Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zdrowie, zdrowie i jeszcze raz zdrowie - oraz doskonałe samopoczucie psychofizyczne, które towarzyszy gdy lżej na ciele - to główne powody chęci odchudzenia się ze zbędnego balastu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 191740
Komentarzy: 1219
Założony: 2 stycznia 2010
Ostatni wpis: 17 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
myfonia

kobieta, 43 lat, Opole

177 cm, 67.40 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: do wakacji poniżej 70 kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 sierpnia 2017 , Komentarze (4)

Postanowiłam wrócić. Na łono Vitalii, do pisania, do zwiększonego kontrolowania jedzenia i zapisywania aktywności. Zapisywania, bo jest, a raczej było jej sporo.

Nie wiem czy zaczynać od początku czy od końca?

To może od początku... lipiec i sierpień wykorzystywałam aktywnościowo maksymalnie. Na swoje możliwości oczywiście. Trasy rowerowe po 30-60 km, właściwie codzienne (te krótsze, dłuższe raz, dwa razy w tygodniu), które wieńczyłam w upalne dni nad zalewem, gdzie niezmordowanie potrafiłam o zachodzie słońca pływać  1,5 h. Czułam się wspaniale! Dodatkowo "odkryłam" SUP, dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że jest to deska, na której pływa się w pozycji stojącej odpychając pagajem. Zakochałam się w tym sporcie od pierwszego wejrzenia i zamarzyłam sobie kilka lekcji windsurfingu podczas urlopu... Popychana słowami instruktora, że to już nie będzie taka łatwa dyscyplina, że tu się do wody wpada, potrzeba więcej determinacji, siły i czasu do nauki, do mojego pedałowania i pływania dołożyłam siłownie na wolnym powietrzu. I tak niemalże dzień w dzień, na zakończenie aktywności zaliczałam jeszcze sporo ćwiczeń, głownie na ramiona. Czułam się wspaniale, waga leciała pomalutku (bo głodna to tez byłam, więc jadłam zdrowo ale bez redukcji  bo bardziej zależało mi na poprawieniu kondycji i siły), aż do czasu... 

Do czasu kiedy wbrew dość oczywistemu (miałam poważnie uszkodzony kręgosłup na odcinku szyjnym i piersiowym, byłam całkiem krótkotrwale sparaliżowana i mam dyskopatię lędźwiowa), wlazłam na coś co nazywam kręćkiem, a poprawiłam  ćwiczeniami lędźwi w zwisie... jak to ja... wszystko na 100 ba 120 procent... rozciągnięta po rowerze i pływaniu zaszalałam na maxa... i już dobę później zaczęło się coś dziać. Najpierw niewinny bolesny przeskok kręgu w lędźwiach przy jakimś gwałtowniejszym ruchu, Później problem z podnoszeniem nogi na wysokość stopnia... nie zmienia to faktu, że dalej jeździłam i pływałam... tylko zejście i wejście z plaży były koszmarem. Objawy gasły rano, gdy byłam wypoczęta, rozkręcały się w ciągu dnia, aż do czasu, kiedy po przytachaniu zakupów usiadłam na siku i nagle koniec. Nogi prawie bez czucia, lędźwie sztywne, masakryczny ból w krzyżu, który obwieściłam światu płaczem... luby mnie ściągał z wc, przerzucił sobie przez plecy i zatargał do łózka. A ja nie wiedziałam co się dzieje i nie umiałam się z tym pogodzić, że każde najmniejsze drgnienie wywołuje tak silny ból. I taka to była, jest moja historia. Od czwartku jestem na urlopie, jeszcze cały ten tydzień. Nie planowałam wyjazdu (pierwotnie tak, ale się wycofaliśmy z kilku powodów), tylko naukę pływania na desce, a póki co na nowo uczę się chodzić. Przeraża mnie to, że teraz będę miała schiza robić cokolwiek, żeby się nie powtórzyło... Na szczęście mam wrażenie,  że od tego krachu (sobota) poprawa następuje lawinowo i już wczoraj odważyłam się zejść po schodach, położyć na ziemi rower i jakoś przełożyłam nogę żeby chociaż rodziców odwiedzić. No ale na tę chwilę nie wyobrażam sobie skrętu tułowia na desce czy wyciągania lezącego w wodzie żagla za fał startowy... no nic... 

