Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zdrowie, zdrowie i jeszcze raz zdrowie - oraz doskonałe samopoczucie psychofizyczne, które towarzyszy gdy lżej na ciele - to główne powody chęci odchudzenia się ze zbędnego balastu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 191741
Komentarzy: 1219
Założony: 2 stycznia 2010
Ostatni wpis: 17 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
myfonia

kobieta, 43 lat, Opole

177 cm, 67.40 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: do wakacji poniżej 70 kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 września 2017 , Komentarze (4)

Prawda stara jak świat, kiedy się nie pracuje jest więcej czasu. Ile to radości dawało mi odnotowywanie ku pamięci (raczej własnej niż potomnych :p) kulinarnych eksperymentów, zachodzących zmian w moim organizmie i takiego tam bełkotu. Powrót do pracy = zaniedbanie dbania o "czystą miskę", albo vitaliowego spowiadacza. Padło, rzecz jasna na drugie. Wolałam zdrowo pichcić, niż o tym pisać.

Z kręgosłupem sprawa jest taka, że jednak skorzystam z wizyty u neurologa. Bóle wciąż wracają, czy to podczas pokonywania schodów, czy zwyczajnych czynności w kuchni typu lekki skręt i odstawienie talerza... O ile mam świadomość, że ciężka robota to nie jest dla mnie wskazana i jej muszę unikać już do końca ziemskiego pobytu, o tyle chciałabym móc normalnie funkcjonować. W piątek  w pracy nie umiałam zejść ze schodów, a weekend (z małymi wyjątkami) przeleżałam w łóżku.

Bezglutenowo szło dobrze. 3 tygodnie ortodoksyjnego pilnowania minęły jak mgnienie. Suchość skóry została z grubsza opanowana, choroba skóry pozostała póki co obojętna na moje eksperymenty. (No ale cierpliwości skoro ma upłynąć 6-12 miesięcy dla efektów). W niedzielę pierwszy raz jednak, z resztą świadomie postanowiłam sprawdzić, czy jednak będzie jakaś reakcja na gluten... w piwie:DHm, trudno ocenić wpływ % a jednak czegoś ze słodu jęczmiennego (ja bardzo rzadko pije alkohol), bo "dzień po" miałam wyjęty z życiorysu. Co prawda już idąc na spotkanie wzięłam ze sobą wredną koleżankę migrenę, która znakomicie wykorzystała sytuację... umierałam... głowa, brzuch, katar, wysypki na całym ciele, dosłownie jakby jakaś silna reakcja alergiczna, a nie zwyczajny kac po kilku piwach... brrrr. Na sama myśl robi mi się nie dobrze. 

Kwestia ruchu prezentuje się nędznie, ale tli się światełko. Raz zdecydowałam się na króciutka testową trasę na rowerze (jakieś śmieszne 16 km) i dałam radę, choć nie było to całkiem komfortowe uczucie. Drugi przełom nastąpił kiedy pierwszy raz od 15 sierpnia postanowiłam się przejść. (Do tej pory do pracy i lekarza się toczyłam na rowerze a jedyne chodzone to po domu i w pracy. ) I udało się. Okazało się, że mniej bolało nuż dreptanie po domu, gdzie ciągle sie człowiek skręca, zawraca, pochyla... na dworze szłam prościutko, stabilnie i wiem że mogę ;) Przynajmniej w chwilach kiedy krego jest wypoczęty i mniej dokucza. 

Wagowo stabilnie jak jasna cholera.  76 kg na blacie już z 2 tygodnie. trochę mi się znudziło. Nie ukrywam. Brakuje ruchu, ewidentnie. Będę więc pomalutku wprowadzała ruch, taki na który w danym momencie moge sobie pozwolić. 

W końcu małymi kroczkami... na końcu września chciałam zobaczyć na wadze75! 

Do roboty!

4 września 2017 , Komentarze (2)

wagowy wzrost i nieudany romans z paleolitem. 

Tak na szybko - w 2 odsłonach.

