Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zdrowie, zdrowie i jeszcze raz zdrowie - oraz doskonałe samopoczucie psychofizyczne, które towarzyszy gdy lżej na ciele - to główne powody chęci odchudzenia się ze zbędnego balastu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 191437
Komentarzy: 1219
Założony: 2 stycznia 2010
Ostatni wpis: 17 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
myfonia

kobieta, 43 lat, Opole

177 cm, 67.40 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: do wakacji poniżej 70 kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 stycznia 2017 , Komentarze (10)

Liczenie, pisanie - to jedno jedyne, daję szansę na opamiętanie.

Menu dzień pierwszy - poniedziałek

serek wiejski ze szczypiorkiem 200, mini pomidorki 30 (2 szt.), jabłko 100, pomarańcz 100, mini mandarynki 3 szt. 100, banan 100, kasz orkiszowa 340 z warzywami i tofu 200, domowy budyń z erytrytolem 200, wege-"parówki" z białka kurzego 400, woda z miodem 50, wafle ryżow0-kukurydziane z chia 100 = 1920 kcal, 1 h ćwiczeń w domu

Ekhm, ekhm, Policzyłam jak wszamałam. I widać jak na dłoni, że jak się nie kontroluję to jem sporo. A przecież tu nie ma żadnych słodzonych, niezdrowych, smażonych... Niestety pory posiłków były zaburzone przez późny powrót więc wpadły dodatkowe owoce, nawinęły się jakieś wafle ryżowe, a cześć z rzeczy jadłam w trakcie szykowania obiadu...

Wtorek - dziś na wadze 78,7

Wina zarówno po stronie jedzenia, jak i nadciągającej @ Brzuch rozsadza, a najgorsze dopiero przyjdzie.

menu na dziś do połowy dnia siostrzane, ale może wyeliminuje błędy: I serek wiejski ze szczypiorkiem 200, mini pomidorki 30 (2 szt.), II jabłko 100, pomarańcz 100,  III kasza orkiszowa 340 z warzywami i tofu 200, IV domowy budyń z erytrytolem 200, sałatka z soczewicy, tofu i warzyw 250... niestety wciąż miałam smaki więc w międzyczasie wciągnęłam 2 banany 200 i kasze jaglaną  z rodzynkami 200... = 1820 kcal

ruchu zero - samopoczucie złe, 3 h w kuchni żeby zrobić tyle co kot napłakał: sałatkę z soczewicy, kaszę jaglaną  i pomidorową.

środa -78,8 kg - waga doprowADZA DO SZAŁU, CZUJĘ ZE PUCHNĘ, @ leci w kulki...

I sałatka z soczewicy, tofu i warzyw 300, II kasza jaglana  z rodzynkami i cynamonem 250, zupa pomidorowa z ryżem 200, jogurt naturalny z gorzkim cacao i bananem - 200, wege-"parówki" z białka kurzego 300 + świeże warzywka 100 = ok 1450 kcal (zaplanowane)

ruch - w planie debiut na łyżwach! Mam nadzieję, że wrócę do domu o własnych siłach.

Dalej ... choróbsko. Wysoka gorączka i zdychawka...

9 stycznia 2017 , Skomentuj

Pora spojrzeć prawdzie w oczy.

Zdrowe jedzonko nie wystarczy, kiedy wchłaniam ilość większą niż to co spalam. Co z tego, że pieczywo z mąki z pp, podobnie makarony, kasze suto okraszane warzywami, dobre tłuszcze, pestki, owoce, chudy nabiał  jak... potrafię tego wciągnąć... dużo. Liczenie mi zostaje. Muszę na nowo zacząć wrzucać wszystko na wagę, obkurczyć rozpasany żołądek i nauczyć się jeść mniej.

Waga sięgnęła poziom ohydnej i dawno niewidzianej "górki".

Żeby do łepetyny dotarł fakt, że odchudzanie np. od 21 marca czy 10 czerwca czy od kolejnego i kolejnego poniedziałku nie przyniesie spodziewanego rezultatu i nie da się schudnąć 10 kg w tydzień czy miesiąc - wizualizacja. Wiem, wiem. Enty raz. Ale pomaga - bo dzięki niej wiem, że liczy się każdy dzień w walce z własnymi słabościami i to proces długotrwały. Ba, jak sądzę na myślenie o tym co jem - jakościowo a przede wszystkim ilościowo - jestem skazana dożywotnio.

Pierwszy miesiąc zakładam skrajnie optymistyczną wersję ok 1 kg tygodniowo. Chyba w myśl idei, że skoro tak szybko przyszło... to łatwo pójdzie?? hehe

W lutym "zadowolę" się tygodniową utratą 0,7 kg, a w marcu całkiem "skromnie"  - 0,5 kg.

9.01 -78,3 kg - START

1. 16.01 - 77,3 (16.01 wciąż 78,2, ale 18.01 już 77,4 :) a 20 76,9...

