27 września 2011, 10:57
18 października 2011, 12:18
18 października 2011, 13:00
Wątek zapowiadał się ciekawie i naprawdę ucieszyło mnie to, że komuś się chce spróbować naprostować nam myślenie. Jednak, jak na razie to Pani głównie stara się nam pomagać, i to czuć w wypowiedziach. Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o Panu Wojtku, który wydaje się, hm, nieobecny. Trochę brakuje mi tu też jakiegoś takiego prowadzenia tematu, niejako zapraszania, prowokowania nas do dyskusji a nie tylko pozostawieniu samym sobie w myśl zasady, że jakoś się to rozwinie.
Mimo to czytam, jestem obecna i staram się wyciągnąć coś dla siebie.
Pozdrawiam, i życzę szybkiego powrotu do zdrowia
18 października 2011, 13:33
"Akupunktura – pozwala usprawnić przepływ energii. Odpowiednie nakłucia mobilizują spowolnioną przemianę materii, przyspieszają metabolizm i ułatwiają pozbycie się z organizmu toksyn. Jeśli połączymy tą metodę z odpowiednim oczyszczaniem, głodówkami leczniczymi i dietą rozgrzewającą uzyskamy zadowalający efekt w postaci redukcji wagi i trwałą poprawę zdrowia. Nie bójmy się głodówek! Głodówka jest niebezpieczna tylko wtedy jeśli podczas głodowania zalewamy swe ciało wyziębiającą wodą mineralną! Wtedy możemy sobie tylko zaszkodzić. Ważne jest nakłucie przed rozpoczęciem oczyszczania, oraz picie przegotowanej wody. Dodatek ksylitolu i wina wytrawnego czerwonego pozwala osiągnąć lekkie przeczyszczenie, które jest wskazane przy głodówkach – zapobiegamy wtedy wchłanianiu się toksyn z jelita grubego. Sama głodówka nie jest tak naprawdę niczym wielkim, nie musimy się zwalniać z pracy, brać urlopu i leżeć w łóżku. Odchudzają się osoby na co dzień gotujące rodzinie, czasem wręcz mające etat w branży gastronomicznej. Wytrzymują i czują się świetnie.
Kolejne etapy to w dalszym ciągu mobilizujące zabiegi akupunkturowe. Jednocześnie wprowadzamy potrawy ciepłe i zrównoważone, gotując je z przyprawami i ziołami. Dużą zasługę ma tutaj zupa gotowana na mięsie, najlepiej wołowinie, która jest smakiem „słodkim” i wzmacnia energetycznie śledzionę, trzustkę i żołądek. Zupa powinna być gęsta od jarzyn sezonowych, nie żałujmy też przypraw, takich jak kurkuma, kminek, pieprz i papryka – wtedy będzie smaczna i zdrowa.
Pamiętajmy, że to nie jest dieta cud! To zwyczajne przywrócenie organizmowi jego funkcji poprzez odblokowanie energii żołądka, śledziony i trzustki, jelita cienkiego i wątroby. Ja tylko pokazuję drogę, którą można pójść, że można żyć jedząc zupy, bigosy, leczo, duszone mięso i warzywa oraz wytrzymać bez słodyczy. Efekt „jojo” występuje tylko wtedy jeśli zarzucimy zrównoważoną dietę i znów zaśluzowimy swoje ciało słodyczami, lodami i zimnymi napojami. Dziewczyny! Nie pijcie litrami wody mineralnej! Nie jedzcie zimnych sałatek, ani nie jedzcie codziennie jogurtu z owocami. To nie jest recepta na cellulit! Zjedzcie talerz ciepłej zupy, nie bójcie się odrobiny tłuszczu w potrawach. Panowie: Zamiast piwa proponuję lampkę czerwonego wina, do steku z warzywami. Bądźcie silni, zdrowi, piękni i najedzeni."
