Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Emigrantka, marząca o powrocie do kraju!

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 697
Komentarzy: 6
Założony: 30 grudnia 2016
Ostatni wpis: 10 lutego 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ewelinka148

kobieta, 34 lat,

173 cm, 83.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

10 lutego 2017 , Komentarze (1)

Mijały godziny, dni oraz miesiące. Dni zlewały się w jedno. Zbliżały się swieta. Pamietam, ze Moj Ukochany, jak go wtedy też nazwałam zrobił mi najlepszy prezent swiąteczny. Spodziewałam się wszystkiego..Jakiej paczki ze słodyczami, może jakichs kwiatów wysłanych pocztą kwiatową, ale nic takiego się nie zdarzyło. Za to zdarzyło się cos piękniejszego. Na poczatku grudnia oznajmił mi, że mimo, że kilka miesięcy wczesniej wyleciał do Stanów na swięta przyleci do Polski, żeby mnie zobaczyć. Byłam w szoku. Byłam zarówno w szoku pozytywnym jak i negatywnym, Cieszyłam się, że przyleci w końcu tyle na niego czekałam, a z drugiej strony przerażało mnie to, że to co było tylko w wirtualnej rzeczywistosci, miało wejsc z butami do mojej codziennej rzeczywistosci. Zaczely się przygotowania. Nie dosć, że za pasem była sesja zimowa, pracowałam w między czasie dorywczo i przygotowywałam się na jego przyjazd. Fryzjerka, kosmetyczka, zakup jakichs nowych ubran, wlasciwie wszystko było istotne oraz ważne. Pamiętam, że  w przeciągu ostatnich nocy nie dałam rady już zasypiać. Byłam tak rozeemocjonowana, że nawet melisa i tabletki na sen nie pomagały. Znajomi mnie nie poznawali, gdzies usunelam sie na bok.. Rodzina też nic nie wiedziała, że poznałam kogos. Pewnie widzieli, bo przecież rozkwitałam coraz bardziej i zmieniałam sie. Jednak milczałam, bo nie chciałam zapeszyć i zrobić tzw. „falstartu”, bo co jesli okaże się, że on przyjedzie, a my jednak nie przypadniemy sobie do gustu? Pojawiało sie milion pytan oraz watpliwosci, ktore raz po raz rzucały cień na nasze relację. Pamiętam, że to miały być swiięta cudowne i niezapomniane.

19 grudnia. Pamiętam jak przez mgłę, ale przypominam sobie, że standardowo nie mogłam spać i musiałam walczyć ze sobą. Wstałam wczesnie rano i dzięki temu zdążyłam jeszcze pójsc na siłownie, by wyrzucić z siebie chociaż częsć emocji, które mi towrzyszyły od jakiego czasu. Miałam kilka godzin podróży do Warszawy po mojego Ukochanego..Pojechałam.. Pamiętam, że do ostatniej godziny nie mogłam uwierzyć, że to już nadszedł ten moment, na który tak strasznie oboje czekalismy. Cały czas monitorowałam lot jego samolotu z USA, Chicago do Warszawy. Leciał do mnie! Własnie do mnie z drugiego końca swiata, by mnie zobaczyć i poznać! Dojeżdżając na lotnisko, wszystko wydawało mi się takie nierealne. Bujałam gdzies wysoko w oblokach, mimo, że wcale nie zapowiadało się, że mam blisko do chmur. Pamiętam, jak stałam w hali przylotów i czekałam... Nie wiedziałam, czy go poznam, czy też go nie poznam. Miałam milion mysli, które wirowały mi w głowie. Jak mam się z nim przywitać? Co mam mu powiedzieć? On wyszedł.. Miał dużą walizkę ze sobą.. Był dosć wysokim blondynem, który szedł w moją stronę i przez cały czas się szczerze usmiechał. Nie daam rady zrobić żadnego kroku. Cos we mnie zamarło i niczym ten posąg nie dałam rady się ruszyć. Pewnie z jakiejs szerszej perspektywy musiałam strasznie głupio wyglądać stojąc tak wpatrzona w niego i wzruszona. Chciało mi się smiać, ale też chciało mi się wtedy płakać. Wibrowało we mnie milion niespodziewanych odczuć, które przeszywały każdy kawałek mojego ciała. Podszedł do mnie i powiedział „witaj moja kobieto” po czym pocałował mnie w policzek. Tak, ten zupełnie mi nieznany facet podszedł do mnie i przywitał się tak jakbysmy byli parą od co najmniej kilku lat. Tak, chcę potwierdzić to fakt, znalismy się już kilka miesięcy, ale wciąż nie wystarczająco. Z natury jestem bardzo gadatliwą, ale też odważną osobą, a wtedy stałam i nie mogłam powiedzieć ani słowa. Tak widocznie musiało być.

Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że okres w którym Mój Ukochany był przy mnie był przepięknym czasem. Spędzilismy z sobą całe trzy tygodnie. Dla niektórych to może niewiele, a dla mnie to było jednak wszystko. On był moim początkiem i końcem, był moim porankiem i wieczorem, był moim wschodem i zachodem słońca.. znaczył dla mnie wszystko. Znajomi i rodzina odeszli gdzies w kąt. Nie wiem czemu tak niesprawiedliwie, ale odsunęłam się w jego stronę, a może było tak, że to on zbyt mocno ciągnął mnie w swoją stronę? Dzisiaj nie wiem i nie znam odpowiedzi na te pytanie, ale pamiętam, że nie za bardzo chciał poznawać i spędzać czas z moimi znajomymi. Z rodziną trochę tak, ale co do rodziny to jedynie postanowił znaleźć czas dla moich rodziców, reszta mojej rodziny tzn jakie siostry, kuzyni, odeszli w kąt. Dlaczego wtedy tego nie zauważyłam? Nie wiem. Po prostu myslę, że byłam zakochana w tym człowieku i zakochiwałam się każdego dnia coraz bardziej i coraz mocniej. Te uczucia kierowały mną, a nie tak jak powinno być, że to ja powinnam kierować swoimi uczuciami. Gdzies w jego oczach ginęło wszystko. Zapełniał mi cały czas i wypełniał go cudownymi, romantycznymi randkami, spacerami, wizytami w sklepach i podróżach w różne miejsca mojego ukochanego miasta. Czułam się jak księżniczka, a własciwie może byłam nią w tym okresie? Chciałam być tą księżniczką, bo każda mała i duża dziewczyna, a później kobieta o tym marzy. Być dla kogos księżniczką i by ktos Ciebie traktował jak księżniczkę, któż by tego nie chciał? Ja chciałam i otrzymałam to od tego mężczyzny.

Przed samym sylwestrem zachorowałam. Zawsze byłam nieco chorowita, nawet w okresie letnim miewałam różnego rodzaju przeziębiania, a moje ręce każdego dnia nawet w najsłoneczniejsze dni były zawsze lodowate. Byłam u lekarza, dostałam leki, jednakże zbytnio się tym nie przejęłam, bo byłam zwyczajnie zakochana i żadne choroby nie mogły mi tego popsuć. Za nic. W sylwestrowy dzień miałam poranną konsultację u mojego lekarza rodzinnego, po czym mój ukochany jak zwykle powiedział, że zabiera mnie na randkę. Cały czas nie mogłam uwierzyć, że przyleciał do mnie z drugiego końca swiata i mimo więzi jedynie internetowej, pokochalimy się całym sercem. Wystroiłam się jak na każdą z naszych randek. Mój Ukochany mnie odebrał i powiedział, że pierwszą rzeczą, którą zrobimy będzie pójscie na spacer w ten piękny sylwestrowy, słoneczny jakże dzień. Zabrał mnie do centrum miasta, do przepięknego, okrytego białym puchem parku. Spacerowalimy, rozmawialimy o życiu o nas. W pewnym momencie mój ukochany w jednej z altanek uklęknął przede mną i zaczął szukać po kieszeniach, po chwili wyciągając z nich pudełko. Otworzył je i po dzis dzień pamiętam te słowa „Kochanie, czy zostaniesz moją żoną”?. Nie spodziewałam się tego i byłam strasznie zaskoczona, tak więc odsunęłam się od niego i nie wiem dlaczego, ale delikatnie odwróciłam. Nie wiem, być możę zawstydziłam się trochę, albo przeprosła mnie sytuacja? Tak mnie dorosłą kobietę zaskoczyły oswiadczyny dorosłego mężczyzny. Musielimy wtedy smiesznie wyglądać. Poprosiłam go, aby wstał i powiedziałam tak bardzo oczekiwane „TAK”. Wyjął ten piękny pierscionek z bialego złota, ale niestety chcąc założyć mi na rękę, może głupio to powiedzieć, ale nie wszedł. To było wtedy nieważne, ponieważ on mnie poznał dwa tygodnie wczesniej,a  przyjeżdzając nie mógł poznać mojego rozmairu palca, nawet przypadkiem bo i tak bym się domysliła. Co jak co, ale sprytna jestem bardzo! Do pierscionka zaręczynowego była doręczona ręcznie grawerowana karteczka z napisem „MY one true love”. To było niezwykle miłe. Schowałam pudełeczko wraz z napisem do swojej torebki, jak największy i najcenniejszy skarb. Bylismy zaręczeni i to stało się faktem. Bylismy teraz zlączeni nierozłączną nicią. Po tym wydarzeniu mój narzeczony już wtedy zabrał mnie na kawę i ciastko, ponieważ zmarźlismy tak stojąc na tym zimnie.

