Dziś piękna pogoda, bo wyż. Rano w sypialni 12 stopni, a spaliśmy jak najedzone niemowlaki. Kolejny mój sukces, bo udało się namówić męża na nowe buty zimowe, pasujące do zakupionej kurtki. Widać, że chłop zadowolony, wcale się nie dziwię, przecież każdy chce wyglądać fajnie, bez względu na wiek. Obraz starego pierdziela pieczołowicie utrwalałam w pamięci męża, teraz wie, co i jak i z czym. Mąż pojechał na cmentarz, potem do apteki po lek w ampułkach do iniekcji w kolano, do dostania tylko w jednym miejscu. A ja do sklepu po potrzebne kosmetyki, niedrogie ozdoby świąteczne i oglądanie już zakupionych butów zimowych męskich. Potem nad morze, chłodziło dziś już tak zimowo, szczypało w policzki. Szybki marsz, wyszło ponad 6 km i prawie 12.000 kroków. Powrót do domu, pakowanie wcześniej przygotowanego poczęstunku i na tańce. Były same kobiety, liczba ok 30% z ogółu uczestników i żal, że komuś nie chciało się przyjść tylko dlatego, że wypadało coś z siebie dać. A wystarczyłby uśmiech. Tańców było niewiele, ale i tak chwilka relaksu wystarczyła. Teraz mam przed sobą poobiednią kawę, za chwilę wychodzę na język angielski, błogosławiąc minimalną odległość siedziby Fundacji od mojego mieszkania. Po powrocie z tańców poprosiłam męża, aby nałożył całość nowej odzieży i buty, wypadło to rewelacyjnie, a błysk w oku mojego faceta potwierdził, że tak miało być. I niech nikt nie mówi, że tylko kobiety sa próżne!