Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 111395
Komentarzy: 4799
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 20 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 38 lat, Piernikowo

172 cm, 79.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 października 2024 , Komentarze (15)

Nadal po trochu robię szal. Mam złą nic, więc muszę pokombinować z dorobienie większej ilości rzędów niż planowane we wzorze, ponieważ nić, którą używam jest cienka i schodzi jej za mało. Nie bardzo mam czas czytać, więc książka od kilku dni leży nieruszona. Nie pisze w zeszycie nic poza uwagami do szlaków turystycznych, bo źle myśli, które przelewałam na papier mi w większości przeszły. Żyje tu i teraz, a wieczorem oglądamy farmę Clarkson, sezon 3. I Pierścienie Władzy. 

W ramach dnia luzu, pojechaliśmy do Furnas, gdzie mieliśmy rezerwację na dorsza atlantyckiego. W ziemi, gdzie jest gorąco, są wykopane jamy, a w nich zamknięte naczynia z mięsem i rybami. Znaleźliśmy nawet jamy restauracji, w której była rezerwacja. Robiąc rezerwację, trzeba zamówić od razu da is, które się będzie jadło, bo w zależności od rodzaju, musi ono być pod ziemią od 24 do 48 godzin. 

Nasz dorsz był gotowy na nasze przybycie. Wzięliśmy jednak najpierw przystawki I wino azorskie. Dla mnie, bo mąż był kierowca do domu. Mąż wziął zupę z yamu, to taki korzeń podobny do ziemniaka. Całkiem smaczny. Zupa była bardzo łagodna, skojarzyła mi się z chlebówką. Ja wzięłam deskę serów z marmoladą z kasztana. Na Azorach je się ser i marmoladę (np z ananasa) razem. Polecam. 

Sam dorsz był w głębokim naczyniu i towarzyszyła mu kiełbasa lokalna, ostra, oraz jajko i warzywa. 

Porcja miała być dla 2 osób. Naszym zdaniem była dla 5. Nallzylismy sobie dużo, ledwo dopchnęliśmy palcem w gardło, a tam zostało jeszcze więcej. 

Niekończące się danie. Wzięliśmy do domu resztę, ale nie daliśmy rady zjeść i trzeba było wyrzucić. Smak był dobry, ilość ryby w środku przerażająco duża. Kiełbasa nie przypadła nam do gustu. Jajko gotowane z pomidorami było ciekawe. Wszystko delikatne, chude, pyszne. Ale za dużo. O wiele, wiele za dużo. 

Poszliśmy to rozchodzić wokół jeziora. Szlak łatwy na 7km. Do domu wróciliśmy nadal opchani jak beczki. Kolację jadłam tak pro forma. Trochę sera i bułka pszenna. To był fajny dzień. Żal mi tego jedzenia, ale spróbowaliśmy, smakowało, nigdy więcej. Jeśli będziecie kiedyś wybierać się do tej restauracji, zróbcie sobie głodówkę najpierw. Ja przyszłam głodna jak wilk i nie dałam rady zjeść. 


14 października 2024 , Komentarze (2)

 W niedzielę pogoda była zła. Nad wyspa chmury zawisły tak nisko, że wszystko było splwite mlekiem. Nie było sensu iść na szlak, bo padał deszcz, a punkty widokowe dawały widoczność na kilka metrów w każdą stronę. Jazda samochodem też była niemałym przeżyciem. Co widać na filmiku. 

Pojechaliśmy do małego miasteczka Provoçao, gdzie widzieliśmy pomnik pierwszych osadników, port, plażę, trochę sklepów i restauracje. Poza tym nic się tam nie działo. Zadbane, mokre miasteczko. Plaża z wulkanicznego, czarnego piasku. Ostrego pod stopami.

W restauracji zjedliśmy lunch. Wzięliśmy na pierwsze rosół, a tam ryż i smak cytrynowy. Miałam wrażenie, że jem płynna wersję weselnej potrawki. Na szczęście bez rodzynek i bez agrestu. 