Pamiętam, że cała impreza Sylwestrowa była jedynie przepełniona moimi myslami o tym, że jestem juz narzeczoną. Tak, tak bardzo dużo czasu czekałam, aż  zostanę narzeczoną. Być może to głupip zabrzmi, ale w swoim dosc niedługim życiu, byłam już w długich związkach i w swoim poprzednim oczekiwałam, że mój chłopak mi się oswiadczy, ponieważ bylimy ze sobą juz 3 lata, znalismy się dosć długo, mieszkalismy też sporo czasu z sobą... Moje kolejne koleżanki dostawały swoje pierscionki zaręczynowe, wychodziły za mąż, nawet niektóre miały już dzieci, a ja mimo bycia w długich związkach, dalej była jedynie „:dziewczyną”. Potrzebowałam poczucia jakiejkolwiek stabilizacji oraz pewnosci. Tego, że nie odejdzie ode mnie żaden mężczyzna, że zwiąże nas ta nić „zaręczynowa”. Być może dlatego te zaręczyny były takie wyczekane, takie szczęsliwe, takie przepełnione miłoscia. Czasami myslałam o swoim poprzednim związku, bo w końcuy to były ponad trzy lata, spedzilimy z sobą kawał czasu i bardzo wiele nas łączyło, ale niestety się rozpadło, a my nie potrafilsmy tego naprawić. Mój poprzedni partner często powtarzał mi,  że może nam nie wyszło, bo spotkalismy się kiedy ja byłam młoda i on też nie był częsciowo gotowy na tak dorosły związek, którego ja oczekiwałam. Wiem, że mnie kochał, bo jak odchodziłam , to płakał jak dziecko. Ja płakałam zresztą też. Myslałam , że się nie podniosę, bo tak mocno go kochałam, ale musiałam. Wiedziałam, że na zawsze pozostaniemy w swoich sercach, nie mogąc z sobą być. Był moją pierwszą, prawdziwą, a zarazem ogromną miłoscią i wiedziałam, że ta miłosc tak szybko nie zardzewieje. Jednak nigdy nie poszlismy o krok dalej. Może gdybysmy poszli, cos wtedy by się zmieniło?

30 grudnia 2016 , Komentarze (5)

W czasie wakacji, gdy odwiedzasz inne kraje wszystko wydaje się takie piękne i cudowne...Cudowna pogoda, mili tubylcy oraz turysci, miejsca, których do tej pory nie było Ci dane zobaczyć.. Ten zachwyt, te poczucie odpoczynku każdego dnia, pełen relaks oraz to, że wszystko jest takie jak w bajce. Tak, zachwycające wakacje oraz czas. Każdy czeka cały rok na swój upragniony urlop. Jedni wybierają słoneczną Grecję, inni nieco pochmurną Norwegię, są też tacy, którzy jadą wypoczywać nad polskie morze lub w polskie góry. Każdy ma swoją własną zachciankę i swoją własną możliwosć wyboru.

Jednak przychodzi taki dzień w życiu częsci ludzi, w którym przeprowadzają się oni na stałe w nieznane sobie strony. Codziennie uczą się jak żyć, jak oddychać innym powietrzem, jak walczyć z korkami ulicznymi oraz jak nie zdenerować się podczas zakupów, kiedy przed nimi jest milionowa kolejka do kas. Tak. Każdy z emigranów to przeżył. Jestes emigrantem z Polski czy też innego pięknego kraju, a zostajessz imigrantem w kolejnym. Gdzies po drodze gubisz swoj dom, poczucie przynależnosci, zaczynaja Ci się mylić twarze, historie zdarzenia.. Jedni byli w Polsce, inni sa za granią, z jednymi masz kontakt z innymi nie.. Emigracja to nauka samego siebie, tylko na inny sposób. Inny, trudniejszy sposób.

