Temat: Psychologiczne aspekty odchudzania

„Chcę schudnąć. Próbuję przestrzegać diety, zapalam się do sportu, nawet udaje mi się na chwilę zrzucić parę kilogramów, ale za moment dzieje się coś takiego, że nie jestem w stanie trzymać się diety, nie mam ochoty na ruch, zaczynam zajadać stres albo smutek, czując oczywiście coraz większą niechęć do siebie…” Coś ci to mówi?
Myślisz, że masz słabą wolę, bo inni potrafią, a ty nie? Powodzenie w osiągnięciu wymarzonego zdrowego i szczupłego ciała zależy zwykle w pierwszej kolejności od tego, czy w danej chwili jesteś w stanie zabrać się za dokonywanie zmian w życiu, czyli wytworzyć i utrzymać właściwe nawyki, by z czasem móc przestać koncentrować uwagę na jedzeniu i sylwetce – po prostu zdrowo żyć.
Stres, niska samoocena, uzależnienie od opinii innych, nieradzenie sobie z emocjami i wiele podobnych problemów jest często przyczyną niepowodzeń w odchudzaniu. Jest jednak dobra wiadomość: nie jesteśmy bezradni wobec tych problemów.
Zapraszamy w tym miejscu do rozmowy o wszystkich psychologicznych aspektach odchudzania – od kompulsywnego objadania się, poprzez zajadanie stresu, po motywację.
Na Wasze pytania będą odpowiadali Wojciech Zacharek – psycholog, zajmujący się między innymi wsparciem w procesie zmiany i coachingiem oraz Blanka Łyszkowska – trener rozwoju osobistego, prowadząca warsztaty psychologiczne dla osób z nadwagą
> Szczerze, to mam wrażenie, że był założony tylko w
> celach reklamowych, i niestety, specjaliści jakoś
> nie bardzo się postarali o to  by się rozwijał...

:) Kochane kobiety,

Wiem, że poruszane tu tematy są zawsze palące i wrażliwe, a potrzeba uzyskania odpowiedzi wiąże się z niecierpliwością, ale proszę o wyrozumiałość :) Nie zawsze mogę odpowiedzieć od razu. Zaglądam tu częściej, niż mogę napisać, choć robię to z własnej potrzeby - dzielenia się tym, czym mogę pomóc i także z potrzeby mojego rozwoju, bo pracuję z kobietami otyłymi.
Teraz, szczerze mówiąc, siedzę w domu zapuchnięta, bo leczę trzydziestoletnie zapalenie zatok :) Akupunkturą. Może wreszcie raz na zawsze? Mam nadzieję :) W każdym razie ledwie patrzę na oczy, a tu jeszcze mam dużo pracy przy komputerze.

Wątek został, owszem, założony w związku z patronatem Vitalii nad książką "Chcesz schudnąć, ale... nie potrafisz przestać jeść", W.Perkins, S.Cabot, ale z tej samej inicjatywy, co i wydanie tejże książki - po to, żeby tym, które i którzy są gotowe i gotowi na pracę ze swoją psychiką, pomóc określić kierunek tej pracy.

Jeszcze raz - wybaczcie, że nie daję rady pisać codziennie, ale robię to z radością i na zasadzie wolontariatu :)

Pojawiło się w ostatnich dniach kilka nowych tematów. Teraz wracam do mojej pracy zawodowej, ale jeszcze dziś zajrzę przed wieczorem. Miłego popołudnia

Wątek zapowiadał się ciekawie i naprawdę ucieszyło mnie to, że komuś się chce spróbować naprostować nam myślenie. Jednak, jak na razie to Pani głównie stara się nam pomagać, i to czuć w wypowiedziach. Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o Panu Wojtku, który wydaje się, hm, nieobecny. Trochę brakuje mi tu też jakiegoś takiego prowadzenia tematu, niejako zapraszania, prowokowania nas do dyskusji a nie tylko pozostawieniu samym sobie w myśl zasady, że jakoś się to rozwinie.

Mimo to czytam, jestem obecna i staram się wyciągnąć coś dla siebie.