Trzeba wrócić do zdrowia, to najważniejsze. Na resztę jeszcze mam nadzieje przyjdzie czas :)

11 lipca 2017 , Komentarze (1)

Zdycham kiedy upalnie...

Ale zaraz, miało być coś o powrocie.

Hm. Od kwietnia minęło trochę czasu. Waga jak widać bz. Wiele czynników się na to nałożyło. Przede wszystkim to, że choć jestem bardzo empatyczna, słabo wychodzi mi zarówno wspieranie kogoś na odległość, jak i czasem tez przyjmowanie wsparcia. A znaleziono we mnie guzy jakieś tam, więc wolałam się utlenić niż siać niepokój gdzieś poza własną głową i rodziną. Wychodzi na to, że dobrze zrobiłam - sytuacja w pełni opanowana, jestem zdrowa, po raz kolejny mój organizm i medycyna pokazały, że nie wszystko jest takie, jakie wygląda na pierwszy rzut oka :)

Niestety to wszystko nie sprzyjało odchudzaniu. Dieta poszła w las, a wyjazd pt. "szum bałtyckich fal" przeobraziła się w szum drzew i potoków w Karkonoszach :)

Było cuuuudnie :) 

cdn :)

27 kwietnia 2017 , Komentarze (1)

Dzień 4 (27 kwietnia) -78 kg (spadło jakieś 0,8 kg) Na dworze szaro, buro i pada nieprzerwanie od ponad 24 h. Miałam jechać na wizytę do endo lecz pan doktor wizytę przełożył na jutro. Poinformował mnie, mam wolne - więc nie ma problemu. Wizyta kontrolna - podostre zapalanie tarczycy jest już odległą historią, poziom tsh po ponad 1,5 r wyrównany - powinno być ok. Może przy okazji odwiedzę parę sklepów... tylko czy mam przyjemność kupować coś na gruby zad? Średnią. Co najwyżej szal mogę kupić i bezsprzecznie będzie pasował bez względu na wagę...

Co nie zmienia faktu, że walczę. Spisuję i widzę błędy. Wciąż podjadam między posiłkami, a to banan a to oblacik, czy garść orzeszków.. Owszem, może i mniejsze zło bo trzymam w ryzach poziom głodu ale muszę nad tym, z czasem popracować. Jednak nic na siłę, bo znam reakcje mojego organizm. A buntuje się gorzej jak małe dziecko. 

Pogoda całkowicie niweczy plany. Miały być genialne wycieczki rowerowe... szykuje się kwitnięcie w domu. Nic to - na spacer jak się ubiorę odpowiednio da się wyjść, a i w domu poćwiczyć można. Za 7 tyg urlop!  

śniadanie - sałatka z: ryżu konjak 20, tuńczyka w oleju 300, pomidora 40, kukurydzy 70, papryki zielonej 10, łyżeczka majo 80 + parę oliwek 30 = 550 (zjadłam połowę)

sałatka 275 ckal,

24 kwietnia 2017 , Komentarze (9)

Tak, to właśnie to słowo określa moje wieczne odkładanie czegoś, ba wszystkiego na "ostatnią" chwilę...

Nawet kiedy mam gdzieś wyjść ubieram się i maluję dopiero w ostatniej chwili, bo po co siedzieć w makijażu i ciuchach w domu...

Ale przecież to coś innego. To moje ciało, moje zdrowie. Nie, nie jem niezdrowo, mieszczę się w górnej granicy normy, ale właśnie w górnej... Po co dokładać kilogramów kręgo po przejściach i stawom w przewlekłym posterydowym stanie zapalnym. Ech. 

Tylko dlaczego nie umiem o tym pamiętać każdego dnia kiedy ze smakiem wciągam dwie (bo dwa różne były) porcje tortów na urodzinach taty...

