Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Nie odżywiam się dobrze.


Nigdy nie odżywiałam się dobrze. Od małego miałam wielki problem z regularnym jedzeniem. Zostało mi do dzisiaj. Nie potrafię jeść kilku mniejszych posiłków dziennie, czasem jadam tylko raz, w zatrważających ilościach. Trochę jest to spowodowane moją pracą, ale to żadne usprawiedliwienie. Bo wstawanie w środku nocy nie sprzyja jedzeniu w godzinę po wstaniu z łóżka, a moja praca w większości przypadków wyklucza spokojne zjedzenie śniadania. Raczej tylko pochłonięcie kilku gryzów, średnio jeden na godzinę. Ale jak wspomniałam, to nie usprawiedliwienie.

Pochodzę ze Śląska, tam spędziłam prawie 25 lat, gotowała babcia, więc możecie sobie wyobrazić, jak wyglądały posiłki. Owszem, były pyszne, ale typowo śląsko-babcine, tłuste, wysokokaloryczne, ogromne porcje. 

No i przyzwyczajenia studenckie. Szybkie jedzenie w budce z fast foodami, bo kuchnia w akademiku nadawała się do Perfekcyjnej Pani Domu, bo nie było czasu na gotowanie, uczelnia-praca,praca-uczelnia, bo "na gotowe" było łatwiej. 

Mój mąż niestety ma te same nawyki co ja, sam pracuje ciężko fizycznie i umysłowo, po całych dniach jest w pracy i obiadokolacje pochłaniamy w porcjach podwójnych. 

Na szczęście sport nie jest nam obcy. Uwielbiamy spacery, rower, narty i wędrówki po górach. Kiedy tylko możemy staramy się coś robić na świeżym powietrzu. Ale nijak się to ma do naszej wagi / wyglądu ciała z powodu naszego jedzenia.

Po poważnej, jeśli mogę to tak ująć, rozmowie, postanowiliśmy coś z tym zrobić. Dajemy sobie czas do 1go lutego na wymianę artykułów spożywczych w domu. Makaron pełnoziarnisty, brązowy ryż, kasza, otręby, ciemny chleb. Mąż przegląda fora, strony o zdrowym odżywianiu, robi notatki i ustala listę zakupów. Ja dziś kupiłam pojemniki hermetyczne, żeby zabierać jedzenie do pracy. Od czegoś trzeba zacząć.

Chwała Bogu, że nie jestem z tym sama.

Pozdrawiam, O&R