Pozdrawiam, i życzę szybkiego powrotu do zdrowia

Serdeczne dzięki :)
Również za sugestie. Nie robiłam dotąd nigdy za eksperta ;) Uczę się tej funkcji tutaj :) A mam, faktycznie, kilka tematów w zanadrzu, którymi warto by "zamieszać" ...
Co do zdrowia - jestem spuchnięta jak piłka do koszykówki :D Ale dzielnie walczę, bo przewlekły stan zapalny ma fatalne skutki dal organizmu... Jestem też pod wrażeniem tempa działania akupunktury: po drugiej sesji (twarz nakłuta igłami jak jeż :D plus brzuch, stopy i dłonie, a nawet małżowiny uszne!) wszystko się uaktywniło i intensywnie się oczyszcza. Fakt, samopoczucie takie sobie, ale pewnie tak musi być... Zobaczymy, jak będzie dalej
Swoją drogą, sporo czytałam, z racji zainteresowań, o działaniu akupunktury wspierającym bardzo odchudzanie i oczyszczanie organizmu z toksyn. Jestem entuzjastką tej terapii, bo działa na całe układy, a nie punktowo :)

To ze strony jednego z gabinetów (z Wrocławia chyba):

"Akupunktura – pozwala usprawnić przepływ energii. Odpowiednie nakłucia mobilizują spowolnioną przemianę materii, przyspieszają metabolizm i ułatwiają pozbycie się z organizmu toksyn. Jeśli połączymy tą metodę z odpowiednim oczyszczaniem, głodówkami leczniczymi i dietą rozgrzewającą uzyskamy zadowalający efekt w postaci redukcji wagi i trwałą poprawę zdrowia. Nie bójmy się głodówek! Głodówka jest niebezpieczna tylko wtedy jeśli podczas głodowania zalewamy swe ciało wyziębiającą wodą mineralną! Wtedy możemy sobie tylko zaszkodzić. Ważne jest nakłucie przed rozpoczęciem oczyszczania, oraz picie przegotowanej wody. Dodatek ksylitolu i wina wytrawnego czerwonego pozwala osiągnąć lekkie przeczyszczenie, które jest wskazane przy głodówkach – zapobiegamy wtedy wchłanianiu się toksyn z jelita grubego. Sama głodówka nie jest tak naprawdę niczym wielkim, nie musimy się zwalniać z pracy, brać urlopu i leżeć w łóżku. Odchudzają się osoby na co dzień gotujące rodzinie, czasem wręcz mające etat w branży gastronomicznej. Wytrzymują i czują się świetnie.

Kolejne etapy to w dalszym ciągu mobilizujące zabiegi akupunkturowe. Jednocześnie wprowadzamy potrawy ciepłe i zrównoważone, gotując je z przyprawami i ziołami. Dużą zasługę ma tutaj zupa gotowana na mięsie, najlepiej wołowinie, która jest smakiem „słodkim” i wzmacnia energetycznie śledzionę, trzustkę i żołądek. Zupa powinna być gęsta od jarzyn sezonowych, nie żałujmy też przypraw, takich jak kurkuma, kminek, pieprz i papryka – wtedy będzie smaczna i zdrowa.

Pamiętajmy, że to nie jest dieta cud! To zwyczajne przywrócenie organizmowi jego funkcji poprzez odblokowanie energii żołądka, śledziony i trzustki, jelita cienkiego i wątroby. Ja tylko pokazuję drogę, którą można pójść, że można żyć jedząc zupy, bigosy, leczo, duszone mięso i  warzywa oraz wytrzymać bez słodyczy. Efekt „jojo” występuje tylko wtedy jeśli zarzucimy zrównoważoną dietę i znów zaśluzowimy swoje ciało słodyczami, lodami i zimnymi napojami. Dziewczyny! Nie pijcie litrami wody mineralnej! Nie jedzcie zimnych sałatek, ani nie jedzcie codziennie jogurtu z owocami. To nie jest recepta na cellulit! Zjedzcie talerz ciepłej zupy, nie bójcie się odrobiny tłuszczu w potrawach. Panowie: Zamiast piwa proponuję lampkę czerwonego wina, do steku z warzywami. Bądźcie silni, zdrowi, piękni i najedzeni."