A potem urlop (który planowo nastąpi za 8 tygodni) wyznacza magiczną granicę..

Naprawdę nie chcę, nie mam komfortu i przyjemności paradować w stroju z wagą 78,8 kg. Nie, nie usprawiedliwia mnie nawet 178 cm wzrostu i rozłożyste kości...

Czas na detoks - chlebowo, słodyczowy i ogólny. Proszę nie krzyczeć, jeśli czasem, zwłaszcza teraz na początki zjem za mało. Muszę obkurczyć żołądek, muszę wyrównać poziom cukru, muszę zrewidować myślenie i przekonać własny mózg, że co jednego dnia wydawało mu się mało, drugiego bezie ponad miarę... Z resztą już dawno udowodniono, że czasowe przerwy w dostawie pożywienia działają korzystnie na długość życia i stan zdrowia. Jak mnie kiedyś coś zabije, to raczej jedzenie, a nie jego brak... 

Dobra, wczoraj zjadłam 3 kawałki tortu. Tyle co moja gruba ciotka. I? I czułam się dobrze kuźwa!

Dzień 1 (24 kwietnia) - 78,8 kg, żarło sumarycznie, bez podziału na posiłki i trochę w biegu, a trochę w chwili słabości po rowerze wyglądało tak: 2 jabłka 200, 2 marchewki, 30, zupa ogórkowa 150, 3 babka z fasoli, banana, bez cukru i mąki 300, 2 banany 240, jogurt z własnym musli 150, mix sałat z oliwą, warzywami i fetą 200, oblaty 100 = ok 1270 kcal, ruch 24 km na rowerze w plenerze

Dzień 2 (25 kwietnia) - mix sałat z warzywami, oliwą i fetą ok 200, jogurt naturalny 100, banan 120, warzywa duszone z przyprawami 200, budyń czeko bez cukru ok 200, banan 120, a potrm dopadło mnie słodkie kulki 80 i dwa małe kawałki ciacha na warsztatach malowania ceramiki 160...a na koniec kanapki z razowca 400 i oblaty 200= 1780 i zero ruchu bo warsztaty skończyły się ok 21. 

Dzień 3 (26 kwietnia) - mix sałat 200, jogurt i banan 220, oblat 100, zupa ogórkowa (resztka) 100, budyń czeko bez cukru 200, słonecznik i pistacje do filmu 180, razowiec z pomidorem 400, 2 babeczki z fasoli 140 = 1540 i zero ruchu bo padłam na mordkę i oglądaliśmy filmy.


18 kwietnia 2017 , Komentarze (2)

Boleśnie (kręgosłupowo) i leniwie. Zimno a ponoć ma się jeszcze ochłodzić (kuźwa z czego???!!!), smętnie bo pojechała wesoła rodzinka z dziećmi. I grubo, ale wcale nie w portfelu. Może to nie jest życiowy max (wagowy), ale blisko. Zdecydowanie to już ten pułap, w którym śmiało sięgam dna i jest się z czego odbić. Święta wiadomo, próbowałam moich jarskich  smakowitości a'la rolada z łososia i szpinaku, pasztet z cukinii, jaja faszerowane pieczarkami, zdżarłam prawie całą rukolę i czosnek niedźwiedzi z ogrodu, ale oczywiście nie obyło się bez sałatki z majonezem i ciast.

Ruch desperacki, bo pomiędzy chmurami grado-deszczo-śniegu natychmiast wybiegaliśmy niezrażeni na podwórko, a w poniedziałek ruszyłam w rowerową trasę i w deszcz. A raczej w mżawkę, która w deszcz się przekształciła...

I tak zleciało...

święta święta...

Ale, przecież nie przyszłam tutaj stęko-marudzić :)

Przyszłam zapowiedzieć, że walczę. Za 5 tyg imprezki i wydarzenia w pracy, na których dobrze by było wyglądać lżej, a za 9 tygodni, niecałych URLOP! Ale jak to się pytam! Kiedy to zleciało! Że znów w ręką w nocniku? Nieeee. Akurat tę, pierwszą część urlopu postanowiłam że dla mojego Lubego spędzimy gdzieś nad jego ukochanym Bałtykiem...

