Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1593089
Komentarzy: 56243
Założony: 12 kwietnia 2011
Ostatni wpis: 4 lutego 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
araksol

kobieta, 60 lat, Będzin

163 cm, 85.20 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do końca XII 2024 - 79kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

30 stycznia 2017 , Komentarze (16)

Od kilku dni Śnieżek czeka na Krzyśka gdy ten mu idzie zanieść jedzenie. Ze strychu chyba wcale na dwór nie wychodzi. Dobrze, bo jest bezpieczny. Czy się uda go złapać? Nie wiem. Trudno będzie. Jest płochliwy i ucieka gdy się Krzysiek zbliża. Na oswojenie nie liczę, bo zawsze przed Krzyśkiem uciekał. Chyba trzeba będzie spróbować klatki łapki na strychu o ile się nie zepsuła. Nie sprzątnęliśmy jej z dworu i nadal stoi w śniegu przymarznięta.

Dziś muszę wyczyścić piec w pokoju dziennym, bo szybka się kopci i kiepsko się pali. Od jakiegoś czasu też się dymi jak diabli. Wczoraj znowu mieszkanie było zakopcone tak, że aż dym gryzł w oczy. Wszystko przez Krzyśka, który ma zwyczaj drzwi od pieca ciągle otwierać. Z drugiej strony jak się nie otworzy to się kisi i ogień bucha popielnikiem. Boję się o koty, które pod piecem lubią spać. Swoją drogą świetny opał teraz jest nie ma co. Piec był wyczyszczony przed sezonem grzewczym i teraz trzeba czyścić znowu.

Dieta mi idzie. Jem przeważnie bez grzeszków. Pokusy jeśli są to ulegam czasem w ograniczonym zakresie. Zjadam np. parę chipsów a nie paczkę lub jeden wafelek a nie 10. To przynosi efekty. Już ponad 6,5 kg pożegnałam od początku diety, a jeszcze miesiąca nie ma. Ktoś powie, że za dużo. Ja tak nie uważam. Wolę chudnąć szybciej, bo wtedy motywacja szybuje pod niebo. Co prawda w przeliczniki nie bardzo wierzę ale wczoraj sobie przeliczyłam ile powinnam jeść jeśli uzyskam moją wymarzoną wagę 64 kg. Okazało się, że moje PPM to będzie raptem 1300 kalorii. Tyle powinnam chyba jeść wtedy, żeby nie tyć. Niby jest jeszcze CPM ale ja jestem z tych mało aktywnych to ono też wysokie nie będzie i w dodatku metabolizm mam zwolniony. Mam zamiar wprawdzie kiedyś nad metabolizmem popracować ale to dopiero wtedy gdy normalną wagę osiągnę. Jeśli osiągnę. Wygląda na to, ze jeśli metabolizm mi nie wzrośnie to już zawsze będę musiała jeść mało. Pożegnam też duże ilości węglowodanów. Będę jadła tak około 100g. Kiedy to będzie?? Dziś 20 dkg mniej. Wczoraj spaliłam 270 kalorii.

Sebastian się wybiera do pracy do Holandii na 3 miesiące jeśli się zgodzę. Według niego to nic między nami nie zmieni. Zapewnia mnie o swojej stałości i chce bym mu ufała. Ja myślę inaczej, ale nie będę mu wyjazdu zabraniała. Pewnie nas związek się rozleci. Nawet dzwonić do niego nie będę mogła, bo dość drogo. Szkoda, bo już się do niego przyzwyczaiłam. Pewnie też część planów remontowych na ten rok weźmie w łeb. No cóż tak bywa... Na razie staram się znaleźć pozytywne strony tej sytuacji, bo pewne jakieś są. Choćby radość Krzyśka... Smutno mi jednak...