Wyjeżdzając, czułam motyle w brzuchu, które co chwila obijały mi się o scianki mojego żołądka i powodowały ból. Tak, jasne, były, aż tak silne by własnie to zrobic. Byłam gotowa przenosić góry, a swoim szczęsciem obdarzyć połowę swiata.  Do wyjazdu przygotowałam się kilka miesięcy, własciwie od kiedy poznalam mojego przyszlego faceta, narzeczonego i meza. Bylam w trakcie kryzysu w swoim poprzednim związku, który nie zapowiadał nic specjalnego. Wszystko chyliło się ku końcowi, a ja szukałam jakiegos ratunku, kogos kto poswieci mi czas i zainteresowanie. I rzeczywiscie tak jak sobie wymarzylam w moich najskrytszych snach, tak sie stalo. Przypadkowo przez strone internetowa (nie zdradzę jaką, ale to jeden z popularnych portali społecznosciowych poznałam swojego przyszłego mężą). I to było wielkie łał! Pisał do mnie jak nigdy nikt.. pisał do mnie sylabami, które w moich uszach dźwięczały jak cudowne wiersze. Pisał do mnie tak, że swiat wokół, bynajmniej dla mnie nie istniał. Wydawało się, że ma w sobie wszystko to, czego ja oczekiwałam i czego na daną chwilę potrzebowałam. Był moim A, aż do Z, przez całą długosć alfabetu. Nasze pierwsze zupełnie niewinne internetowe rozmowy zamieniły się w pisanie długich smsów tuż po przebudzeniu, aż do czasu zasypiania wieczorem... Było tak pięknie. Pewnego dnia wysłalismy sobie zdjęcia. I tak, nawet to w sobie zaakceptowalismy. Wyglad wewnetrzny czyt. Dusza były cudowne, a wygląd zewnętrzny.. Cóż podpasowalismy sobie. To bylo to. Pojawiło się jedno ale.. Powiedział mi, że jest w mojej ukochanej miejscowosci jeszcze kilka dni i wyjezdza...Wylatuje do Stanów, bo tam ma swoje życie i swoją pracę, codziennosć. Dla mnie cos sie wtedy skonczylo. Nie wiem, czy umarlo, ale napewno sie skonczylo. Postanowiłam ratować swoj poprzedni zwiazek. O zgrozo, jednak mi nie wyszlo. Widocznie tak musialo byc... Staralam sie byc dobra dziewczyna, jednak nam nie wyszlo, mielismy zbyt duze rozbieżnosci w naszych charakterach. Szkoda. Pewnego dnia wchodzac na swojego e-maila, dostałam pierwszy przepiękny list, napisany prosto z serca. Mój „Amerykanin” pisał, że za kilka godzin wylatuje, że chciał mnie bardzo poznać, że czuł, że cos między nami zaczyna się rodzić, ale że szybko to zniszczylismy. Zniszczylismy, bo sie poddalismy przed poczatkiem. Napisał mi, że wróci i że zaprasza mnie za rok na wakacje...nad polskie morze..Tak pięknie to pisał, że siedziałam i czytając tego e-maila płakałam jak dzieciak. On leciał do USA, a ja zostawałam tu sama i nie mogłam go już poznać, poczuć, zobaczyć jego umiechu.. Odpisałam mu na tego maila. Zresztą na następne też. Nie chciałam stracić z nim kontaktu. Wiedziałam, że albo teraz albo nigdy. Zaczęlimy wymieniać  codzienne e-maile. Zawsze gdy wstawałam miałam maila od niego, na który odpisywałam.. wieczorem, gdy spałam dostawałam kolejnego maila i tak każdego dnia. Nie były to krótkie maile, większoć z nich to było kilka stron formatu A4...Pisalimy o sobie, swoim zyciu, swojej przeszlosci, teraźniejszosci i przyszłoci..Otwieralimy się przed sobą. To tak jakbymy mieli dwie kartki i zapisywali te białe kartki swoimi wypowiedziami, e-mailami, smsami.. Pamiętam, że pewnego dnia napisał mi, że chciałby usłyszeć mój głos i zadzwoni do mnie, gdy będzie jechać do pracy. Było to koło południa mojego czasu, ze względu na różniącą nas 7-godzinną róźnicę czasową. Pamiętam, że gdy wyswietliła mi się zielona słuchawka z jego imieniem serce biło mi