Do napisania wieczorkiem



Monijko30
już wróciłem z niebytu - teraz powinno być lepiej.  Ale do rzeczy -:)
Jak to bywa w psychologii na twoje pytanie odpowiedź brzmi: to zależy... od całego kontekstu twojej osobowości, środowiska, w którym żyjesz, i ich wzajemnej interakcji. Może tu wchodzić w grę kilka zjawisk, które następnie wzajemnie się wzmacniają:
1. istnieją osoby, które mają tak skonstruowany układ nerwowy, że aby się dobrze czuć, muszą nieustannie dbać o jego mocne pobudzenie, czyli muszą nieustannie dostarczać sobie bodźców i to najlepiej nowych, nieznanych, bo takie dają najmocniejszego "kopa" (stąd m.in. taka popularność tzw. sportów ekstremalnych)
2. jedzenie należy bez wątpienia do grona najprzyjemniejszych, najbardziej dostępnych i najbezpieczniejszych bodźców pobudzających (porównaj to np. ze skokiem na bungie), a przy aktualnej dostępności prawie wszystkiego w tym zakresie, bodźcować się można bez końca
3. dodatkowo nie bez znaczenia jest tu tzw. neuronalny układ nagrody, którego cel istnienia jest bardzo prosty - natychmiast wzmacniać te zachowania, które sprawiają nam przyjemność, co dla niego oznacza, że są dobre (w świecie współczesnym niestety przyjemne nie równa się zdrowe). Czasami wystarczy spróbować coś raz, żeby się od tego uzależnić, to znaczy wykształcić w sobie nawyk i przymusową potrzebę powtarzania tego zachowwania
4. i wreszcie trzeba sobie uświadomić, że tak naprawdę absolutną większość dnia spędzamy na tzw. automatycznym pilocie - posługujemy się niezliczoną ilością dobrze wyuczonych, nawykowych zachowań - im bardziej dany nawyk jest w nas wkodowany, tym trudniej jest nam się mu oprzeć, jeśli tylko w pobliżu nas znalazł się bodziec go wyzwalający. Trudno sobie wyobrazić coś tak dobrze przez nas opanowanego jak czynność jedzenia i tak szybką naszą reakcję jak na widok apetycznego jedzenia
5. wyobrażanie sobie, że właśnie zjadłaś to, przed czym się bronisz, jest najgorszą z możliwych technik zapobiegawczych - wyobraźnia jest symulacją rzeczywistości. W ten sposób wywołujesz w ciele wszelkie reakcje jak po zjedzeniu np. batona. Tyle że go nie zjadłaś. Skutkuje to tym, że chęć na niego zamiast maleć gwałtownie rośnie wraz z rosnącym łaknieniem.
6. do tego dochodzi jeszcze nasza podatność na przekazy reklamowe. Wierz mi, możemy temu zaprzeczać, ile wlezie - reklamy na nas naprawdę działają.
Jak sobie z tym poradzić? Sygnalizując tylko, bo nie ma tu miejsca na opis całej procedury terapeutycznej - przygotować i wdrożyć przeprogramowanie złych nawyków. Żeby stało się to skuteczne, oznacza to pracę na trzech poziomach jednoczesnie:
a. twoich wartości - tym, co jest dla Ciebie ważne w życiu
b. twoich postaw i przekonań - tym, jak widzisz świat i siebie w nim
c. twoich zachowań - tym, co zwykle robisz.
Badania nad plastycznością mózgu donoszą, że przerwanie wzmocnionego poprzednio połączenia między neuronami (co jest biochemicznym odpowiednikiem nawyku) wymaga minimum 21 dni pracy nad zmianą w swoim zachowaniu. To jest ta zła wiadomość -:) Niestety, nic, co chcemy w sobie zmienić, nie jest możliwe przez samo powiedzenie sobie tego. To wymaga dosłownie m.in. zmiany okablowania naszego mózgu.

O TZW. SŁABEJ I SILNEJ WOLI

czytając posty, odkryłem, że warto rozjaśnić temat tzw. silnej woli. Wiele osób w tym stanie pokłada nadzieję na sukces w odchudzaniu. Jeśli natomiast po raz kolejny nie udało się wytrwać w postanowieniu np. niejedzenia słodyczy, natychmiast idzie za tym samoobwinianie się o brak tejże woli, poczucie gorszości, bycia wybrakowaną osobą, co w konsekwencji może prowadzić do stanów obniżonego nastroju, a nawet w skrajnych sytuacjach depresji.

Otóż całe to rozumowanie oparte jest na całkowicie fałszywym przekonaniu, że jest coś takiego jak stała cecha „posiadania silnej woli”, a ci, którzy mieliby ją posiadać, są szczęśliwcami, którym wszystko się udaje.