Do napisania wieczorkiem
18 października 2011, 17:20
18 października 2011, 17:49
O TZW. SŁABEJ I SILNEJ WOLI
czytając posty, odkryłem, że warto rozjaśnić temat tzw. silnej woli. Wiele osób w tym stanie pokłada nadzieję na sukces w odchudzaniu. Jeśli natomiast po raz kolejny nie udało się wytrwać w postanowieniu np. niejedzenia słodyczy, natychmiast idzie za tym samoobwinianie się o brak tejże woli, poczucie gorszości, bycia wybrakowaną osobą, co w konsekwencji może prowadzić do stanów obniżonego nastroju, a nawet w skrajnych sytuacjach depresji.
Otóż całe to rozumowanie oparte jest na całkowicie fałszywym przekonaniu, że jest coś takiego jak stała cecha „posiadania silnej woli”, a ci, którzy mieliby ją posiadać, są szczęśliwcami, którym wszystko się udaje.
W pewnym badaniu odkryto, że nałogowi palacze najbardziej narażeni byli na powrót do nałogu bezpośrednio po... odbytym z sukcesem odwyku. Jak to możliwe? Wytłumaczenie jest takie. Wola do czynienia czegoś jest mechanizmem energetycznym, który pozwala nam wytrwać w postanowieniu. Tyle że jak wszystko, tu też ilość energii zgromadzonej na ten cel w danym momencie jest skończona i ograniczona. Jeśli właśnie mamy za sobą wyczerpujący proces odzwyczajania się np. od słodyczy, to w krótkim czasie ta energia zostaje zużyta na wytrwanie w postanowieniu. Następnie musimy ją na nowo odbudować. Oznacza to, że w okresie przejściowym jesteśmy bezbronni, bo nie posiadamy po prostu żadnej woli (nie mówiąc już o tej silnej).
Oto jedna z przyczyn, dlaczego tak łatwo wracamy do poprzedniego stylu jedzenia po wyczerpujących dietach – całą energię woli zużyliśmy na dietę – nic nie zostało na „po diecie”. A wtedy nawet najsłabszy bodziec może sprawić, że wrócimy do tego, co już było.
Morał z tego jest taki: nikt w kwestii woli nie ma łatwiej ani gorzej. Chodzi tylko o to, jak mądrze wydatkujemy tę energię.
18 października 2011, 18:24
19 października 2011, 00:21
Edytowany przez bozenka1988 19 października 2011, 00:22
19 października 2011, 11:15
Witam
Dziękuję bardzo za odpowiedzi, trochę mi to pomaga zrozumieć lepiej samą siebie. Podatność na reklamy odkryłam już dawno, jak i to, że właściwie stale jesteśmy bombardowani jedzeniem, wszędzie jedzą, w gazetach też same apetyczne przepisy i produkty. Oglądam więc i czytam z umiarem
Co do pytania Pani Blanki o sposoby na doraźne zrelaksowanie się to u mnie najlepiej sprawdzają się właśnie słodycze. Dają mi pierw energię a potem zobojętnienie. Po za tym działają szybko i nie wymagają ode mnie specjalnego wysiłku.
19 października 2011, 18:51
Bożenko, dokładnie tak jest. Dlatego właśnie cały czas
postuluję i nudzę do znudzenia :) że jeśli boli nas dusza, wyszczuplenie ciała
może być niemożliwe, przynajmniej trwałe. Jest to zmienne osobniczo
oczywiście, bo czasem ludzie chudną, kiedy są w depresji, ale inni
"blokują się", gromadząc tłuszcz. Pamiętajmy jednak, że swój wysiłek
powinniśmy koncentrować na naszym dobrostanie psychofizycznym, a nie na
szczupłej sylwetce. Mówiąc bardziej prosto z mostu: zabieranie się za
odchudzanie w takiej sytuacji jest tylko działaniem na objawy, a nie przyczynę.
