Jeśli dać im nieograniczoną wolność, to skorzystają z tego, bo skoro
kobieta jako wyrocznia moralności, nie ma nic przeciwko temu, to oni tym
bardziej. Wydaje mi się, że jest tak dlatego, że partnerka jest dla
faceta kontynuacją matki, która przecież zawsze mówiła co wolno a co
nie.a dlaczego kobieta ma być "wyrocznią moralności"???
![]()
albo "kontynuacja matki"??? dziwne podejście, ja bym się czuła fatalnie w takiej roli. ja wolę dawać wolność, niż ograniczać, zaufanie jest silniejsze niż jakieś "smycze". (zresztą sama też bym się dziwnie czuła, gdy mnie pilnowano, jestem zbyt niezależna, by mogło mi to odpowiadać).
> Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji.Jestem z moim
>
narzeczonym 3,5 roku. Mieszkamy razem od 2
> lat.Jesteśmy ze sobą
bardzo zżyci, jesteśmy dla
> siebie najlepszymi przyjaciółmi, na
imprezy
> wychodzimy albo razem albo wcale. Nie wyobrażam
>
sobie, żeby iść na imprezę osobno.
mam w 100% tak samo.u mnie jest totalnie odwrotnie! jeżeli chcę gdzieś wyjść do klubu z przyjaciółką, to po cholerę mam ciągnąć narzeczonego?? albo wyskoczyć na kilka dni z kumpelą za granicę na babski wypad?? i na odwrót, jeżeli mi się nie chce nigdzie iść, mam ochotę spędzić spokojny wieczór w łóżku, z książką i herbatką to po co mam się zmuszać do imprez?? a jeżeli on jest w nastroju wyjściowym, to dlaczego ma zostawać w domu?? :) uważam, że to wręcz zdrowe dla związku oderwać się od siebie na dłużej niż czas pracy/ uczelni. poza tym wydaje mi się, że każdy człowiek potrzebuje czasem spędzić trochę czasu sam ze sobą, sam na sam ze swoimi myślami... albo ze swoimi znajomymi.
oczywiście nie mam nic przeciwko ludziom, którzy są nierozłączni w wolnym czasie, ale cieszę się, że mój związek tak nie wygląda :) przyjaciel dla mnie to ktoś, na kogo zawsze i bezwzględnie mogę liczyć. a nie ktoś, z kim spędzam 100% wolnego czasu :).
a co do pytania głównego. nie wybaczyłabym niczego, pewnie nawet pocałunku nie. nie mogę sobie wyobrazić, że mógłby potem dotykać mnie tymi samymi rękami :/