Kryzys trawienny, a konkretniej solidne zatrucie gdy niesiona wizją zaczerpnięcia czegoś jeszcze ze sławetnej paleo, ja - wegetarianka z 22 letnim stażem, czasem jaroszka z prikazu, od święta, etc - wszamałam wędzonego, jak sądzę zupełnie świeżego tuńczyka i strułam się niemiłosiernie. Ale to tylko początek - bo do dziś nie mogę dość do ładu z żołądem (prawdopodobnie przez leki na kręgo i pierwszy tydzień anty który też zawsze tak odczuwam). Co gorsza - organizm ze wszystkich sił domagał się lekkiego, łatwostrawnego białego pieczywa! Nie dałam mu tego co chciał, choć przyznam, że na diecie całkiem bezzbożowej (czyli też, żeby była jasność - bezryżowej, bezkukurydzianej i bezkaszowej), i bezmięsnej trudno było o coś łagodzącego te dolegliwości. 

Przecierpiałam i żyję - więc chyba nie ma co dramatyzować :)

Tak czy siak, paleolityczny romans uważam za nieudany i choć wiedziałam już z założenia, że jest skazany na pożarcie (choćby z racji sprzecznych teorii światopoglądowych), chciałam - jak to mam w swoim zwyczaju - wyłuskać coś dla siebie najwartościowszego. Komu służy proszę bardzo, nie zamierzam tego podważać - ale nie dla mnie. Trwam jednak przy wykluczeniu glutenu i zgodnie z planem, z czasu spędzonego na urlopie i leczeniu krego a wiec z ortodoksyjnej wersji niejedzenia wszystkich zbóż, przechodzę na niejedzenie zbóż zawierających gluten. (teraz będę miało cudowne poczucie, że mogę jeść wszystko! :))) I to już oby tak do skutku - bo wyeliminowanie objawów w podejrzewanej chorobie Duhringa, zdjęło by ze mnie gigantyczne brzemię. Warto próbować. 

A wagowy? Bu bujam się jak kuń na biegunach... Ale zaraz, czego oczekuję z domowym bezruchu spędzając czas pomiędzy kuchnia a poziomowaniem kręgosłupa w łóżku? 

No tak... czas najwyższy na powrót do pracy i prawie normalności. Prawie, bo sięgając w wczoraj w sklepie po banany, mój statecznik boleśnie przypomniał o swoim istnieniu... jednak muszę sie pomału zacząć ruszać bo zgnuśnieję do reszty...

Niesiona ta wizją zmierzam w kierunku łazienki i do roboty!

28 sierpnia 2017 , Komentarze (1)

A w wolnym tłumaczeniu... zamienił stryjek siekierkę na kijek...

eee wyjazd nad morze, na lekcje windsurfingu... a potem na blender wielofunkcyjny i ceramiczny czajnik :)

Tak, żadnej ściemy. Niestety. Najpierw z kilku powodów upadła koncepcja wyjazdowa, którą postanowiłam zamienić na lekcje windsurfingu. Wysunięty dysk skutecznie pozbawił mnie złudzeń, że coś z tego w te wakacje jeszcze będzie... ale kopertka z funduszami została :) I tym sposobem postanowiłam zainwestować w sprzęty kuchenne będące na wykończeniu (blender) i te wykończone (czajnik).

Niby nic, ale co mi w tym stanie innego pozostaje :) Chociaż sobie zdrowo popichce i popije pyszną zieloną z optymistycznego czajniczka ;)

I ucierajaco-trąco-szatkujaco-ubijajacy blenderek :) Fajny bo ściera na tarce tak jak chciałam, z nie zajmuje dużo miejsca (prawie wszystkie elementy chowają się do misy). Jedyny model jaki znalazłam z funkcja tarki, noża, ubijaka, a z nierozbudowanym dodatkowo i zbędnie jak dla mnie akcesorium. Wiem co mówię, mam "kaśkę" lubego, która mi pół szafki zajmuje a jej nie tykam - za dużo jak dla mnie elementów i chowania w mojej mikro kuchni.