Przykład z innego podwórka, choć dotyczący tylko fizycznego ciała: pisałam, że
jestem w trakcie kuracji akupunkturą. Poszłam do lekarza z czym innym - z
nasilającym się trądzikiem i bólem ramienia (po wypadku rowerowym). Okazało
się, że nie ma sensu zabierać się za skórę - choć bardzo mi na tym zależało,
wiadomo: wygląd! :) - póki nie wyleczymy 30-letniego zapalenia zatok, bo to ten
stan zapalny jest pierwotną przyczyną stanu skóry (nota bene dowiedziałam się
ciekawej rzeczy: trądzik u dorosłych osób zawsze ma przyczynę w przewlekłym
stanie zapalnym w organizmie - zatok, zębów albo nerek). Tak jest i już,
najmądrzejszą rzeczą jest zaakceptowanie tej rzeczywistości. Nierozsądnym
byłoby teraz inwestowanie w kosmetyczkę, zabiegi, preparaty itd, póki nie
zlikwiduję powodu, dla którego paskudne wypryski muszą się na skórze ujawniać.
Czeka mnie dość długa kuracja (i bolesna i męcząca, bo jestem w rozsypce
fizycznie - opuchnięta, obolała i zmęczona), taka kolej rzeczy.
Z otyłością i nadwagą bywa podobnie, tak może być u Ciebie (błagam, nie
"Pani", bo czuję się stara ;)) , że jest to objaw, czy to fizycznego
niedomagania któregoś organu lub układu, czy też właśnie duszy. Lubię mówić o człowieku,
jako całości używając określeń: ciało fizyczne i ciało nie fizyczne, z
zaznaczeniem, że są jedną, przenikającą się i funkcjonującą razem całością.
Wtedy moje porównanie z zatokami nabiera sensu :)
Jednak, Bożenko, to nie są złe wieści :) Tylko całkiem dobre. Być może powinnaś
odpuścić sobie skupianie uwagi na nadwadze (która jest objawem), a zająć się
troskliwie przyczynami. Na tym forum, z racji formuły, nie da się przeprowadzić
pogłębionej analizy, ani wesprzeć Cię terapeutycznie, oczywiście, ale jeśli
chociaż dzięki tej wymianie myśli i spostrzeżeń uda Ci się przyjąć bardziej
pozytywną postawę względem siebie i podjąć decyzję o troskliwym zajęciu się
sobą, to to już będzie wielki krok :)
Prawda jest taka, że życie w nienawiści do siebie jest najcięższym
doświadczeniem wojennym, jakie możemy sobie zafundować. Jest zbadaną sprawą, że
takie osoby cierpią np. na choroby autoimmunologiczne. Nie tylko zresztą. U
takich osób też w zasadzie często leczenie choroby nie przynosi skutku, póki,
jeśli mają szczęście i dojdą do tego, albo ktoś ich naprowadzi, nie zajmą się
np. swoim stosunkiem do siebie.
Oczywiście nie da się tutaj pomóc za bardzo, jak mówiłam, ale to i owo można
zasugerować :)
Jeśli np. depresja jest głęboka, to zawsze należy ją potraktować jak poważne
zagrożenie i być pod opieką terapeuty.
To, co można zrobić zawsze dla siebie, to postanowienie, że nasze życie jest
dla nas najważniejsze, że jesteśmy gotowe walczyć o siebie i zająć się sobą.
Filozofując trochę, ale tylko trochę :) co mam bardziej cennego, niż ja sama? I
mówię to ja, matka dwójki dzieci, mówię świadomie! Bo co mi z dzieci przyjdzie,
jeśli nie zadbam o swoje życie? Jeśli byłabym chora i nieszczęśliwa, to
czy będe w stanie wtedy wszystko tak zrobić, żeby moje dzieci miały dobre życie?