Na drugie chciałam rybę, ale pan wyjaśnił, że wypadała drogo i mało kto ją zamawiał, więc nie kupują już jej z portu. Wzięliśmy w takim razie steak. Po azorski oznacza to podanie go z jajkiem. Do tego warzywa i frytki bez soli. W to mi graj! 

W sklepie z pamiątkami przy punkcie informacji turystycznej trafiliśmy na lokalne likiery. Kupiliśmy 4 do spróbowania. Kawowy, mleczny, herbaciany oraz z nieszpułki. Wszystkie za wyjątkiem ostatniego są super. Kawa daje niemal orgazm. 

Resztę dnia spędziliśmy w jacuzzi z lokalnymi winami i serami. Nie było sensu nic robić, kiedy widoki za oknem były takie:

13 października 2024 , Komentarze (2)


Dziś wrzucam od razu zarys szlaku. Takie trasy lubię najbardziej. Cześć ścieżek była w lesie, gdzie pomimo palącego słońca mieliśmy chłodek, cześć była wśród pól, były zejścia do rzek i wodospadów oraz plaż oraz trochę drogi utwardzonej. 

Kilkukrotnie schodziliśmy krętymi ścieżkami w dół, aby popatrzeć na fale rozbijające się na kamieniach. Trafiliśmy tam też na naturalny basen, a także ludzi kąpiących się pod wodospadem. 

Trasa miała być szybka, na 5km I mieliśmy tego dnia odpoczywać. Zeszło jednak dłużej, bo skorzystaliśmy z opcjonalnych zejść, aby zobaczyć więcej. Zaliczyliśmy też lunch przed szlakiem, zamiast kolacji po, aby być wcześniej w domu. Byliśmy o 19, więc średnio się to udało. 

Lunc bbył bardzo smaczny. Zjadłam doradę, a Ukochany makrele. 

Wieczorem zaś odpoczywaliśmy w jacuzzi z winem i deską serów. Na te okazje wożę zawsze plastikowe kieliszki. Wolę nie ryzykować zbicia szkła w wodzie. Obejrzeliśmy stand up Olki Szcześniak. Polecam. 

13 października 2024 , Skomentuj


W piątek pojechaliśmy znów na drugi koniec wyspy. Półtorej godziny serpentyn, ładnych dróg, korku w mieście oraz polnych dróg z dziurami, które przypomniały mężowi, że ubezpieczenie auta nie obejmuje remontu podwozia. 

Jadąc na zachód, trafiliśmy nawet na rydwan. Choć bardziej zaskakujące było uświadomienie sobie, jak naprawdę wygląda turystyka tutaj, na Azorach. Po części widzieliśmy to poprzednim razem. Wyspa São Miguel jest jednak najbardziej turystyczna z azorskich wysp, więc odwiedzających jest tu multum. I raczej większości nie interesuje chodzenie ścieżkami leśnymi z plecakiem. Są to ludzie, którzy wynajmują auto, lub firmę turystyczną i są w ożeni od punktu widokowego, do punktu widokowego niczym emeryci do Lichenia. Dochodzi wówczas do sytuacji, kiedy jesteś na szlaku 3 godziny, zipiesz jak lokomotywa, dochodzisz do jakiegoś przełomu w lesie i masz widok na dolinę, a tam ludzie w białych ciuchach i sandałkach na obcasie lub crocsach. Dojechali autem, bo obok jest asfalt i parking. No i spoko, każdy lubi co innego. Ale kiedy na grani mając osuwiska skalne po lewej i przepaść po prawej, staliśmy samochodem w korku, bo akurat autokar wysypał klientów, aby zrobili sobie selfie z doliną i panoramą, to już przesada. Podjazd jakieś 10 lub więcej stopni, a ty stoisz i czekasz, aż te kaczki zejdą z drogi i dadzą Ci przejechać.