29 stycznia 2017 , Komentarze (12)

Jak ja ostatnio kocham niedzielę i błogie lenistwo. Sama świadomość, że nie muszę nic robić doskonale na mnie wpływa. Zawsze sobie obiecuję, że odpocznę i tak jest. Kiedyś w niedzielę pracowałam. Teraz już nie. Po prostu zleceń na niedzielę nie biorę. Czasem tylko wróżę i to wszystko. Dziś może poczytam, bo mam spore zaległości w lekturze. Może coś namaluję, a może jakiś wiersz napiszę? Powinnam w zasadzie, bo ma powstać kolejna antologia. Nic na siłę jednak. Krzysiek będzie w domu to o medytacjach i normalnej długości zabiegu Reiki raczej będę musiała zapomnieć. Bywa zbyt hałaśliwy, a ja wyjść do sypialni nie mogę, bo zimno. Niestety w okresie zimy rzadziej medytuję i krócej robię sobie zazwyczaj codzienne Reiki. Tak być nie powinno oczywiście. No ale nic na to poradzić nie mogę. Warunki mam jakie mam i raczej nic się w tym względzie nie zmieni. Może jednak? Ostatnio gdy Krzyśka proszę by był cicho to nawet ciszę potrafi zachować przez jakiś czas.

Menu na dziś: jajka sadzone na cebuli, paluszki rybne plus ziemniak, jogurt owocowy, mandarynka, surówka z selera i marchwi. Mam zamiar pojeździć na rowerku, ale z jogi chyba dziś zrezygnuję. Wczoraj spaliłam 380 kalorii.

W piątek Krzysiek mi kupił bataty. Jeszcze ich nie jadłam. W przyszłym tygodniu coś z nich zrobię. Kuszą mnie nadziewane, kotleciki, pizza, frytki i pasztet. Teraz myślę o topinamburze. Myślę nawet o tym by go posadzić w ogrodzie. Sadziłam co prawda już kilka razy ale taki wyrwany z łąki. Nie przyjął się. Teraz chcę kupić bulwy w internecie. Może się uda. Ponoć warto go mieć, bo jest smaczny. Nie wiem gdzie kupić bulwy spożywcze. Mam jednak nadzieję, że znajdę. Jeśli nie to zjem sadzeniaki..:)


28 stycznia 2017 , Komentarze (14)

Już trzy tygodnie jestem na diecie. Szybko zleciało. Wczoraj miałam zamiar się pomierzyć, ale nie bardzo mi to wychodzi. Nie jestem pewna pomiarów. Trochę wyżej lub niżej wystarczy by wynik był błędny. Jednak waga jest pewniejsza i przy tym pozostanę. Od kilku dni łykam witaminy i chyba energii mam nieco więcej. Zawsze uważałam, że człowiek powinien tak się odżywić by sztucznych witamin nie musiał brać. Widocznie teraz na diecie jednak niedobory mam i jedzenie warzyw mi nie wystarcza.

Dziś cały dzień oczywiście siedzę w domu. Może trochę popracuję, a może nie. Jeszcze nie wiem. Niby mogłabym coś zdziałać, bo Krzysiek będzie w pracy ale przekonana do tego nie jestem. Tydzień był dość męczący z powodu wyjazdów i niczego tak nie pragnę jak relaksu. Kusi mnie dłuższa medytacja i wieczór niby spa we własnej wannie. Medytacja chyba będzie ale z relaksem w wannie muszę raczej chyba poczekać aż zrobi się nieco cieplej. Łazienka jest bowiem nieogrzewana i zimna jak diabli. Nie będzie mi się chciało więc długo w wannie leżeć. Teraz muszę się kąpać szybko, a balsamy i olejki aplikować w pokoju dziennym przy piecu. Tak jest nie tylko bardziej rozsądnie ale i przyjemniej.

Menu na dziś: pieczywo chrupkie z pomidorem, mandarynka, kotlet mielony z pieczarkami, placki po węgiersku z ziemniaków, cebuli, papryki i szynki. Zobaczę co mi to za placki wyjdą, bo jeszcze takich nie robiłam. Mam zamiar poćwiczyć jogę i pojeździć na rowerku. Może z 9 kilometrów. Wczoraj spaliłam 350 kalorii, bo wprawdzie jogi nie ćwiczyłam ale ćwiczyłam pilates. To też niezłe ćwiczenia i nawet je toleruję. Na razie wykonuję oczywiście prostsze ćwiczenia ale w maksymalnej ilości powtórzeń. Mięśnie czuję. Teraz muszę tylko opanować oddech, bo z tym mam trochę problem. Schudłam dalsze 60 dkg...