Test oczywiście już zrobiony :)

- pomidoróweczka ze świeżych ogródkowych malinówek z makaronem konjak

- cukiniowe brownie z tego przepisu: https://paleosmak.pl/brownie-z-cukinii-ciasto-czek...

dorzuciłam parę włoskich orzechów :)

Polecam :)

27 sierpnia 2017 , Komentarze (6)

I jest co żryć chciałoby się dodać :) Jasne, mam trochę pod górkę. Romans jaroszki z paleo mógł być skazany na pożarcie. Jednak póki co kwitnie, a świadomość, że pędzlując zboża nie dostarczałam sobie ekstra wartości odżywczych (a wręcz przeciwnie), utwierdza, że niczego nie tracę.

Skupmy się więc na korzyściach.

Tia, niecierpliwa, 6 dni i chce już widzieć rezultaty :) 

Nie, trochę inaczej - ja te rezultaty zaczynam dostrzegać.

Mimo @, leków na kręgosłup, mimo braku ruchu i świeżego powietrza... coś się dzieje. 

Spojrzałam rano w lusterko i... jakby ładniejsza jestem (smiech)Czy wystarczy 2 tygodnie odpoczywać od pracy żeby tak się poczuć? Zbieg okoliczności (bo średnio raz w miesiącu mam taki dzień)? Czy jednak zboża, a raczej ich brak  :)???

Na czym polegają zmiany? Tu muszę wyjaśnić z czym  mam problemy: 

1) bardzo duże, wyraźne sieci teleangiektazji (już z reszta po serii zabiegów laserem, z bardzo dobrym skutkiem - ciągle obiecuję, że wykończę resztę która została). 

2) Ostra ostuda - której nabawiłam się kiedyś jak dla fantazji chciałam sobie pochodzić bez makijażu (podkładu z mocnym filtrem) nad morzem...  Walczę kremami, bez filtra nie podchodzę nawet o okna. 

3) Rozszerzone pory, zaskórniki, blizny po wypryskach, generalnie nierówny koloryt, skóra cienka i wiotka. 

Nie twierdzę, że któryś z tych problemów zniknął całkowicie czy ustąpił w iluś procentach... po prostu rano zobaczyłam bardziej świetlistą, gładka i promienną cerę :) Ukojone naczynka, mimo gorącej kąpieli w gorzkiej soli epson, a całość taka wyciszona :) 

I tyle, mała rzecz, a cieszy :)

Ale zaraz zaraz  jeszcze waga :)

Poniedziałkowa 77,8:< 

A dziś - mimo końcówki @, braku ruchu i właściwie wychodzenia z domu, mimo ciągłego pichcenia i eksperymentów kulinarnych 76,4 :)

Miło :)

26 sierpnia 2017 , Komentarze (7)

No niestety. Zaliczyłam dohtora. I z perspektywy tego co się działo w nocy nie żałuję, bo przynajmniej mam jakieś leki. 

Wczoraj popołudniu postanowiłam sprawdzić na ile już jest lepiej. Gatki na d (na prawa nogę zakłada mi luby - ta pozycja niewskazana) i heja. Tak, rower, nie inaczej. Szybko okazało się, że nie jest ok... już podjazd pod wiadukt okazał się masakrą, a dalej szukałam tylko pierwszego lepszego miejsca żeby zawrócić. W domu, kolejny raz nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Bo prawda jest taka że przy siedzeniu boli najmocniej, to już chyba mniej jak stoję i drepczę... Zaczęłam się zastanawiać - jak wytrzymam w pracy cały tydzień po 8 h przy biurku jak w domu nie umiem tak wysiedzieć 5 min i ciągle zmieniam pozycję z przewaga leżenia. (kreci) Poddałam się i umówiłam wizytę.

Jej rezultat jest taki, że tydzień mam się regenerować. Diagnoza poniżej.

Szczerze napisze, że nie żałuję decyzji. Dlaczego? Bo kolejny raz omotało mnie złudne wrażenie poprawy. Wieczorna kąpiel i próba lekkiego dociągnięcia stopy celem zrobienia peelingu, skończyła się wrzaskiem (sory sąsiedzi - reakcja spontaniczna) i zarwaną nocka na stercie poduch, przez które czułam nie tyle ziarenko grochu co głazy... 

