zmuszę męża żeby to on wziął L4. I zobaczy... A tymczasem ja sama w domu (pomijając dziabągi) nikt mnie nie widzi i nie krzyczy "Chyba żartujesz, ze masz ochotę na wafelka! Zapłaciłaś za dietę więc masz się jej trzymać" ;). Choć NAPRAWDĘ się trzymam! Jeszcze! Zobaczymy co będzie jak dzieciarnię spać położę (to już za 2 godziny, 2 trudne, głośne godziny :P). A potem się zrelaksuję ;). I już nie będę mogła doczekać się rana, kiedy się obudzą... :) Papaaaaaaa.

7 grudnia 2015 , Komentarze (2)

Na początku może się przywitam. Jestem nowa :). Dopiero zaczynam, więc zapał jest szczytowy. Choc do tej pory zawsze tak była, a po 3 dniach uciekał do mysiej dziury. Na rozpoczęcie diety cieszyłam się już od piątku (ale z racji wyjazdu weekendowego postanowiłam rozpocząć ją w poniedziałek). Jeszcze wczoraj po powrocie z wyjazdu poleciałam wieczorem na zakupy zostawiając mojego biednego, zdezorientowanego męża samego z trojgiem żądnych krwi pociech. Zapomniałam dodać, że moje piękne dzieciątka już drugi miesiąc biegają z zielonym niczym wiosenna trawka gilem o długości po sam pępek. Tak więc całą w skowronkach wróciłam z zakupów i nie mogłam się doczekać dnia dzisiejszego.

O ja naiwna...

Rankiem bladym wyciągnęłam moją oblepioną zieloną mazią kompanię z łóżeczek oceniając fachowym okiem, że ze żłobka jednak nici... Małżonek dziś ostatni dzień na urlopie, więc mogę go trochę wykorzystać... (ale bez przesady! chciałabym żeby moje dzieci przeżyły). Pomyślałam - spokojnie na 13 jadę do pracy więc zdążę sobie wszystko przyszykować. I nagle oświecenie! W żłobku dziś jest Mikołaj. Szybki telefon: "tak, znowu chore, ale czy moglibyśmy je przyprowadzić chociaż na Mikołaja? Dziękuję, a o której święty przyjdzie? Aha, ok. 10 - będziemy". I trzeba było nabrać rozpędu: przygotowac sobie omlet na śniadanie, zjeść omlet na śniadanie, przewinąć pieluchy młodszym, zrobić sniadanie starszemu, nakarmić mleczkiem bliźniaki, przebrać bliźniaki, ubrać starszego, ubrać siebie (w miedzy czasie 20 razy wytrzeć gile), odciągnąć gila z nosa, podać lekarstwa, ubrać kurtki czapki, rękawiczki, szaliki i 6 bucików, wrzucić szybko jakąś szmatę na siebie i... o zgrozo... 9:30. A wiec biegiem, wrzucamy dzieciarnię do samochodu i zawozimy. Ufff. Zdążyliśmy. A w zasadzie to Mikołaj się trochę spóźnia. 0,5h później przyszedł. No to oddaliśmy pociechy, siedzimy w szatni i czekamy. O 11:00 diablątka były ponownie w naszych ramionach. A więc znowu:  ubrać kurtki czapki, rękawiczki, szaliki i 6 bucików... i do domu. Pędem! Bo musze obierać cytrusy do sałatki cytrusowej. Upierdzieliłam się grapefruitem po same pachy, łapiąc jednocześnie siatkę mandarynek, które ściągał na siebie z blatu kuchennego Bliźniak nr 1. (Na szczęście Bliźniak nr 2. maltretował w tym czasie psa więc miałam trochę luzu ;)). 

Postanowiłam dyplomatycznie nie dostrzegać tego syfu, który rozpanoszył mię w domu po wczorajszym powrocie licząc po cichu na to, że puzzle, albo walizka kopną mojego męża w du...w tyłek i postanowi jes gdzieś upchnąć. Zaczęłam pichcić obiadek. A nie! Przepraszam! Lunchbox! I obiadek też. Zmusiłam ślubnego, o ja niedobra aby sam nakarmił i położył młodszych spać. Starszemu podsunęłam puzzle. I szybko, szybko: makaron, pieczarki, brokuły, rozmaryn, bazylia, pieprz, koncentrat, czosnek jogurt. Namieszałam, doprawiłam, podzieliłam i mam: lunchbox i obiadek. Zapakowałam w dwa osobne pudełka. Resztę wyłożyłam na dwa osobne talerze i podsunęłam mężusiowi: żryj :P nic innego nie będzie. Mój mąż mnie kocha więc powiedział, ze smaczne ;). Powrzucałam wszystko do torby, zapakowałam laptopa i uciekłam do pracy. Siedzę i rozkoszuję się ciszą. A już za 1,5 h - obiadek ;).

To był spokojny i przyjemny dzień. Sielanka :) Hardcore zaczyna się jutro. Mąż wychodzi o 6:30 do pracy, wróci w środę o 15:00. Będzie, będzie zabawa, będzie się działo... i znowu nocy będzie mało...

Ale dam radę! I będę superlaską, supermamą trzech synów :D