Wyniki mam w zasadzie w normie. Szczególnie mnie cieszy cholesterol, tarczyca, trójglicerydy i cukier. Wszystko kiedyś miałem niezbyt dobre. Zmiany były minimalne ale jednak. Mam tylko podniesiony minimalnie hematokryt i limfocyty. Tak mam zawsze, bo mam bardzo wysoką hemoglobinę i stan zapalny kręgosłupa. Z kręgosłupem na razie nic nie zrobię. Byłam u neurologa ale wysłana zostałam na prześwietlenie. Zrezygnowałam. Co mi neurolog pomoże? Leki każe brać, a ja nie zamierzam się truć puki wytrzymuję...


27 stycznia 2017 , Komentarze (12)

Waga schodzi. Pierwszy cel już osiągnęłam. Zrzuciłam ponad 5,5 kg. Teraz dążę do drugiego czyli ósemki z przodu. Wtedy pożegnam otyłość kliniczną. Oby tym razem już na zawsze. Swoją drogą w lecie też tak mówiłam. Udało mi się i co? Ano nabrałam 10 kg gdy zaczęłam kalorie zwiększać i doszłam do 1600. Może zbyt szybko to zrobiłam? Pewnie tak. Teraz będę zwiększać stopniowo ale dopiero wtedy gdy do 82 kg zrzucę. To mój trzeci i ostatni cel na ten rok. Czy się uda? Na razie tylko o tym marzę. Z drugiej strony jestem dobrej myśli, bo na razie mi idzie i motywację mam. Szkoda jednak, że już nie potrafię 10 kg w miesiąc zrzucić jak kiedyś. Lata nie te. Organizm nie ten. Ech. Menu na dziś:chleb chrupki z ogórkiem, jajecznica z pieczarkami i cebulą, tuńczyk, pieczony schab. Mało węglowodanów dziś i dobrze. To po wczorajszej rozpuście wystarczy. Będzie też oczywiście rower i może joga. Wczoraj spaliłam 380 kalorii i zrzuciłam 20 dkg. Z jogą jest postęp co prawda malutki ale cieszy. Już nie sapię tak okropnie i wytrzymuję pozycje tyle ile trzeba choć mięśnie drżą. Kiedy się rozciągnę choć trochę by mięśnie i stawy nie bolały nie wiem. Na razie ćwiczę tylko na macie leżąc, siedząc. Tak wolę, bo boję się na stojąco stracić równowagę. Nie za bardzo też miejsce do ćwiczeń mam. Zastanawiam się czy ćwiczeń nie dołożyć w niektóre dni chociaż. Nie bardzo wiem jakie. Książki o jodze mam 4, ale ćwiczenie z nich/te co mi podchodzą/wystarczą na 30 minut. Mam jeszcze jogę kręgosłupa, pilates, stretching i ćwiczenia rehabilitacyjne na kręgosłup. Nie bardzo chcę wprowadzać coś poza jogą i chyba będę musiała inne książki kupić jak tak dalej pójdzie.

Dziś po południu mam zamiar pracować czyli wróżyć i pisać teksty na portalu z pożyczkami. Mam tam konto redaktora. Zrobię też horoskop. Może uda mi się napisać opowiadanie albo namalować akwarelkę. Powinnam kupić dużą skrzynkę i ozdobić ją decoupage. Mam zamiar trzymać w niej kupioną hurtowo mąkę, bo postanowiłam pieczywa kupnego nie jadać wcale. Nie ma czego żałować, bo u mnie w sklepie jest wstrętne - suche i gliniaste, a bułki jak napompowane. Teraz gdy jestem na diecie będę pieczywo jadła z dwa razy w miesiącu. Po diecie jak sobie upiekę czyli dwa, trzy razy w tygodniu. Starczy. Marzę o piecu chlebowym, ale nie w tym życiu...