Ale, ale! Nie jestem tu po to by jojczyć!

Może to głupie, ale staram się w tym wszystkim widzieć pozytywy. 

Zarwany urlop, zmaltretowany kręgo, nędzne siedzenie w domu w ostatki sierpniowego słonka a ja mowie o pozytywach???

A tak właśnie.

Pierwsza sprawa, to przemyślenia dotyczące sposobu odżywiania, wykluczenie zbóż mające w moim wypadku podłoże zdrowotne i co najistotniejsze - wdrożenie tego. (ile odkrywam pysznych przepisów :)

Sprawa druga - to szacunek do własnego organizmu. Tak właśnie. Nauczkę dostałam straszliwą, a przecież dostawałam jasne sygnały żeby zwolnić, odpuścić, iść się położyć kiedy rozkraczyło mnie na schodach...  a nie wsiadać na rower i cisnąć w upale 62 km, dobijając się 2 godzinnym pływaniem... no głupia. Co mam powiedzieć.

Więc to tez się zmieni. Będę więcej słuchać swojego organizmu, myślę, że to też raczej na plus :)

Ale zaraz, miały być bezglutkowe dania :D

A proszę bardzo - omlet, wreszcie doczekał się wersji wytrawnej (2 jajka, pieczarki, łyżeczka maki z tapioki + dodatki i przyprawy)

oraz naleśniczki (jajko, 3 łyżki mąki  z tapioki, jedna łyżka z koko, woda + powidełka bezcukrowe ze śliwek i brusznicy hand made 2016)

Patelnia nie jest "podziobana" - taki ma rzucik :)

I dodam, że naleśniki mnie szczerze zachwyciły. Kruche i pyszne, zero gumowatości tych pszennych :)

25 sierpnia 2017 , Komentarze (5)

Ale chyba wreszcie zrozumiałam o co w tym tak naprawdę chodzi. Prawda jest taka, że znałam teorię, ale jej nie respektowałam. Zawsze było za mało czasu... bo a to wakacje, wyjazd, święta, impreza, wernisaż, wiosna... zawsze coś - czego termin był na już, za zaraz na wczoraj... 

Egzystencja - w wiecznym niedoczasie i nadbagażu - kilogramów. 

8 tygodni do wiosny, 4 do wyjazdu, Dukan, Kopenhaska i co tam jeszcze...

Oto cała ja. Nie to nie znaczy, że na co dzień jest tak źle. Nie istnieją dla mnie fast-foody, gotowe, kupne dania, słodzone napoje, soczki, słodycze od dzwonu i gościnnie. Żarełko jarskie, raczej dobrej jakości, lecz często i za dużo objętościowo i owocowo i węglowo...  Ruch tez jest. Bez rowerka nie ma sensu moje życie. Ale wyraźnie widać, że proporcje pomiędzy ruchem i żarłem jednak nie teges... 77 kg, to nawet wzrost 1,78 nie ratuje, o nie...

Plan jest więc taki, że tym razem daje sobie kilka miesięcy na osiągnięcie wymarzonej wagi. A realnie, chciałabym dożywotnio umieć panować nad tym co, ile i czego jem. Chcę się tego nauczyć jak jazdy na rowerze czy swobodnego pływania, które kocham na równi z jazdą. Chcę się wsłuchać w swój organizm, który mam nadzieje posiada jeszcze w sobie resztki atawistycznych zachowań i mi podpowie - co jest dla mnie dobre, a co jeszcze lepsze :)

Chciałabym tracić na wadze pomału. 2 kg miesięcznie? Może mniej. Tyle ile się uda. Bez spiny głodu i napadów. Plan długofalowy więc liczy się każdy dzień. Jednoczenie chcę zadbać o mięśnie. I tyle. Dużo, mało - może tak w sam raz :)

