Nie ma to jak wypocić tekst z głębi zdołowanego serca i wykasować go przez jakieś zakichane ustawienia. Póki co bez pomiarów. Od tygodnia mocuję się z moim wielkim cielskiem. Pierwsze wrażenia z fitnessu to nieustający dół na widok lustrzanego odbicia wielkiego człowieka. Unikałam jak ognia luster, wystaw i innych rzeczy które by mi uświadamiały że jest be. Miałam ochotę uciec z tego miejsca ale resztka moje rozsądku mówiła zostań bo będzie dramat. Już tak nie patrzę w lustro... wczoraj dałam z siebie maximum ale przy ćwiczeniach skakano/chodzących wysiadam. Bolą nogi ale co im się dziwić przy takiej wadze. I tak są dzielne że wytrzymują te 100 kg. Przede mną jedna z najcięższych bitw bo ze sama sobą i nie mówię tu tylko o nadwadze. Nie lubię miejsc publicznych, kontaktu z ludźmi choć może nikt by się tego po mnie nie spodziewał z racji wykonywanego zawodu. Uśmiech mam przyklejony do twarzy i staram się zawsze dać drugiej osobie to co potrafię najlepiej wykonać. Dużo mnie to kosztuję gdyż jak nigdy potrzebuję samotni by pozbierać się do kupy. Trzymajcie za mnie kciuki bo tyle razy się poddałam wmawiając sobie że tak już będzie i pewnie to jest dobre.
Jedno wiem otyłość nigdy dobra nie będzie... ani zdrowa ani ładna ani przyjazna...