A na koniec historyjka na potwierdzenie istnienia życia pozagrobowego. Niedawno zmarł po ciężkiej chorobie mąż znajomej mojej mamy. Dwa dni temu ta zadzwoniła i opowiedziała ją mamie. Otóż zmarły mąż bardzo się żoną opiekuje, wciąż się jej śni i przypomina co trzeba zrobić. Ostatnio we śnie powiedział żonie, że w ubraniu roboczym w oborze jest 50 zł. Żona poszła i pieniądze tam były. To tyle na ten temat...:)

26 stycznia 2017 , Komentarze (38)

Mrozi w nocy od wczoraj, a ja znowu marznę i się wkurzam. Brr. Strasznie mi się ta zima w tym roku dłuży. Jak tak dalej pójdzie to zamarznę chyba.  Moja mama i Sebastian też narzekają. Tylko Krzyśkowi oczywiście jest ciepło. W przyszłym roku lepiej przygotuję dom na zimę. Będzie postawiona ściana, uszczelnione drzwi i może kupię kotary z grubego materiału na wszystkie drzwi w pokoju, a trochę ich jest. Obecnie wiszą koce. Sebastian pomoże. Teraz nawet nie miał kto karniszy powiesić. Kupię też oczywiście nową piecokuchnię. Pewnie znowu będzie problem z wniesieniem jej do domu, bo jest strasznie ciężka. Kilka lat temu gdy kupiłam tą poprzednią, kurier mi ją wyładował na chodnik przed domem i pojechał. Krzysiek był bezradny jak zwykle. Dobrze, że mam sprytnych sąsiadów. Co będzie tym razem nie wiem. Chyba opcji wniesienia nie da się wykupić. Będę musiała poprosić Sebastiana, żeby przyjechał i czekał na nią. On coś pokombinuje. Innej rady nie ma.

Dieta w porządku. Na razie ten sposób jedzenia mi odpowiada. Myślałam, że będzie gorzej jak węglowodany ograniczę. Mam nadzieję, że dalej będzie waga spadać. Dzisiaj znowu 20 dkg mniej i tak prawie codziennie jak do tej pory. Dziś mam zamiar upiec chleb i oczywiście zjeść. Węglowodanów będzie więc więcej. Trudno. Nie jadłam więcej niż 50 g praktycznie prawie od trzech tygodni. Ten jeden raz nie zaszkodzi mi wiele. Postaram się kalorie wliczyć w bilans. Zobaczymy co będzie jutro. Mam nadzieję, że się nie załamię... Menu na dziś: chleb z masłem, ogórek kiszony, kotlety sojowe, mandarynka, tuńczyk plus jajka. Wczoraj spaliłam 275 kalorii. Do tego był spacer ponad kilometr chyba w bardzo szybkim tempie.

A tu zdjęcia po fryzjerze. Fryzjerka mi trochę wymodelowała i nie jestem zadowolona. Fryzura wyszła ,,zrobiona" i ułożona czego nie lubię, bo u mnie musi być luz totalny...

WIN_20170125_171040.JPG

25 stycznia 2017 , Komentarze (20)

Nie wszystkie plany ostatnio realizuję. Laptopa jeszcze nie kupiłam i węgiel nie przyjechał. Ma przyjechać jutro albo w poniedziałek. Jeszcze się zastanowimy, bo Krzysiek jutro ma wyjazd w pracy i może wrócić później bardzo zmęczony. W poniedziałek będzie cały dzień w domu. Ma tylko jechać na zakupy.

Dziś po południu jak wrócę od fryzjera, mam zamiar stres odreagować. Pewnie pośpię i może coś namaluję i napiszę. Powinnam popracować ale mi się nie chce. Będę tylko wróżyć jeśli chętni się znajdą. Pisać będę dopiero jutro. Ostatnio zrezygnowałam z pracy na jednym portalu z wróżbami. Klientów było na nim mało i prawie nie zarabiałam. Nie opłacało się logować.