Dla uzmysłowienia, że  przy osiąganiu długofalowych celów liczy się każdy dzień - wizualizacja. Tak, tak, wiem że ciało to nie maszyna - liczby pomogą mi jedak  w przybliżeniu zorientować ile czeka mnie pracy do osiągnięcia fajnej - tak myślę - do mojej budowy wagi. Choć zamierzam pracować nad sobą do końca swoich dni :)

Zakładam że do końca sierpnia strace jeszcze te 0,2 kg i będzie 77. Wagi więc chce osiągać na koniec każdego kolejnego miesiąca. Oczywiście, wszystko jest orientacyjne :)

wrzesień 75

październik 73

listopad 71

grudzień 69

Byłoby wspaniale wejść w Nowy Rok z waga poniżej 70 kg!

styczeń 67

luty 65

marzec 63...

I chyba tyle mi wystarczy :) 

Się okaże :)

No nic, czas na kawkę i omleta. A potem spróbuje się trochę przejechać na rowerze!

25 sierpnia 2017 , Komentarze (1)

I jak się czuję? Najpierw negatywne - mam tak masakrycznie suchą skórę (mimo smarowania), że oszaleć można. Łuszczy się, swędzi, ciągnie... widzę w tym jednak coś pozytywnego - zmiany :) Coś się dzieje, jest jakaś reakcja. Jak wiadomo syndrom "odstawienia" w tym wypadku węglowodanów do przyjemnych nie należy i spodziewałam się raczej jeszcze gorszych dolegliwości. Póki co przy @ wysypało jak zwykle, migrena była tradycyjna i bóle krzyża również. 

Czy widzę już jakieś pozytywy? Trudno ocenić po tak krótkim czasie, z wysuniętym dyskiem i podczas @ :PP Jedno jest pewne, głodna nie chodzę, zakochałam się w omletach, a bez cukru, a raczej wegli ze zbóż da się żyć. Sporo stosuję z diety paleo, więc używam czasem kapeczki miodu i jest pysznie. Nie skusiły mnie lody, zbożowe batony czy inne świństwa. Wciąż nie umiem jednak całkiem odmówić sobie nabiału - tu mam na myśli jogurt naturalny, czasem twarów i ser żółty. Ale może wcale nie chcę sobie tego odmawiać :) Wszystko pomalutku. 

Trochę kombinowałam w kuchni i oprócz jakiś tradycyjnych wege obiadków typu barszcz z fasolka czy lecho z pieczarkami, powstało sporo omletów (moja nowa miłość - póki co wszystkie na słodko z racji @) i chlebek cukiniowy z mąką koko i lniana :)

Oto i moje dzieła:

omlecik kakaowy z bananem

omlecik cynamonowy ze śliwkami i borówką

Przygotowanie zawsze tak samo banalne - w cieście 2 jajka i pół dużego lub maleńki banan + ewentualne dodatki do smaku (gorzkie kakao, cynamon, kapka miody czy szczypta ksylitolu)

I chlebuś z tego przepisu: https://paleosmak.pl/chleb-paleo-z-warzyw-niskoweg...

24 sierpnia 2017 , Komentarze (2)

Tak. Postanowione. A nawet już uskutecznione od poniedziałku. Postanowiłam pożegnać zboża. Eksperyment zdrowotny, niekoniecznie mający na celu utratę kilogramów. A jak już, to baaardzo pomalutku.

Dlaczego? Bo na moim urlopowo-chorobowym mam za dużo czasu na czytanie art. o zdrowiu :) I myślenie. I pichcenie :)

Przeczytałam trochę artykułów o diecie paleo. Nie do końca jest dla mnie, jako jaroszka (jedząca ryby już tylko od wielkiego dzwonu) nie będę w stanie całkowicie wyeliminować niezalecanych produktów strączkowych, nabiał ograniczę (często stosuję bezlaktozowy bo zauważyłam, że nie jest to dla mojego organizmu obojętne), no i wiadomo - zabraknie zwierzęcego białka. Wprowadzę jedna wszystkie te zmiany, które będą zgodne z ogólnymi zasadami, zdrowym rozsądkiem i własnymi potrzebami :) Póki co nie jem tez pseudo zbóż, ale z czasem kasze gryczaną, komosę i inne zamierzam wprowadzić do diety.

