Witajcie,
wcześniej nie pisałąm, bo nie miałam ani czasu ani weny..
Jestem po rozmowach z meżem.. baaaaardzo długich, kilka dni pod rząd..
Przyjął to spokojniej niż myślałam..
Powiedziałam mu ze mnie krzywidzi, ze ja nie dam rady już dłużej, że musi sie zmienić coś bo jeśli on sie nie zmieni, to ja zwariuje z nerwów i wyląduję w wariatkowie. Że poświęce się i odejdę mimo ze kocham, bo chce być szczęśliwa.
Powiedziałam też, że oboje mamy prawo do tego by być szcześliwymi, i on i ja. A teraz tak jak jest żadne z nas nie jest szczęśliwe, wiec po co sie męczyć jak oboje mozemy być szczęśliwi i ułożyć sobie życie z kims innym..?
Chce być szczęśliwa nie ważne jakim kosztem..
Gdy to mówiłam, czułam sie silna, ze coś ode mnie zależy, przecież jestem twratą kobietą? To czemu przed nim nie potrafię? Wniosek jest jeden.. w pracy jestem twarda, wytrwała ale przy mężczyźnie chce czuć sie jak deilkanta kobieta, która potrzebuje zrozumienia, delikatnosci a nie SZEFOWĄ w domu!
Wiem, ze może jestm miękka wzgledem niego, ale nie potrafię inaczej, nie mogę nie dać szansy i tak po prostu bez słowa odejść- co by było pewnie najlepszym rozwiazaniem.
Ma czas do czerwca, czemu tak długo?
Bo raz że moja siostra jest w ciaży, rodzi w lipcu a 31 maja ma ślub a teraz już ma przedwczesne skurcze, a wiem, ze by sie denerwowała a nie chce miec na sumieniu ze przez mnie coś sie stało dziecku..
Dwa ze ja muszę mieć czas, zeby wszystko jakoś poukładać, z majątkiem z firmą, firmę muszę na siebie zostawić (bo ja swoja pracę też wykonuje na własnej działalności), znaleźć dla siebie miejsce (bo u rodziców nie mam co liczyć).
A trzy, ze ja też potrzebuje czasu żeby sie do tego przygotować psychicznie.
Na dzień dzisiejszy jest tak nijak...
Niby się stara... ale tylko jak mu o tym przypominam..
Wiec nie wiem jak będzie.. jeszcze ponad 2 miesiace ma czasu...
Przez tak długi czas człowiek naprawdę może wiele zrobić..
Zobaczymy na ile on mnie kocha, na ile może sie zmienić dla mnie..