Diety przestrzegam na ogół. Jeśli są odstępstwa to minimalne. Wczoraj to był wafelek wliczony w bilans. Ćwiczę też pilnie. Dziś dalszy spadek o 30 dkg. Już pierwszy cel osiągnęłam. Dzisiejsze menu: placki ziemniaczane, kotlet mielony, mandarynka, surówka z marchwi i kapusty kiszonej. Ma być też rower. Wczoraj spaliłam 280 kalorii. Był rowerek i była joga. Jogę ćwiczę 30 minut. Już mi lepiej idzie choć np. kwiatu lotosu nie jestem w stanie zrobić, a robiłam. O szpagacie oczywiście nawet nie marzę, a kiedyś też robiłam prawie. Nie wiem ale wątpię by mi się te ćwiczenia jeszcze udało zrobić. Robią wprawdzie i starsze kobiety ode mnie ale są szczupłe i ćwiczą bez przerw jak przypuszczam. Jeśli chodzi o rower to pedałuję codziennie zazwyczaj po 9-12 kilometrów z przerwą. Kondycji nie mam by ćwiczyć raz, a dobrze. Wysilać się i pocić nie zamierzam. Ćwiczę na stosunkowo niskim pulsie, bo boję się wysokiego od czasu gdy mi samoistnie wzrastał do 140. Zakwasów też mieć nie chcę. Jestem w stanie znieść tylko spokojne ćwiczenia bez szaleństw.

24 stycznia 2017 , Komentarze (16)

Lubię dni gdy wszystko toczy się swoim rytmem, bez niespodzianek. Takie leniwe i spokojne. Dziś niestety taki dzień nie będzie, bo ma przyjechać węgiel. Jak wszystko przebiegnie to wielka niewiadoma. Spodziewam się problemów. Na razie siedzę, piję kawę i dumam. Krzysiek jest w pracy. W domu jest dość ciepło, bo pali się w piecu już od godziny. Wstałam wcześniej, ponieważ byłam na badaniach. Wszystko przebiegło pomyślnie. Krew miałam pobraną z palca nawet na TSH. Mam nadzieję, że wyniki wyjdą dobre. Martwą mnie też mrozy. Oby nie wróciły, bo będę ugotowana z powodu niesprawnego pieca. Kiedy kupię nową piecokuchnię jeszcze nie wiem. Planuję w lecie. Chyba kupię taką samą, bo producent nadal je produkuje. Przy okazji może zrobię grawitację, bo ciągle się boję, że jak braknie prądu to wszystko wybuchnie. W takiej sytuacji wygaszamy piec, a to jest kłopotliwe. Kiedyś chciałam założyć kominek z kasetą taki, który umożliwia rozprowadzanie ciepła do innych pomieszczeń. Teraz się waham, bo to duży koszt i zbyt nowoczesne jak dla mnie rozwiązane. Nie mam zaufania do techniki zwłaszcza nowej. Wszystko się psuje szybko i trzeba wymieniać. Co innego wymienić piec, który kosztuje przysłowiowe parę groszy, a co innego kasetę i mechanizmy warte o wiele więcej. Nie mam też cierpliwości do remontów. To już piec kaflowy jest trwalszy moim zdaniem. Z tego co piszą znawcy tematu wytrzymuje 25-50 lat. Coś dla mnie...

Dietkuję oczywiście nadal. Zrzuciłam następne 20 dkg. Jeszcze troszeńkę, a pierwszy cel osiągnę. Cierpliwie też pedałuję na rowerku stacjonarnym. Wczoraj spaliłam 205 kalorii. Na jogę brakło czasu. Dzisiejsze menu: frytki z selera z piekarnika, kasza kuskus z sosem sojowo-pieczarkowym, mandarynka, tuńczyk z jajkami na twardo.

