Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 979
Komentarzy: 4
Założony: 28 stycznia 2015
Ostatni wpis: 22 lutego 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
nivaos

kobieta, 34 lat,

173 cm, 97.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 lutego 2015 , Komentarze (3)




Nadeszła chyba pora, by w końcu to z siebie wyrzucić. Prawdą jest fakt, że nigdy z nikim o tym na poważnie nie rozmawiałam i chyba nigdy nie będę chcieć. Napisanie o tym na vitalii nie wiąże się z niczym poważnym, bo jaką różnicę robi mi przeczytanie tego przez kilka vitalijek? A nuż odezwie się ktoś o podobny toku myślenia i poczuję się odrobinę lepiej ze swoim śmiesznym egoizem?


Przechodząc jednak do meritum: odkąd jestem świadoma swojego okropnego wyglądu, nie ma tygodnia, w którym nie zadawałabym sobie pytania: DLACZEGO DO CHOLERY JA? Dlaczego to ja mam być gruba, brzydka, zdana na wieczne opuszczenie? Potem dochodzę do wniosku, że w końcu nie jestem aż taka głupia, ba!, uważam się za inteligentną osobę, a przecież niektórzy mają gorzej: są chorzy, mają wrodzone wady, ledwo radzą sobie z życiem, jaki więc mam problem? W końcu mogę schudnąć. I przecież nie można mieć wszystkiego. Wybierając między inteligencją a powodzeniem u facetów wybrałabym inteligencję! Nie znoszę pięknych, głupich dziewczyn, których życiowym celem jest usidlenie odpowiedniego faceta.


Ale po kolejnej godzine dociera do mnie, że są ludzie piękni, inteligentni, zdrowi i bogaci. Co więc ze mną jest nie tak? Zazwyczaj moja frustracja znika po dziesięciu minutach, ale pewien życiowy niedosyt zostaje, bo i tak znajduje się na bardzo nierównej pozycji. Każdego dnia walczę ze sobą, swoimi lękami, obawami i słabościami. Staję im naprzeciw, ale to ani na moment nie czyni ze mnie lepszej osoby. Odnoszę wrażenie, że nikt tego nie zauważa, skupiając się jedynie na moich porażkach. Albo ewentualnie na tym, jak paskudnie dzisiaj wyglądam. I naprawdę umiem sobie z tym radzić. Tylko przed okresem zamykam się w łazience i popłakuję przy sedesie. Potem jednak wracam do normy. Żartuję ze swojego wyglądu, przytakuję na zaczepki wspólokatorki i gdzieś między tym zatracam swoją wartość. To śmieszne, że nie umiem podziękować za komplement, tylko marszczę czoło, mrucząc coś w stylu "bez przesady". W międzyczasie szukając podstępu. I w tym momencie nie oczekuję rady, jak powinnam pracować na swoją pewnością. Bo wątpię, bym mogła to poprawić.


W tym momencie trochę dramatyzuję. Bo koniec końców nie jest ze mną aż tak źle. Zrzucę więc moją chwilową słabość na zbliżającą się miesiączkę. Zawsze przed nią czuję się jak wyrzucony z samochodu śmieć.


Kolejnym problemem, który nie był nim aż do tego momentu, to partner. Moja niezależność była na tyle silna, że zawsze wiedziałam, że będę singlem. Choć wiem, że brak jakiegokolwiek zainteresowania udpronił mnie na tyle, że chyba wmówiłam sobie to, że zawsze będę sama. Sprawa jest na tyle złożona, że chyba poświęce jej inny wpis.


Tak czy inaczej, nadszedł taki okres w moim życiu, kiedy hormony wzięły górę i zaczęłam się nad tym zastanawiać. Brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej bywa bolesny. Zwłaszcza w takim wieku. To potęguje tylko niską samoocenę, a nawet gdy pojawia się niewielki płomień, spojrzenie, uśmiech czy cokolwiek, odnosi się wrażenie, że to a) przewidzienie b) głupi żart c) wyglądasz śmiesznie d) rozmazał ci się makijaż. Kurcze, co jest ze mną nie tak? Ok, nie umiem zawierać znajomości. Fakt, nigdzie nie wychodzę. Ale, do cholery, czasami mam wrażenie, że wymyślam sobie jakiekolwiek zainteresowanie, bo jak można spojrzeć na mnie bez uczucia wstrętu? Albo obrzydzenia? Bo jak można tak wyglądać? Przyglądam się komuś, kto może zerknął na mnie z dwa razy, dopisując dziwną historię. A przecież wiem, że to nic nie znaczy. Ludzie na siebie patrzą. Ja też patrzę na ludzi, a przecież to nie jest przejaw zainteresowania. Na koniec wyzywam się od idiotek, bo serio, jak można uroić sobie coś tak głupiego.