Zaparkowaliśmy w miasteczku wewnątrz wulkanu i posismy szlakiem w górę. Granią tegoż wulkanu. Jest to najczęściej fotografowania panorama São Miguel i naszym zdaniem najgorszy szlak wyspy. To była istna autostrada turystyczna. Szlak ma 24 km i co kawałek jest dojazd z dołu dla aut i punkty widokowe na jeziora w dnia krateru. Na szlaku bardzo dużo ludzi. Często przywóz onych autem na szczyt i odbierani z punktu widokowe go później. Więc wchodzą sobie w dół że 3 km i można powiedzieć, że czegoś doświadczyli. Świetna opcja dla osób starszych, choć nadal żłobienia zrobione przez spływającą wodę mogą nieuwaznwj osobie narobić problemów. Ja robiłam ten szlak mają drugi dzień ból kolana i nie polecam. 

Szliśmy już 4 godziny pod górkę, kiedy zaczęliśmy liczyć pozostały czas. Musieliśmy tego dnia jeszcze ogarnąć zakupy oraz miismy rezerwację na 18tą, więc postanowiliśmy zawrócić 3 km przed końcem szlaku.

Uznaliśmy, że jest to wyjątkowo monotonny szlak i nie zobaczymy już raczej nic, czego nie widzieliśmy w ostatnich kilku godzinach. A czekała nas jeszcze droga w dół. Z lewej pola i ocean. Z prawej widok z góry na jezioro. Szlak kończył się szczytem, który widzieliśmy z daleka. Łysa polana i kilkanaście osób na niej. Pewnie przywiezionych autokarem. Bez polotu. Zawróciliśmy więc. 

Zrobiliśmy zakupy. Przebraliśmy się w czyste ubrania i umyliśmy chusteczkami i pojechaliśmy na kolację. I w końcu mieliśmy dobrą kolację. Nie wiem od czego to zależy, ale dwa lata temu nie trafiliśmy na ani jedna zła restauracje. Tutaj zaś mamy trudność trafić na dobrą. Jesteśmy na wyspie, ocean dookoła, a trafić miejsce, gdzie podają dobre ryby to jakiś wyższy level. W Porto jak i na każdych innych wakacjach, stosujemy myk, aby chodzić tam gdzie tubylcy. Restauracje dla turystów dają europejski szajs robiony tak, aby zwykły François Czy John dali radę to przełknąć. Widać to było w Pradze, gdzie gros ludzi siedzi w pizzeri czy burgerowni. Zaś dla nas zwiedzanie to ochłonięcie też lokalnej kuchni. Czyli kiełbasy, wieprzowina i ryby. Trafiamy więc na restauracje, która podobnie jak Taverna Di Roberto daje ci wybrać sobie rybę, która chcesz zjeść. Widać, że są dzisiejsze po oczach. Wzięliśmy więc duża rybę papuzią na dwoje. Była pyszna. Na przystawkę mąż wziął zupę rybna a ja ślimaki morskie. Dzień wcześniej jadłam takie same ślimaki w innym miejscu i były paskudne. Do tego mąż próbował lokalnego piwa. 

Myślę , że wrócimy do tej restauracji. Choć dojazd był niemal pionowy bardzo wąska ulicą. Było to świetne zwieńczenie tego dnia, zwłaszcza że na szlaku kilka razy złapał nas przelotny deszcz a wiało tak mocno, że ciężko było momentami iść. 

11 października 2024 , Komentarze (2)


Kolejny lajtowy dzień za nami. Wybraliśmy szlak niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Wyjątkowo krótko zajęło nam dojechanie na miejsce, i niestety po drodze nie mieliśmy żadnej stacji benzynowej. W domu mam 18km do pracy i mijam chyba 5 stacji, a tu można przejechać ćwierć wyspy i nie mieć gdzie zatankować. Robimy średnio 100 km dziennie i dzięki wspomaganiu silnikiem elektrycznym, auto pije mniej niż nasze by zużywało. Mimo to, po 5 dniach bak był prawie pusty. 

Na śniadanie przed szlakiem jeslismy lokalne pieczywo oraz biały ser sprzedawany na liściu ginger lily, który rośnie tu wszędzie na dziko. Ogólnie azorskiemu sery są pyszne. Kiełbasy wrzuciliśmy do kosza. 

Nasz szlak zaczynał się we wsi i szedł początkowo między starymi, opuszczonymi domami oraz pustymi domami na wynajem. Później schodził wykutą w skale drogą aż do pięknej rzeczki. 