23 stycznia 2017 , Komentarze (28)

Dziś sądny dzień. Muszę jechać z Krzyśkiem do lekarza, a Krzysiek musi odśnieżyć podwórko. Sporo pracy go czeka. Jutro ma przyjechać węgiel. Czy kierowca wiedzie czas pokaże. Oby tak, bo wnoszenia węgla od drogi Krzyśkowi bym nie zazdrościła. Spory kawałek to jest, a on już młodością nie grzeszy. Ja po południu może znowu coś podziałam. Może akwarelę poczynię albo wiersz napiszę, a może haiku. Na razie zbieram siły na wyjazd. Tak mi się nie chce. Dobre jest to, że po wizycie u lekarza mamy zamiar iść kupić laptop. Chcę z Windows 8, taki do 1500 zł. Windows 10 nie chcę, a na lepszy i droższy laptop szkoda mi pieniędzy. Na razie i tak będę używać jeszcze chyba ten stary, bo działa dobrze choć obudowa się sypie coraz bardziej. W tej chwili ekran trzyma się na jednym zawiasie. Poza tym muszę sobie kupić witaminy i magnez. Ostatnio mi drgały powieki i miałam przyspieszony rytm serca. Po braniu przez 3 tygodnie magne B6 cardio wszystko przeszło. Teraz chcę kupić dodatkowo witaminy może falvit lub vigor i witaminę D3.

Od kilku dni zauważalnie puchnę. Rano pierścionki są ciasne. Mija to koło 15 i wtedy ważę najmniej. Nie wiem czemu tak się dzieje, ale jest to wkurzające. Chyba trzeba będzie z powrotem zacząć pić odwadniające zioła typu bratek i pokrzywa. Wody piję dużo.

Dieta bez grzeszków. Menu na dziś: kapusta z grzybami i ziemniak, berlinka z cebulą duszoną i musztardą, mandarynka, surówka z jabłka, pora, tuńczyka, ciecierzycy i jajek z musztardą i jogurtem. Do tego rower. Miała być joga ale wyjazd kazał mi zmienić plany. Wczoraj spaliłam 390 kalorii.


22 stycznia 2017 , Komentarze (14)

Dziś wstałam późno z zamiarem całodniowego leniuchowania. Wyrzutów sumienia nie mam w końcu jest niedziela. Co będę robić nie bardzo jeszcze wiem. Z pewnością trochę w dzień pośpię i pogadam dłużej z Sebastianem. Niedawno minęło nam 9 miesięcy. Sporo czasu. Znamy się już nieźle i myślę, że nieźle się rozumiemy choć nie zawsze. Sebastian oczywiście ideałem nie jest ale się do niego przyzwyczaiłam i trudno by mi było zrezygnować z tej znajomości. Krzysiek też się już przyzwyczaił i przestał się prawie wściekać gdy rozmawiamy. Czasem go tylko drażni, że długo. Nie może zrozumieć jak można tyle gadać. Już zapomniał jak to było na początku naszej znajomości. Też gadaliśmy godzinami i kilka tysięcy złotych przegadaliśmy, bo wtedy jeszcze rozmowy były normalnie płatne, a nie w ramach abonamentu.

Od kilku dni energia mi znowu zaczęła spadać sukcesywnie. Co dzień mam jej mniej. Więcej śpię i jestem wyraźnie osłabiona. Tak mam gdy ćwiczę. Zawsze. Energia zamiast rosnąć spada. Nie wiem jak to przetrwać, bo pewnie będzie jeszcze gorzej, a przyjemne to nie jest. Psychicznie też jestem do niczego. Nic m się robić nie chce... W dodatku już nie mam siły 12 km przejechać w 20 minut. Pewnie powinnam jeść więcej, ale nie chcę, bo odchudzanie jest dla mnie najważniejsze. Muszę mieć spadki, bo stracę motywację. Ech... Poza tym wczoraj ćwiczyłam pół godziny jogę. Ćwiczyłam to za dużo powiedziane. Raczej próbowałam. Jest tragicznie. Te ćwiczenia które bez problemu wykonywałam w zeszłym roku są w tej chwil niewykonalne. Jestem zastana. Nie wytrzymuję pozycji. Sapię zamiast oddychać. Nie poddaję się jeszcze, bo się wystraszyłam... Wczoraj spaliłam 385 kalorii.