Trepy i trekkingowe szmatki niczego więc nie zakryją, do boju! :)

7 lutego 2017 , Komentarze (6)

do wiosny rzecz jasna :)

Dla urozmaicenia odliczam do tyłu :) Akcja mobilizacja i pokonanie marazmu w toku! Po niedzielnym "sukcesie ćwiczeniowym", wczoraj poprawiłam, a tym samym czuję, jak odbudowuję się przede wszystkim psychicznie! Jak mi się znowu chce! Byle tego nie popsuć :)

Wagowo słabo - trochę mi mama w niedzielę nadogadzała, a poza tym @ nadciaga.

niedziela 77,3 - kalorii za duzo, ponad 1 h ruchu + spacery

poniedziałek 77,8! banan+jogurt+musli-260, owoce - 220, bigos jarski 150, razowiec 220, koktail (maliny 60+ maślanka 100),zmusiłam się do ryby - tuńczyk wędzony 250, banan 130 = ok 1390 kcal, ponad 1 h ruchu

wtorek - 77,7

środa - 

czwartek - 

piątek - 

sobota -

niedziela -

5 lutego 2017 , Komentarze (4)

Jeju! To już! tyle czekania, odliczania jesiennych słotnych dni, tyle zimowych długich wieczorów, tyle ciaprania w błocie i leżakowania z książką czy filmem! Wreszcie, ukochane dwa kółka, lub marszo-truchty po pracy (wreszcie dzień będzie dłuższy) będę mogła uskuteczniać bez przeszkód!!!

Tak czy inaczej trzeba się przygotować. Ostatnia moja aktywność to kilka dni na nartach w okolicy Nowego Roku. Potem z dwa razy pogoda dopisała na rower. I tyle. Dalej to tylko gorzej, wirus, niemoc, osłabienie,a przez leki sterydowe które biorę od 24 lat bardzo szybko w bezruchu tracę mięśnie (rozpad białek mięśniowych i przebudowywanie tkanki tłuszczowej), przez nasilająca się niedoczynność odczuwam zmęczenie - i tak błędne koło się zamyka. Nie mam sił ćwiczyć, bo jestem zmęczona, chronicznie zmęczona, a brak ruchu znacząco osłabia siłę mięśni...

Ale mówię dość! Cóż, wiem, że na początku będę się zmuszać, będę się ze sobą szarpać - ale MUSZĘ! Nie mam wyjścia po prostu. Tu już nie chodzi o te parę (naście?) kilo, to chodzi o zdrowie. Widzę, czworogłowy w zaniku... Po prostu muszę zatrzymać proces destrukcji własnego ciała, własnych mięśni! MUSZĘ!

Jeśli przy okazji uda mi się zejść w okolice 70, albo i ciut poniżej będę naprawdę zadowolona...

Do boju. Pierwszy raz od x czasu - wyciągam matę do ćwiczeń. Planuję zaliczyć na niej ok godziny. Potem będzie jeszcze ok 10 km marsz do rodzinki. HOWK. Słowo się rzekło, wciągam gacie treningowe!

1 lutego 2017 , Komentarze (8)

Ja MUSZĘ się codziennie ważyć.

Brak ważenia, oznacza utratę kontroli. Oznacza chęć uniknięcia "złych wieści", oznacza, że oddałam rękawicę bez walki. Przede wszystkim, że resztę życia zdominował stres, wcale znowu nie taki duży, ale wystarczający by zacierać granicę pomiędzy GŁODEM a OCHOTĄ NA COŚ! Tak. Kiedy jestem spokojna, wyciszona (paradoksalnie okazało się to podczas choroby) potrafię nie zjeść posiłku, dodatkowych owoców, zjeść o wiele mniej - bo kierowałam się wyłącznie uczuciem głodu. Kiedy wracam zmęczona, na dworze ciemno, coś mnie jeszcze psychicznie gryzie, coś innego uwiera bo dręczy świadomość, że ledwo się wyrobię itd. jem dla przyjemności. Dla ukojenia nerwów. Wpada słodkie, owoce, kolacja na bogato żeby zagłuszyć inne bodźce. Ech.

