Dzisiaj waga pokazała 60,5 niby fajnie, ale nie wiem (a pewnie tak jest) czy to nie wynik codziennego "nie żryj o tej godzinie" mojej Miss co skutkuje tym, że zdarza się, ze np wczoraj od 13 jadłam tylko jogurt i pół pomidora bo " o 21 to już za późno" nawet jeżeli położyłam się o 1. Nie wiem, ale ona wywołuję we mnie poczucie winy, że zjem coś później i nie jem w rezultacie chodzę spać głodna, a nie powinnam. I
Do tego kiepsko się czuję, pierwszy raz M. powiedział mi ubierz się łanie i poprosze o zetaw z make-up a i uważaj na paznokcie. Wiem, ze powiedział to bo spotykami sie zjego znajomymi z tak zwaną wyższą pierdolencją, ktora chamsko ci potrafi powiedziec, " ojjj moglabys coś zrobić z paznokciai" i nie chciał, żeby mi później było przykro, ale zabolało nie to baardzo. W końcu od tygodnia jest ze mna kiepsko, dalej nie mieszczę się w ubrania. no dobra tylko w spodnie. Kiepsko się dzisiaj czuję, nie czuję się na siłach tam iść. Nawet nie chcę tam iść. Nie mam ochoty słuchać uwag hipokrytki ktora za tyle ile ma kasy powinna wyglaać dużo lepiej, jak ja mam wyrzuty sumienia kiedy kupiłam sobie coś za 10 zł z outletu i będę załowac pod konieć miesiąca, zaczynam się zastanawiać, czy te studia maja sens, od 2 tygodni nie uczę się, nie chodzę prawie na zajęcia tylko na ćw. Będę tego żałować w czerwcu. I znowu zbiera mi się na płacz. Nie mam siły sie oprowadzać do porządku. Dobrze chociaż, że miss mnie uczesze i pomaluję, i chuj ,że będę wygladać tak, że ledwo się poznam. Jest ze mną kiepsko i to naprawdę, mam ochotę kupić sobie pudlo lodów czekoladowych i całe zjeść. Chyba powinnam skończyć bo się w końcu popłaczę