Kolejny dzień zmagań o lepszą siebie za mną. W końcu za rok .. 10 - lecie matury :P A cóż może zmotywować kobietę lepiej niż pokazanie starym znajomym, że ciągle jest nieźle, ba, nawet lepiej :D
Na każde crossfitowe zajęcia biegnę z radością, wręcz odliczam czas do pójścia na nie. Niesamowite, jak wiele energii zabierają i oferują jednocześnie. Jednak jest coś w tym endorfinowym szaleństwie, że człowiek pada na twarz, ale wraca, a raczej czołga się szczęśliwy do domu. Poza tym okazuje się, że moja platoniczna miłość do treningów siłowych jest jak najbardziej prawdziwa i powoli, odrobinkę zaczyna się odwzajemniać. Wczorajsze zajęcia to wioślarz i rwanie sztangi na zmianę. Wiosłowanie było moim debiutem, tempo na pewno będę starała się dopracować, za to technicznie załapałam raz, dwa. Natomiast rwanie - istny szał. Miałam nad sobą dwóch instruktorów, w tym jednego specjalizującego się w podnoszeniu ciężarów i byłam bardzo chwalona, co niewątpliwie podkręca szczęśliwość i chęć do pracy. Sam WOD miałam już nie tylko z gryfem, ale z dodatkowym obciążenie, co daje dopiero 20 kg, niemniej jednak zaczęłam treningi tydzień temu z 13 kg, więc idę jak burza :P Dziś też już nie mogę się doczekać, a potem weekendowy rest, bo wszystko już niemiłosiernie boli. poza tym czeka na mnie projekt do zrobienia na wtorek eh..