Stamtąd zeszliśmy serpentyną na plażę. Nie była to jednak taka plaża, o jakiej normalnie człowiek myśli, słysząc to słowo. Były to baseny, do których wylewała się woda morska, gdy fale byky dość wysokie. Może to kwestia silnych wiatrów w ostatnich dniach, ale w wodzie tej była zielona piana i dużo resztek roślinnych. Mimo to kilka osób się kąpało. 

Usiedliśmy na podwyższeniu, gdzie nie dosiegaly nas fale I zjedliśmy bułki i jogurt. Stamtąd szlak prowadził już głównie pod górę. Pierwsza wspinaczka była bardzo ostro nachylona ściana, gdzie sLiamy w lesie niskich drzew i krzewów po wykutych deszczem stopniach z kamieni i korzeni. Na trudniejszych zakrętach były stopnie betonowe. Do wsi zaszliśmy chyba godzinę później. Niewiele było widać że samego szlaku. Ocean, pola, krowy. We wsi zaś zobaczyłam bardzo ładne drzewo, którego opadnięte całe kwiaty, pracownicy oczyszczania miasta zamiatał do taczek. 

Po szlaku wróciliśmy do domu się umyć, a dalej zatankować i na kolację. Ta była rozczarowująca. Do tej pory jedliśmy świetnie w Portugalii. Zaś obecnie mamy pecha z niemal wszystkim. Mąż nie dostał swojego dania a moje ślimaki morskie nie by nawet w połowie tak smaczne jak dwa lata temu u Roberto. Na danie główne wzięliśmy rybę z tej samej grupy co morszczuk, bo wyspy mają zawsze świeże ryby. Tymczasem dostaliśmy go w grubym i za bardzo smażonym cieście. Ciężko było znaleźć ości, gdy cała panierka była twarda i wymagała mocnego gryzienia. Samo mięso ryby było smaczne. Dodatki zaś sugerował, że to był bardziej bar mleczny niż restauracja. Na pewno tam nie wrócimy. 

Przed kolacja byliśmy jeszcze w parku, gdzie są wodospady. Nie mieliśmy czasu dużo chodzić, ale było tam ładnie. 

Mam nadzieję, że kolejne dni będą równie udane i z lepszym jedzeniem. 

10 października 2024 , Skomentuj

Na Azorach ziemia jest ciepła, bo wulkany, które tworzą wyspę są ledwie uśpione. Ale nie wygasłe. Na każdym kroku widzimy, jak z ziemi wydobywa się siarczan para lub gotując się woda. Trafiliśmy nawet na park, gdzie można samemu przygotować sobie posiłki w tej wodzie. Ogólnie dużo tu parków że stanowiskami z murowany i grillami i altankami, gdzie można rodzinnie przygotować i zjeść obiad. Są to miejsca przystosowane jako miejsca spotkań. 

Przeszliśmy wczoraj szlak, który prowadził wzdłuż sztucznego i naturalnego koryta rzeki, wodociągów oraz infrastruktury elektrowni wodnej. Momentami szliśmy wzdłuż rurociąg, innym razem mostkiem nad nim, a jeszcze innym przez przesmyk skalny nad wodospadem. Widzieliśmy ludzi wspinających się po skałach, by ostatecznie skoczyć do wody przy wodospadzie. 

Wczoraj szczególnie było widać, że jest to miejsce, gdzie sporo ludzi jest ubogich. Musiałam wjechać w miasto niedaleko Rabo de Peixe, ponieważ zapaliła mi się żółta kontrolka w aucie. Podjechałam więc do mechanika zobaczyć, co się dzieje i czy jest bezpiecznie. Wujek Google mówił, że to abs, a przy tutejszych serpentynach i stromiznach, lepiej mieć sprawne hamulce. Okazało się że tym razem ta lampka pokazywała przepalona żarówkę. Pan mi ja wymienił i wszystko jest cacy. Czekając na wymianę widziałam jednak sporo bezdomnych oraz ludzi po prostu szperających w śmieciach. Coś, czego w Holandii się nie widzi - nie tam, gdzie ja mieszkam. 