W pewnym badaniu odkryto, że nałogowi palacze najbardziej narażeni byli na powrót do nałogu bezpośrednio po... odbytym z sukcesem odwyku. Jak to możliwe? Wytłumaczenie jest takie. Wola do czynienia czegoś jest mechanizmem energetycznym, który pozwala nam wytrwać w postanowieniu. Tyle że jak wszystko, tu też ilość energii zgromadzonej na ten cel w danym momencie jest skończona i ograniczona. Jeśli właśnie mamy za sobą wyczerpujący proces odzwyczajania się np. od słodyczy, to w krótkim czasie ta energia zostaje zużyta na wytrwanie w postanowieniu. Następnie musimy ją na nowo odbudować. Oznacza to, że w okresie przejściowym jesteśmy bezbronni, bo nie posiadamy po prostu żadnej woli (nie mówiąc już o tej silnej).

Oto jedna z przyczyn, dlaczego tak łatwo wracamy do poprzedniego stylu jedzenia po wyczerpujących dietach – całą energię woli zużyliśmy na dietę – nic nie zostało na „po diecie”. A wtedy nawet najsłabszy bodziec może sprawić, że wrócimy do tego, co już było.

Morał z tego jest taki: nikt w kwestii woli nie ma łatwiej ani gorzej. Chodzi tylko o to, jak mądrze wydatkujemy tę energię.

W kontekście stresu i innych sytuacji, w których czujemy się obciążone/obciążeni, co sprzyja tak napadom objadania się, jak i w ogóle stwarza "korzystne" warunki do tycia (wyjaśniałam wcześniej - jest związek pomiędzy naszym stanem psychicznym, szczególnie gdy jest on permanentny, a tym, jak funkcjonuje chemia naszego ciała, powodująca gromadzenie tłuszczu i blokująca metabolizm):
Czy macie swoje sposoby na doraźne zrelaksowanie się, rozluźnienie, np. sytuacji silnie wyzwalającej stres? Albo kiedy czujecie zmęczenie fizyczne? Na dłuższą metę taka własna, skuteczna metoda pozwala uniknąć pułapek, w jakie wpadamy pod wpływem emocji, czy - jakże często - po prostu przemęczenia (nie bez powodu najgorsze są dla nas wieczory...).
Pan Wojtek napisał:
Jeśli natomiast po raz kolejny nie udało się wytrwać w postanowieniu np. niejedzenia słodyczy, natychmiast idzie za tym samoobwinianie się o brak tejże woli, poczucie gorszości, bycia wybrakowaną osobą, co w konsekwencji może prowadzić do stanów obniżonego nastroju, a nawet w skrajnych sytuacjach depresji.

Pani Blanka napisała:
Wyjaśniałam wcześniej - jest związek pomiędzy naszym stanem psychicznym, szczególnie gdy jest on permanentny, a tym, jak funkcjonuje chemia naszego ciała, powodująca gromadzenie tłuszczu i blokująca metabolizm.

Czy to oznacza, że osoby o niskiej samoocenie, nieakceptujące, ba! nienawidzące własnej osoby, nie tylko pod względem fizycznym, ale i psychicznym, cierpiące na depresję itp., w ogóle nie dadzą rady się odchudzić?
Pytanie kieruję zarówno do Pani Blanki, jak i Pana Wojtka.

Witam

Dziękuję bardzo za odpowiedzi, trochę mi to pomaga zrozumieć lepiej samą siebie. Podatność na reklamy odkryłam już dawno, jak i to, że właściwie stale jesteśmy bombardowani jedzeniem, wszędzie jedzą, w gazetach też same apetyczne przepisy i produkty. Oglądam więc i czytam z umiarem

Co do pytania Pani Blanki o sposoby na doraźne zrelaksowanie się to u mnie najlepiej sprawdzają się właśnie słodycze. Dają mi pierw energię a potem zobojętnienie. Po za tym działają szybko i nie wymagają ode mnie specjalnego wysiłku.