tak szybko, że myslalam, że zaraz zemdleje... Nie zemdlałam, ale odebrałam ten telefon. Z mojej teraźniejszej perspektywy, myslę, że rozmawialimy wtedy o głupotach, ale dla mnie liczyło się jedynie to, że słyszę jego głos, który rozbrzmiewał mi w uszach. Jego doniosły, męski głos, który wypełnial każdy centymetr mojego ciała. Wkrótce codzienne telefony stały się czynnoscią bez której nie moglimy żyć. Myslę, że juz wtedy bylismy na jakis sposób zakochani..albo zakochiwalismy się w sobie. Pamiętam, że pewnej niedzieli zaproponował mi, abysmy zobaczyli się na komunikatorze internetowym, jakim jest skype. Przyklasnęłam temu pomysłowi z wielka ochotą. Pamiętam, że przed naszą pierwszą „internetową randką”, malowałam się, wybierałam ubranie i czesałam, jakbym była przed prawdziwą randką. Ręce miałam tak spocone właczając laptopa, że nie mogłam spokojnie wpisać hasła, bo cały czas mi się cos głupio zacinało. Zobaczylismy się. I tak to było to. Zobaczyłam jak się pierwszy raz usmiecha, jak mówi do mnie „hej Piękna”, jak mruży oczy, kiedy mówiłam mu cos miłego. Pamiętam, że zaraz po naszej rozmowie miałam umówione spotkanie i nie mogłam wyjć z domu, bo całą mnie od srodka przeszywalo milion emocji. Nasza „znajomosć” rozwijała się w zaskakującym tempie a my nie moglismy sie przeciwstawić temu, co ze sobą niesie... Niosła wszystko ze sobą.. usmiech, radosć, szczęscie, czasami też tęsknotę i łzy, gdy denerowalismy się na siebie, że jestesmy daleko, nie możemy się przytulić czy też dotknąć. Pamiętam, że wtedy latałam. Nie latałam dosłownie, ale latałam w myslach. Miałam tyle siły, że mogłabym góry przenosić. Miałam tyle siły, że mogłam tą miłocią obdarować cały swiat. Miałam tyle siły, że mogłam walczyć z całym swiatem. Pamiętam, że w tym okresie każdy deszcz, każda niepogoda miała w sobie swój urok, a ja chodząc po kałużach deszczu, chodziłam po nich w różowych kaloszach ze szczęscia. Nawet ta zima była piękna. Zima, której nienawidzę i która dopieka mi co roku. Co roku jest mi zawsze zimno i zima to mój najgorszy okres do przetrwania. Najchętniej jak zwierzęta zapadałabym w sen zimowy. Wtedy to uczucie rozgrzewało mnie od srodka i mogłam wychodzić snieg bez czapki ani rękawic a i tak płynęło ode mnie wszechobecne ciepło. Tęskniłam za nim. Każdego jednego poranka, gdy nie było go przy mnie.. Tęskniłam za nim każdego wieczoru, gdy zasypiałam samotnie. Tęskniłam za nim podczas spotkań i uroczystosci rodzinnych, tęskniłam za nim podczas spotkania ze znajomymi. Wszyscy byli w parach, tylko ja byłam taka „bezparowa”. Miałam nawet mysli by wyjechać, ale to była głupota. Skończyłam 2 kierunki studiów, za kilka miesięcy miałam obronić swój dyplom na kierunku prawo i miałam wyjeżdząć w nieznane? Serce jednak musiało się trochę pokłócić z rozsądkiem i wiedziałam, że muszę zostać. On mi też wiele rzeczy opowiadał. O sobie, swoim życiu tam. Myslałam, że wiem o nim wszystko i że to wszystko mi wystarczy. Codziennie obdarzał mnie czułymi słówkami, smsami oraz e-mailami. Pamiętam, jak pierwszy raz powiedział , że mnie kocha. Siedzielismy wtedy rozmawiając na skype i ni z tego ni z owego spojrzał mi prosto w oczy (o ile tak się da spojrzeć patrzać w ekran komputera) i powiedział, że mnie bardzo mocno kocha. Nie wiedziałam, czy to prawdziwe, częsciowo zniesmaczył mnie też fakt, że to przez internet, przez ten cholerny kabel, tak nowoczesnie, a  z drugiej strony byłam przeszczęsliwa.. Tak on mnie kocha!

CDN