Kolanka otrzepane, jest diagnoza - postaram się więc sama z niej "wyleczyć".

W planie zamrażarki oczyszczanie (odmrażanie!) - więc będę zjadać pozamrażane potrawy i warzywa.

A i jeszcze jedno, wrzucam moje owoce na wagę. (dania główne to zawsze, a teraz już liczę na serio, nie na oko). Oczywiście wag nie będę wpisywać, tylko od razu przeliczam na kalorie. 

Wytrwałości!

1 lutego (środa) 77,7 kg - bez komentarza...

banan (103 g) 102, jogurt 120, płatki 60, jabłko 95, gruszka 102, cdn, (Wiem, za dużo owoców, ale kompletnie nie miałam czasu niczego przygotować! Zgarnęłam co miałam!) mamine pierogi ruskie, razowiec z czymśtam

2 lutego (czwartek) banan (103 g) 102, jogurt 120, płatki 60, jabłko 95, gruszka 102, warzywa duszone z makaronem soba, coś tam coś tam... nie pamiętam :(

3 lutego (piątek) banan (103 g) 102, jogurt 120, płatki 60, jabłko 95, gruszka 102, warzywa duszone w naleśnikach, naleśniki na słodko i chyba nic...

4 lutego (sobota) banan, kanapki z razowca, kiwi, mandarynka, domowa pizza, tosty z powidłami hand made na erytrytolu i słodkie. Wpadła czekolada. W sumie była wstrętna, ale zżarłam. Wstyd. 

5 lutego (niedziela) 77,3 kg - razowiec 230, serek mój ulubiony 60g - 163 kcal (o niech go licho! I właśnie dlatego trzeba wszystko liczyć... wiedziałam, że dziad tłusty, ale żeby aż tak!?), 3 łyżeczki kukurydzy 45 = 438 pierwsze śniadanie (dziękuję ci serku serdecznie :) cdn...  II śniadanie (po treningu) jogurt naturalny 120, malutki bananek 60 g - 60 kcal, płatki 70 = 250 kcal

688 kcal - cdn...

23 stycznia 2017 , Komentarze (1)

poniedziałek - 76,8 (wzrost o 0,3 w stosunku do niedzieli - przeżyję ;)). 

jog. natural, płatki, banan - 250, jabłko 80, marchew 20, mandarynka, 30, zupa z soczewicy 200, jakieś kukurydziane bo nie najadłam się zupą :PP140, razowiec żytni na zakwasie z białym wędzonym serem i szczypiorkiem 400 = 1120 kcal teoretycznie, jeżeli o niczym nie zapomniałam...

wtorek - 77,3 (kolejny wzrost - o 0,5 kg! Teraz już jestem zdziwiona, tyję od powietrza w pracy? Czy to możliwe żeby waga leciała na domowej pizzy i kompletnych chorobowym bezruchu, a na zupce i owocach hop w górę? Złośliwa oma).

 plan: jog. natural, płatki, banan - 250, jabłko 80, marchew 20, mandarynka, 30, zapiekanka zimniczano-szpinakowa (made Luby) 400?? ,domowy budyń z naturalnym kakao 250, średni banan 120, parę krążków 50 = ok 1200, może więcej, bo w tej zapsie trudno policzyć.

środa - 76,5 (powrót do wagi niedzielnej :)  jog. natural, płatki, banan - 250, jabłko 80, marchew 20, mandarynka 30, zapiekanka ziemniaczano-szpinakowa (made Luby) 400??, domowy budyń z naturalnym kakao 250, sałatka warzywno-ryżowa 300 = ok 1330

czwartek - 76,5  sałatka warzywno-ryżowa 350, jog. natural, płatki, banan - 250 cdn...