Bożenko, dokładnie tak jest. Dlatego właśnie cały czas postuluję i nudzę do znudzenia :) że jeśli boli nas dusza, wyszczuplenie ciała może być niemożliwe, przynajmniej trwałe. Jest to zmienne osobniczo oczywiście, bo czasem ludzie chudną, kiedy są w depresji, ale inni "blokują się", gromadząc tłuszcz. Pamiętajmy jednak, że swój wysiłek powinniśmy koncentrować na naszym dobrostanie psychofizycznym, a nie na szczupłej sylwetce.  Mówiąc bardziej prosto z mostu: zabieranie się za odchudzanie w takiej sytuacji jest tylko działaniem na objawy, a nie przyczynę.
Przykład z innego podwórka, choć dotyczący tylko fizycznego ciała: pisałam, że jestem w trakcie kuracji akupunkturą. Poszłam do lekarza z czym innym - z nasilającym się trądzikiem i bólem ramienia (po wypadku rowerowym). Okazało się, że nie ma sensu zabierać się za skórę - choć bardzo mi na tym zależało, wiadomo: wygląd! :) - póki nie wyleczymy 30-letniego zapalenia zatok, bo to ten stan zapalny jest pierwotną przyczyną stanu skóry (nota bene dowiedziałam się ciekawej rzeczy: trądzik u dorosłych osób zawsze ma przyczynę w przewlekłym stanie zapalnym w organizmie - zatok, zębów albo nerek). Tak jest i już, najmądrzejszą rzeczą jest zaakceptowanie tej rzeczywistości. Nierozsądnym byłoby teraz inwestowanie w kosmetyczkę, zabiegi, preparaty itd, póki nie zlikwiduję powodu, dla którego paskudne wypryski muszą się na skórze ujawniać. Czeka mnie dość długa kuracja (i bolesna i męcząca, bo jestem w rozsypce fizycznie - opuchnięta, obolała i zmęczona), taka kolej rzeczy.
Z otyłością i nadwagą bywa podobnie, tak może być u Ciebie (błagam, nie "Pani", bo czuję się stara ;)) , że jest to objaw, czy to fizycznego niedomagania któregoś organu lub układu, czy też właśnie duszy. Lubię mówić o człowieku, jako całości używając określeń: ciało fizyczne i ciało nie fizyczne, z zaznaczeniem, że są jedną, przenikającą się i funkcjonującą razem całością. Wtedy moje porównanie z zatokami nabiera sensu :)
Jednak, Bożenko, to nie są złe wieści :) Tylko całkiem dobre. Być może powinnaś odpuścić sobie skupianie uwagi na nadwadze (która jest objawem), a zająć się troskliwie przyczynami. Na tym forum, z racji formuły, nie da się przeprowadzić pogłębionej analizy, ani wesprzeć Cię terapeutycznie, oczywiście, ale jeśli chociaż dzięki tej wymianie myśli i spostrzeżeń uda Ci się przyjąć bardziej pozytywną postawę względem siebie i podjąć decyzję o troskliwym zajęciu się sobą, to to już będzie wielki krok :)
Prawda jest taka, że życie w nienawiści do siebie jest najcięższym doświadczeniem wojennym, jakie możemy sobie zafundować. Jest zbadaną sprawą, że takie osoby cierpią np. na choroby autoimmunologiczne. Nie tylko zresztą. U takich osób też w zasadzie często leczenie choroby nie przynosi skutku, póki, jeśli mają szczęście i dojdą do tego, albo ktoś ich naprowadzi, nie zajmą się np. swoim stosunkiem do siebie.
Oczywiście nie da się tutaj pomóc za bardzo, jak mówiłam, ale to i owo można zasugerować :)
Jeśli np. depresja jest głęboka, to zawsze należy ją potraktować jak poważne zagrożenie i być pod opieką terapeuty.
To, co można zrobić zawsze dla siebie, to postanowienie, że nasze życie jest dla nas najważniejsze, że jesteśmy gotowe walczyć o siebie i zająć się sobą. Filozofując trochę, ale tylko trochę :) co mam bardziej cennego, niż ja sama? I mówię to ja, matka dwójki dzieci, mówię świadomie! Bo co mi z dzieci przyjdzie, jeśli nie zadbam o swoje życie? Jeśli byłabym chora i nieszczęśliwa, to czy będe w stanie wtedy wszystko tak zrobić, żeby moje dzieci miały dobre życie? No nie :) Jak by się tak wszystkiemu przyjrzeć, to, warstwa po warstwie, wszystko możemy sobie poodrywać z naszego postrzegania świata, aż w końcu i tak dojdziemy do wniosku, że to "JA jestem dla siebie najważniejsza". I to jest pierwszy krok w dobrą stronę. Często żyjemy nie swoim życiem, dajemy się wpędzać w powinności, które nie są nasze, a wręcz często nam szkodzą, co rodzi baaaaardzo często poczucie bycia niewystarczająco jakąś, nieadekwatną itd, a stąd już blisko do obwiniania się. Strzelam trochę w ciemno, ale wiem, że często tak mamy: może warto zadać sobie pytanie "A czy na pewno to ze mną jest coś nie tak, a może ja chcę od siebie niewłaściwych rzeczy?" Dla mnie to pytanie i odpowiedź na nie były bardzo otrzeźwiające i okazały się punktem zwrotnym na drodze do równowagi w życiu :)
Tak samo jest z naszym wszechobecnym ideałem piękna. Ale to inny temat :) Na pewno chętnie do niego wrócę, bo to mój konik ;) W każdym razie - większość tego, co się nam wydaje, że powinno być, to, delikatnie mówiąc, nie nasze bajki, tylko cudze i... bez wartości.
I niech Cię ręka boska broni wpaść w poczucie winy z powodu Twojej postawy względem siebie! Trzeba się wykręcić z tej spirali poczucia wina w końcu: "jem, bo mam poczucie winy z powodu.... - wstawić, co pasuje-... potem mam poczucie winy, że zjadłam, a potem mam d siebie pretensje, że mam "słabą psychikę" i wpadam  jedzenie i poczucie winy..." Błędne koło jak się patrzy...
Wiem, że wszystko i wszyscy dookoła raczej nie pomagają, a wzmagają to poczucie. Jednak, jeśli zaczniesz zatrzymywać się nad myślami o sobie, przyglądać się im świadomie, ćwiczyć w ich kwestionowaniu, hamować i zamieniać na pozytywne komunikaty i będziesz to robić konsekwentnie, to to w końcu da efekt. Naprawdę :)