Jestem przybita własnym poglądem na siebie. I co chyba w tej historii śmieszne, zdaję sobie sprawę z tego bardzo ograniczonego rozumowania. Zastanawiam się, czy to kiedykolwiek się zmieni kiedy schudnę? Z drugiej strony wiem też, jak silne oddziałowuję na ludzi, którym pozwolę się zbliżyć. Cholera, pisząc ten post, zdaje sobie sprawę, że choć niewielu osobom pozwoliłam na to, tak zawsze te przyjaźnie były naprawdę intensywnie emocjonalnie. Fakt faktem że gdzieś w międzyczasie pojawia się zazdrość, albo zwykłe rozstanie, bo poszłam do innego liceum albo na studia do innego miasta. I z czasem odrzucam tych ludzi, bo męczy mnie to uzależnienie. Albo zazdrość o inną znajomość. Tak, moi znajomi są zazdrośni o to, że mam innych. Chociaż na palcach u jednej ręki mogłabym ich zliczyć.


Wiem, że obraz mnie jak wyłania się z tego posta jest mało ciekawy i zapewne mocno chaotyczny. Czyli w gruncie rzeczy ukazuje mnie taką jaką chyba jestem. Bardzo niepewną, zagubioną a mimo to silną dziewczynką, która nadal czuje się na osiemnaście lat. Sad story, bro.


I tak odchodząc od tematu, to kocham swoje przemyślenia przed okresem. Teraz pójdę na rowerek i wyjeżdżę swój życiowy żal. W końcu muszę tylko schudnąć, a przecież dookoła są tysiące ludzi, którzy cierpią z realnych powodów i to oni potrzebują pomocy. Może dlatego właśnie tak bardzo irytują mnie ludzie, którzy zawsze narzekają. O, ludzie tacy jak ja, którzy pomimo otaczającego ich drobnego szczęścia, zawsze znajdą powód, żeby narzekać.

7 lutego 2015 , Komentarze (1)

Nie odkryłam jeszcze jaki jest cel pisania tu czegokolwiek. Właściwie wypadałoby zacząć od opowiedzenia ckliwej historii o trudnościach mojego życia, ale chyba nie mam na to dzisiaj wystarczająco siły i motywacji. Pokrótce: 

1. Nie pamiętam, kiedy byłam chuda. Powód prosty: byłam głupia jak but. 

2. Od 1,5 roku walczę ze sobą. Przez 8 miesięcy schudłam 15kg. Trudno żeby było widać wielkie efekty gołym okiem, gdy jest się monstrum, ale spodnie 2 rozmiary mniejsze kupiłam. 

3. Od stycznia zabrałam się od nowa za siebie, ale efektów nie znam. Widzę, że tu i ówdzie coś się zmieniło, ale z racji tego, że nie mam wagi, nie mam pojęcia, ile mi ubyło. 

4. Ach, no tak, mam problemy z tarczycą, kiedyś miałam depresję i ostatnio, po 2 latach, zauważam jej nawrót. Ho ho, czyli wszystko na swoim miejscu :)

Mając to dwadzieścia parę lat zrozumiałam w końcu na czym polega dieta (brawa dla mnie!) i podeszłam do tego zagadnienia ze zdrowym rozsądkiem. Ponosiłam tyle porażek, że chyba już sam fakt tego zawsze mnie blokował. Przede wszystkim brak mi jakiegokolwiek wsparcia (no chyba, że w porzucaniu diety). Mama daleko, współlkatorka pomimo moich 'nie, nigdy, jestem na diecie, spadaj' ciągle gada o kebabach. Ale idę naprzód! Jestem dorosła, znam swoje możliwości i wiem, że mogę. Oprócz dzisiejszego dnia, bo dzisiaj nie mam ochoty żyć. Sesja potrafi zabić w człowieku radość. A dodatkowo beznadziejne studia i beznadziejna ja, nieutalentowana ja z brakiem jakichkolwiek perspektyw daje ogromnego kopa niemotywacji i niechęci życiowej. Tak, owszem, chce mi się płakać, ale nawet tego nie umiem. I chyba tylko dlatego coś tu piszę. Tak po prostu, żeby gdzieś się wypisać, bo mocno męczy mnie udawanie, że wszystko jest ok a ja jestem mądra i potrzebna. 

I będąc szczerą, nie szukam tutaj słów pocieszenia. Tego nigdy w życiu nie potrzebowałam. Może kiedy odniosę niewielki suckes (czy to w diecie czy na uczelni) i coś się ruszy? Ostatnio straszna ze mnie maruda.