Co mnie skłoniło - fakt, że od wielu lat (od 14 roku życia konkretnie) borykam się ze skórną chorobą. Czasem dołączają do tego jeszcze okresowe wysypki, będące reakcja alergiczna na różne i zmienne (!) czynniki. Wielomiesięczne (ba - letnie) leczenie w szpitalach, klinikach, zagraniczne lekarskie konsylia i ciągle nic. Jedyne co działa to leki sterydowe. Można je stosować 6 tyg pod kontrolą lekarza, a ja już lecę ... 22 lata... Co gorsza nigdy nie postawiono oficjalnej diagnozy. Takiej 100% Jest jednak pewien trop, który pojawiał się za każdym razem. W każdym szpitalu i nowym miejscu podejrzewano u mnie chorobę Duhringa. Testy jednak nigdy oficjalnie tego nie potwierdziły (ani jednoznacznie nie wykluczyły), więc finalnie zawsze wpisywana jest jakaś tam postać egzemy i wsio. Dlaczego o tym piszę... no bynajmniej nie z potrzeby wywlekania tu swoich schorowanych  flaków i smęcenia. Ale - jakież było moje zdziwienie, gdy parę miesięcy temu robiąc porządki w szufladzie i przeglądając dokumentację medyczną, w wyszukiwarkę google zamiast XXX (daruję wam łacińskie nazwy chorób), czyli to co zwykle wpisywałam licząc na jakiś przełom w leczeniu, wpisałam jednak ową chorobę na D. I jakie było moje zdziwienie - skórna postać celiakii! Niestety, żeby ostatecznie przekonać się, czy ograniczenie zbóż w diecie działa, czy to jednak fałszywy trop potrzeba ok 6 miesięcy... ale postanowiłam przeprowadzić eksperyment - ustalając date graniczna na 4 tyg. A potem zobaczymy :) Nie mam nic do stracenia :)

23 sierpnia 2017 , Komentarze (6)

Rok temu zupełnie przypadkiem wyhodował nam się arbuz. Wyrósł pod domem, w strefie wykamyczkowanej, prawdopodobnie z pestki wyplutej przez psa lub babcie (smiech)

W tym roku, choć trochę późno postanowiliśmy zasiać pestki w tym samym miejscu.

Oto i on - a nawet one - bo rosną 4 :)(owoce)(owoce)(owoce)(owoce)

13 sierpnia 

----------------------------------------------------------------------

17 sierpnia!!!! (Koło kamienia to ten sam arbuz!!!)

oficjalny pomiar największego - tego samego dnia wieczorem

-----------------------------------------------------------------------------

 I 23 sierpnia - czyli przez 6 dni urósł o 16 cm.

Niezłą ma średnią wzrostu - na dobę ok. 2,666 cm :) Szalony! 

23 sierpnia 2017 , Komentarze (2)

Czuje głęboki żal i poczucie niesprawiedliwości, że ów dysk zaatakował na urlopie. Po części przez to nie umiem tego spokojnie wyleżeć. Kiedy tylko na chwilunię poczułam się lepiej (w poniedziałek), zaraz wyruszyłam z domu. Króciutka jazda na rowerze ( w przeciwieństwie do leżenia czy siedzenia kręgo wtedy NIE BOLI!!!) i radosny powrót do domu z wizją ze jest lepiej. Odkładam buty na poleczkę, jeden się ześlizgnął i traaaaach, gwałtowny ruch podczas łapania i znów leżałam na podłodze. I tak cały wtorek. W porywach wychodziłam do kuchni coś podziałać... Oj zła byłam. I jestem. Co jak co, ale z tym się nie umiem pogodzić. Ruchy mam jak mucha w smole. Dziś lepiej, trochę, ale doskonale wyczuwam, że każdy niewłaściwy ruch, lekkie wychylenie, skos i wróciłabym do fazy najostrzejszej... wrrr. 

A tak mi się tęskni za deseczka... było cudnie, czego dowody poniżej.