18 stycznia 2017 , Komentarze (4)

Który witam w łóżku. Potworny wirus, który zaatakował mnie pod koniec ubiegłego tygodnia wciąż nie odpuszcza. Gorączka, ból gardła, głowy, katar i o dziwo - bo to dla mnie rzadkość - kaszel, w natarciu. Gorączka, jako jedyna pomału puszcza pozostawiając wyraźne skutki w postaci osłabienia. Dziwny to dla mnie stan, kiedy zakładając wyprane pokrowce na fotele słabnę, mdleję zlewając się zimnym potem, jakbym pracowała w kopalni, a nie wykonywała lekką, domową czynność.  Mam jednak nadzieję, że najgorsze za mną. Dobrze, że zdecydowałam się iść w poniedziałek do lekarza. Nie wyobrażam sobie pracy w tym stanie. 

poniedziałek - 78,2     (czyli waga po pierwszym tygodniu o śmieszne i przypadkowe 0,1 w dół). Gorączka, a do tego dziwne stany żołądkowe - więc menu lekkie, warzywny rosół z grysikiem, pszenne bułki itd. ale w limicie kalorii)

wtorek - 78,2   (dieta lekka, warzywna, wreszcie sprzątnęłam z domu słodkie, od jutra czysta micha) Potworne osłabienie, w duchu po dołączeniu do kolejnej edycji punktowanych zadań, wyobrażałam sobie jak będę wykonywać ćwiczenia na wyizolowane partie mieści... tym czasem nie miałam siły na zwykłe domowe czynności. Ups.

środa - 77,4 (wow - opłacało się pilnować kalorii i zjadać wcześniejsze kolacje mimo stanów z pogranicza jawy i snu :) Niestety próba ćwiczeń spełzła na niczym. A konkretniej na ataku kaszlu i oblaniu się zimnym potem - więc jednak na czymś. Menu na dziś lekkie i przyjemne - a potem dla uczczenia częściowego odzyskania smaku - domowa pizza! I do wyra bez kolacji dla równowagi. Cóż. 

czwartek - 77,4 utwierdza się na pozycji - co cieszy. Ósemka doprowadzała do łez, nie da się ukryć, a z siódemki to już tak blisko do 6 i niżej... Ech, jak można było tak szybko zmarnować stabilną od tak dawna 5/6. Ech, ech, ech. No tak - święta i inne stany rozpasania. Tak czy inaczej jestem zmotywowana do dalszego działania. Co do choroby - ma ona niewątpliwie i swoje zalety. Mimo odczuwania wielu dolegliwości, jestem na swój sposób wypoczęta, teraz kiedy już czuję się lepiej - mam czas żeby coś na spokojnie upichcić (kiedy z uczuciem spadającego cukru, wpadam po pracy do domu i rzucam się na zakupione ciacho to porażka jest nieodwołalna), mam czas żeby na spokojnie ogarnąć jakieś drobiazgi w domu, poczytać (nie kosztem ćwiczeń czy ruchu itd.). Menu było ładne, ostatni posiłek ok. 18 późnej kompletnie nie byłam głodna, wciągnęłam tylko banana. Tak, wiem wiem, owoce na wieczór :p

piątek - 76,9 :) Czyli co, wystarczy nie żreć słodkiego, kolacji i będzie tak pięknie (tfu tfu) spadało?? Jakieś czary mary ;) Samopoczucie wciąż na flaku. Jutro ostatni dzień laby, w niedzielę ruszam już do pracy, na dyżur. Wciąż analizuję, w jakim stanie jest mój organizm (zarażam czy nie) i czy mogę wreszcie spokojnie odwiedzić babcię!? Nie widziałam jej 2 tyg. przez chorobę, to jakiś bezkres czasu...

sobota - 76,9 waga stabilna, menu pod kontrolą, ruch wciąż niewykonalny. Atak kaszlu przy odkurzaniu mi w zupełności wystarczy.

niedziela - 76,5 kg Wow! Tak na koniec tygodnia taka niespodzianka!? Oj to muszę się pilnować, dziś odwiedziny u rodzinki...

PODSUMOWANIE

W drugim tygodniu (samą dietą) zredukowałam wagę z 78,2 na 76,5 czyli -1,7 kg