Byliśmy na obiedzie w stowarzyszeniu hodowców bydła, a po obiedzie poszliśmy oglądać fale. Huragan Kirk dawał dfale na 14 metrów, ale dzień później były to po prostu fale. Wieczorem na puściliśmy wody do jacuzzi i siedzieliśmy sobie oglądając gwiazdy nad i błyskawice za górami. 

9 października 2024 , Komentarze (1)


Pogoda uniemożliwia wyjście na szlak. Poprzednim razem poszliśmy po deszczu w teren i było ślisko i niebezpiecznie. Tym razem doszedł silny wiatr i deszcz, którego żadna aplikacja pogodowa nie pokazywała. Taka mżawka, która prawie non stop leciała z nieba. Wieczorem dopiero się poprawiło, choć wracając do domu jechałam kretymi ulicami w strugać deszczu. 

Odwiedziliśmy lokalne muzeum poświęcone gilowi azorskiemu, którego populację przyrodniczy próbują odbudować, usuwając między innymi roślinność, która nie jest rodzima dla wyspy. 

Później wybraliśmy się na plantacje herbaty, gdzie mogliśmy zobaczyć proces jej tworzenia oraz pić napary. 

Zaś dalej pojechaliśmy do Furnas, gdzie poziom wód gruntowych jest tak wysoki, a ziemia tak gorąca, że z kalderów wyzywa gotując się woda. Wszystko dookoła pachnie siarka i żelazem, a niedaleko jest źródełko wody mineralnej. Bardzo żelazowe. 

Tam też znajdują się dwa punkty gastronomiczne, które postanowiliśmy odwiedzić jeszcze przed wizytą na wyspie. Mąż uwielbia gotowana kukurydzę, więc poszliśmy od razu wciągnąć kukurydzę gotowana w tych gorących źródłach, natomiast musimy jeszcze zrobić rezerwację na restauracje, która gotuje posiłki w tych źródłach. Trzeba złożyć zamówienie dzień wcześniej, aby kucharz nastawił gotowanie. Po 24 godzinach jedzenie jest gotowe do podania. Przygotowuje się tam mięso i ryby. 

Na zakończenie dnia poszliśmy na kolację, świętować rodzice ślubu. Ja jako kierowca dostawałam mocktaile, robione przez barmana, który wygrał jakieś konkursy dla młodych barmanów. I faktycznie zrobił mi świetne napoje. Mąż pił lokalne piwa oraz jeden koktajl na lokalnych ananasach. Chef's arrangement był wybitny. Portugalia ogólnie ma świetna kuchnie, ale tutaj mieliśmy naprawdę ucztę. Policzki wieprzowe, płaszczka, wędzone masło i wiele innych. 

W domu byliśmy przed 22. Kompletnie zmęczeni. Źle mi się jechało autem, bo nadal silnie wiało, lało po naszej stronie wyspy, a ponadto lokali jeżdżą często na długich. W jednym momencie aby minąć się z samochodem, czekajacym na możliwość lewoskrętu.musiałam się zatrzymać, bo nie widziałam, czy coś jest obok auta, czy może są drzwi otwarte. Nic. 

Dziś na szlak.

8 października 2024 , Komentarze (3)


Przeszliśmy za pierwszym razem 17 km w 5.5 godziny. Niektóre podejścia były o nachylenia 22%. Na początek szlaku jechaliśmy 1.5 godziny. Bylo bardzo fajnie, ale dziś mnie wszystko boi. 

Obecnie niedaleko wysp przechodzi huragan klasy 1, więc wieje okrutnie, pada co chwilę i ogólnie nie jest bezpiecznie iść na szlak. Natomiast waham się też, czy powinniśmy jechać do restauracji, gdzie zarezerwowałam stolik, aby świętować rocznicę ślubu. Niektóre mosty są jakieś 100m nad ziemią, a wiatr sięga w porywach do 110 kmph. 


Za to wytestowalismy jacuzzi na tarasie i pomimo deszczu, chmur, wiatru, jest super. 