No nie :) Jak by się tak wszystkiemu przyjrzeć, to, warstwa po warstwie,
wszystko możemy sobie poodrywać z naszego postrzegania świata, aż w końcu i tak
dojdziemy do wniosku, że to "JA jestem dla siebie najważniejsza". I
to jest pierwszy krok w dobrą stronę. Często żyjemy nie swoim życiem, dajemy
się wpędzać w powinności, które nie są nasze, a wręcz często nam szkodzą, co
rodzi baaaaardzo często poczucie bycia niewystarczająco jakąś, nieadekwatną
itd, a stąd już blisko do obwiniania się. Strzelam trochę w ciemno, ale wiem,
że często tak mamy: może warto zadać sobie pytanie "A czy na pewno to ze
mną jest coś nie tak, a może ja chcę od siebie niewłaściwych rzeczy?" Dla
mnie to pytanie i odpowiedź na nie były bardzo otrzeźwiające i okazały się
punktem zwrotnym na drodze do równowagi w życiu :)
Tak samo jest z naszym wszechobecnym ideałem piękna. Ale to inny temat :) Na
pewno chętnie do niego wrócę, bo to mój konik ;) W każdym razie - większość
tego, co się nam wydaje, że powinno być, to, delikatnie mówiąc, nie nasze
bajki, tylko cudze i... bez wartości.
I niech Cię ręka boska broni wpaść w poczucie winy z powodu Twojej postawy
względem siebie! Trzeba się wykręcić z tej spirali poczucia wina w końcu:
"jem, bo mam poczucie winy z powodu.... - wstawić, co pasuje-... potem mam
poczucie winy, że zjadłam, a potem mam d siebie pretensje, że mam "słabą
psychikę" i wpadam jedzenie i poczucie winy..." Błędne koło jak
się patrzy...
Wiem, że wszystko i wszyscy dookoła raczej nie pomagają, a wzmagają to
poczucie. Jednak, jeśli zaczniesz zatrzymywać się nad myślami o sobie,
przyglądać się im świadomie, ćwiczyć w ich kwestionowaniu, hamować i zamieniać
na pozytywne komunikaty i będziesz to robić konsekwentnie, to to w końcu da
efekt. Naprawdę :)
Pierwsze, proste, ale bardzo potężne (dla wielu niezwykle trudne do przełamania) ćwiczenie z afirmacją: codziennie mów do siebie, na głos, patrząc sobie w oczy słowa wsparcia (chyba już o tym pisałam, nie?), konsekwentnie, nawet kilka razy dziennie. Początkowo trudniej to zrobić niż szóstkę weidera ;) ale efekt – równie murowany. Spróbuj :)
Druga prosta-trudna sprawa. Trening pozytywności. Zacznij, na głos albo w duchu, dostrzegać świadomie wszystkie dobre rzeczy wokół Ciebie i DZIĘKOWAĆ za nie. Komu chcesz, w zależności od światopoglądu – Bogu, Naturze, Duchowi Świata, sile wyższej. Nie ma znaczenia. Świat jest pełen niesamowitych i pięknych, dobrych rzeczy. Wystarczy wyjrzeć za okno :) Pijesz pachnącą kawę? Powiedz sobie, że Cię to cieszy, że to jest superprzyjemne. Czuj wdzięczność za to. Świeci słońce w jesiennym parku? Dostrzeż to i powiedz sobie, że Cię to cieszy, poczuj się częścią tego pięknego świata. Ktoś powiedział Ci coś pokrzepiającego? Podziękuj w duchu, że tak się stało i poczuj wdzięczność :) To jest potężna terapia za darmo. Warto się w niej wyćwiczyć i odzyskać … radość z tego, że się JEST. Bo to tak działa. Oczywiście ma nam to wejść w krew. Jeśli powiesz sobie to pięć razy, efektu nie będzie. Chodzi o zmianę tego, jak widzisz siebie i świat i pozostanie w tym nowym stanie.
Może się wydawać, że nie ma to wszystko wiele wspólnego z odchudzaniem. A jednak ma, a na pewno ma zawiązek z tym, czy możemy się uwolnić od ciągłego pilnowania wagi i pociągu do jedzenia. Bo, koniec końców, chodzi o to, żeby żyć i czuć z tego radość, a nie żyć w niewoli jojo, prawda? :)
19 października 2011, 19:14
Edytowany przez to...ja 19 października 2011, 19:22