Wczoraj miałam moment załamania i zjadłam puszkę ciecierzycy ponad normę. Pal licho kalorie, bo tragedia się nie stała. Gorzej, że było zbyt dużo węglowodanów. Zjadłam też dwa herbatniki ale wliczyłam je w bilans. Schudłam 40 dkg. Nie rozumiem mojego organizmu. Jeszcze 30 dkg i osiągnę pierwszy cel. Dzisiejsze menu: pieczywo chrupkie z paprykarzem, kotlet mielony z ogórkiem kiszonym, mandarynka, serek homogenizowany. Z ćwiczeń będzie rower i może joga. Co prawda miałam ćwiczyć co drugi dzień ale chyba w poniedziałek nie dam rady.

Dostałam zamówienie na dwa obrazy z tym, że portrety. Jeden to portret kota i tu pewnie dam sobie radę, bo kot czarny i podobieństwo pewnie uda mi się uchwycić. Drugiego obrazu pewnie nie namaluję, ponieważ dzieci to wyższa szkoła jazdy. Nigdy jeszcze nie malowałam. W ogóle portretów nie ćwiczę, a może powinnam, bo to niezła nauka.

SAM_1917.JPG

Napisałam w końcu opowiadanie o Majeczce. Teraz je dopracuję, wygładzę i może wyślę do Kocich Spraw. Kilka moich opowiadań już się tam ukazało. Może też napiszę o innych moich kotach skoro wena wróciła...

21 stycznia 2017 , Komentarze (22)

Ostatnio chodził u mnie ksiądz. Nie miałam w tym roku ochoty by go przyjąć. Czaiłam się więc w domu. Nawet światła nie zapaliłam. Krzysiek jako katolik był nieco zgorszony. On chciał przyjąć. No cóż czasy się zmieniają. U mnie w domu kiedyś ksiądz musiał być co rok. Przyjmowała babcia, a później mama. Ja jeszcze jako nastolatka często, a właściwie zawsze się chowałam. Do kościoła nie chodzę i chciałam uniknąć pytań. Poza tym nie mamy z Krzyśkiem ślubu kościelnego i nie będziemy mieć. Co do wiary to ja właściwie w boga, boginię albo siłę wyższą, drugi świat, anioły itp bardzo wierzę. Sporo miałam znaków z drugiej strony i jestem pewna, że to co po drugiej stronie jest realne tak samo jak i po tej. Nie jestem jednak katoliczką choć w tej wierze zostałam wychowana.

Dietę trzymam. Dziś zjem śledzie w occie, krokiety z pieczarkami i barszczykiem czerwonym, mandarynkę, sałatkę z ciecierzycy, marchwi, selera, ogórka kiszonego, pora i jajek z dodatkiem sosu z jogurtu i musztardy. Z ruchu będzie rower. Wczoraj spaliłam 275 kalorii. Waga się zmniejszyła o 20 dkg. Dobre i to. Od początku diety zrzuciłam 4,5 kg. Sporo i dalej tak poproszę :D.

Dziś z pracy mam pisanie artykułu na portal z wróżbami. Później może napiszę opowiadanie, bo wczoraj nie napisałam i namaluję kota np. Ostatnio doszłam do wniosku, że najchętniej maluję akwarelami. Lubię też kredki akwarelowe i pastele. Później akryle. Oleje nie bardzo, bo zbyt długo czasu zajmuje malowanie. Ja oczywiście jestem niecierpliwa i obraz chcę mieć natychmiast. Taką akwarelkę kota maluję w 30 minut średnio. Obraz olejny w tym czasie nie powstanie. No przynajmniej ja go nie namaluję. Zajmuje mi to kilka godzin lub nawet dni. Wszystko długo schnie w dodatku. Zaletą olei są kolory piękne, naturalne. Trochę mi tego żal i mimo wszystko niejeden obraz jeszcze olejami namaluję...

Mam zamówienie na obraz na bardzo dużym formacie malowany akrylami. To ma być samochód. Trochę zarobię...:D