Pierwsze, proste, ale bardzo potężne (dla wielu niezwykle trudne do przełamania) ćwiczenie z afirmacją: codziennie mów do siebie, na głos, patrząc sobie w oczy słowa wsparcia (chyba już o tym pisałam, nie?), konsekwentnie, nawet kilka razy dziennie. Początkowo trudniej to zrobić niż szóstkę weidera ;) ale efekt – równie murowany. Spróbuj :)

Druga prosta-trudna sprawa. Trening pozytywności. Zacznij, na głos albo w duchu, dostrzegać świadomie wszystkie dobre rzeczy wokół Ciebie i DZIĘKOWAĆ za nie. Komu chcesz, w zależności od światopoglądu – Bogu, Naturze, Duchowi Świata, sile wyższej. Nie ma znaczenia. Świat jest pełen niesamowitych i pięknych, dobrych rzeczy. Wystarczy wyjrzeć za okno :) Pijesz pachnącą kawę? Powiedz sobie, że Cię to cieszy, że to jest superprzyjemne. Czuj wdzięczność za to. Świeci słońce w jesiennym parku? Dostrzeż to i powiedz sobie, że Cię to cieszy, poczuj się częścią tego pięknego świata. Ktoś powiedział Ci coś pokrzepiającego? Podziękuj w duchu, że tak się stało i poczuj wdzięczność :) To jest potężna terapia za darmo. Warto się w niej wyćwiczyć i odzyskać … radość z tego, że się JEST. Bo to tak działa. Oczywiście ma nam to wejść w krew. Jeśli powiesz sobie to pięć razy, efektu nie będzie. Chodzi o zmianę tego, jak widzisz siebie i świat i pozostanie w tym nowym stanie.

Może się wydawać, że nie ma to wszystko wiele wspólnego z odchudzaniem. A jednak ma, a na pewno  ma zawiązek z tym, czy możemy się uwolnić od ciągłego pilnowania wagi i pociągu do jedzenia. Bo, koniec końców, chodzi o to, żeby żyć i czuć z tego radość, a nie żyć w niewoli jojo, prawda? :)




dowiedziałam się ciekawej rzeczy: trądzik u dorosłych osób zawsze ma przyczynę w przewlekłym stanie zapalnym w organizmie - zatok, zębów albo nerek)


oooo, to ciekawe, bo ja z trądzikiem walczę i marnie mi to wychodzi. Niestety mam nawyk "drapania" - mogłabym to śmiało nazwać zachowaniem kompulsywnym - i cerę mam w złym stanie. A byłam  u dermatologa i leki nie działają....