7 października 2024 , Komentarze (3)

No to urlop czas zacząć. Wyspa przywitała nas dobra pogoda i zamkniętymi sklepami. Ppzywismy się więc w snack barze, gdzie zjedliśmy kanapkę ze stekiem na pół. Dom jest ładniejszy niż na zdjęciach i jedynym mankamentem są komary w sypialni. Nie odpalalismy wanny z hydro masażem, bo było już późno. 

 Dziś od rana jesteśmy w trasie. Zaczynamy na drugi końcu wyspy. Dopiero, co odebraliśmy auto a już prawie 200 km zrobiłam. Bardzo kretymi, wąskim drogami, które sprawiają, że się kilka razy nieźle spociłam.

3 października 2024 , Komentarze (6)

Dokończyliśmy najtrudniejszy etap płotu - tylną ścianę. Trzeba było wkopać nowe pale, zlikwidować chodnik pod starym płotem oraz ściągnąć i pociąć deski z niego. Mąż zawiózł je wczoraj na wysypisko. Zamontowaliśmy nowe pale, założyliśmy nowe deski oraz furtkę. Ta zaś tym razem jest w 1/3 długości płotu zamiast w narożniku, jak wcześniej. Dzięki temu będzie się łatwiej wystawiać kosze Klikko, ale ten etap będzie dopiero pewnie na wiosnę. na razie jest za duże błoto na prace ziemne. 

Na wiosnę też, jak będą słoneczne dni - trzeba będzie pomalować deski bejcą. na razie są zaimpregnowane, ale zbyt wilgotne, aby bejca się trzymała. Trzeba też podnieść poziom gruntu, wyłożyć trawę w rolce oraz zamontować odpływ z gruntu - aby woda nie stała na trawie, tylko była odsączana do kanalizacji. Niestety, ale poziom wód gruntowych jest dokładnie na wysokości chodnika za domem. Kopiąc dziury na pale, od razu tworzyliśmy kałuże, bo woda podsiąkała. Na szczęście woda świetnie konserwuje drewno i póki pale stoją w mokrej ziemi - będą dobrze się trzymać. Gorzej będzie, gdy będzie susza i pale obeschną. Z drugiej strony - poprzednie pale były w ziemi bodajże 40 lat - czyli tyle, ile ma dom. 

Wczoraj wkopałam w ziemię wszystkie alstromerie, co do których byłam pewna, że przeżyją zimę. Kilka tygodni temu musiałam je wykopać z ziemi do dużych donic, ponieważ spodziewałam się, że nie przeżyją prac przy płocie. I miałam rację - mąż odkładał płyty betonowe gdzie popadnie - na przykład na mojego pięknego fioletowego astra! Musiałam go wykopać z ziemi i leżał kilka dni z bryłą korzeniową na wierzchu. Wczoraj wkopałam go też do ziemi, gdzie oczekuję, że przezimuje. Lekko nie będzie, bo jest w trakcie kwitnienia....

Ogólnie pogoda była taka dziwna we wrześniu, że truskawki i poziomki mi owocują. Słabo, niesmacznie i w ogóle, ale mamy owoce. 

Ostatnio wypatrzyłam super torebkę. Z haftowanym ptaszkiem. Myślę, że wrócę po nią. 

Zastanawiam się, jaką książkę wziąć na urlop. Obecnie czytam Klara and the Sun i jestem gdzieś w połowie. Tempo ma strasznie wolne, ale Taika Waititi robi ekranizację tej książki i chciałabym ją skończyć nim film wyjdzie. Zastanawiam się jednak czy wziąć ją czy może inną książkę z zamiarem przeczytania całej. I czy książkę papierową czy czytnik, który ma podświetlenie. Tak wiele pytań, tak wiele niewiadomych... Chcę bardzo ograniczyć używanie telefonu na urlopie i byłoby super robić rzeczy, które mnie uspokajają - na przykład szydełko, audiobook czy książka. W samolocie też bym chciała haftować. Inaczej zasnę. 

Co jeszcze zabrać na urlop? Poza chodzeniem i jedzeniem owoców morza, raczej nie będę wiele robić.

O wakacjach pisałam tutaj: https://kolekcjonermarzen.word...