2. 23.01 - 76,3/ a jest 76,8 

3. 30.01 - 75,3

4. 6.02 - 74,6

5. 13.02 - 73,9

6. 20.02 -  73,2

7. 27.02 -  72,5

8. 6.03 - 72

9. 13.03 - 71,5

10. 20.03 - 71

11. 27.03 -70,5

12. 3.04 - 70

13. 10.04 - 69,5

Bolesne ale prawdziwe, że na utratę tych paru kilogramów potrzeba paru miesięcy SOLIDNEJ KONTROLI ZJADANYCH POSIŁKÓW I ĆWICZEŃ. AMEN.

6 stycznia 2017 , Komentarze (2)

leci ze mną "panna szklane oczko" zwana wyrocznią. Oczywiście - czas świąt to siłą rzeczy więcej potraw (w tym smażone, których na co dzień nie jadam wcale), słodkości, a przez zakichaną pogodę brak ruchu. O dziwo łaskawa "panna" trwała przywiązana do cyfr w okolicach 76 kg. Dobrze - pomyślałam. Grzeczna. 

Odpaliłam pojemniki na sałatki, cierpliwie dusiłam obiadowe warzywka, kasze, przetykając chudym białkiem, słodkie zastąpiłam owocami, czasem zatkałam paszce kostką gorzkiej. Innymi słowy to co zawsze, właściwie na co dzień, żeby spadała, albo chociaż trwała stabilna i zdrowa. Do tego intensywne pedałowanie w dni wolne i słoneczne oraz wygibasy w domu po pracy. 

I doznałam szoku kiedy zamajaczyła na środkowej pozycji tak dawno niewidziana "8". A do tego poczułam wypełnione ciuchy i odcinające się fałdki... ble. Ochyda. Tyję z opóźnieniem?

Tak więc trzeba wdrożyć plan liczenia kalorii, bo to że jest na talerzu zdrowo, to nie wystarcza. 

Ale to od poniedziałku, hehe :)

Na usprawiedliwienie dodam - że trzy dni wolnego spędzę w lesie na nartach biegówkach. Wreszcie śnieg! Więc bilans kaloryczny na bank będzie ujemny mimo, że posiłki pewnie zjem z doskoku gdzieś u babci, mamy. A na liczenie i komponowanie posiłków, to mi akurat teraz szkoda czasu :)

Pomału się ogarniam i ruszam w słoneczno-oślepiającą przestrzeń świata! :D

2 stycznia 2017 , Komentarze (1)

więc z tej okazji, życzę wszystkim miłości, radości, zdrowia oraz gotówki na realizację wszystkich pozostałych potrzeb a przede wszystkim MARZEŃ!

Trochę poobijana przez życie (zdrowotnie - po latach  brania sterydów odezwały się stawy), z nadbagażem (spowodowanym problemami z poruszaniem i zajadaniem bólu) melduję się na posterunku. 

Zaciskam zęby i ruszam do przodu. Nadbagaż mi nie pomoże, więc muszę się przełamać i zacząć działać. Liczy się każdy dzień w walce o zdrowszą i lżejszą siebie.

Czy mam jakieś postanowienia?

W roku ubiegłym to raczej nie miałam... może więc czas i na to?

1) Żadnych udziwnionych diet (dukanowych, białkowych, restrykcyjnych, oczyszczających, paleo, tłuszczowych i wszelkich innych). Nie żebym była na nich i nie krytykuję tych co są. Po prostu to nie dla mnie - raz, że większość z nich opiera się na białku zwierzęcym, którego nie jadam, dwa, że nabiał też coraz gorzej toleruję, trzy - że "spalam" się na nich błyskawicznie monotonnością składników. Tylko racjonalne jedzonko skomponowane z pełnowartościowych składników, dobranych do konkretnych potrzeb mojego organizmu! Jedyne co mi służyło, to spożywanie prod. z niskim indeksem glikemicznym i do tego mogę  się czasem "uśmiechnąć".

2) ruch, ruch ruch - godzina dziennie min 5 x w tygodniu, a najlepiej codziennie! (Jak dojdzie regularne pedałowanie w plenerze - a nie z doskoku jak teraz - to będzie znacznie więcej :)

3) Zrealizować, a przynajmniej spróbować wkręcić się w pewne "handmajdowe" działania... Wiele mam pomysłów, przebłysków... większość spala się na pniu, lub po wykonaniu pierwszego produktu. Sporo działam na warsztatach z dzieciakami, ale coraz bardziej odczuwam potrzebę wkręcenia się w coś dla siebie. O tym kiedyś :)

I tyle. Nie ma co się rozpędzać. Lepiej działać niż gadać! :)

11 listopada 2016 , Komentarze (2)

A przynajmniej z tą słoneczną i pogodną jej częścią.

Inwazja motyli w połowie września...  (na fotografii widocznych jest kilka, w rzeczywistości naliczyłam ok 40 szt. na kawałku kwitnącego bluszczu :) Tak, to wtedy było 30 stopni i pławiłam się z rozkoszą w zalewie.

Ostatni wrześniowy zachód słońca. Z perspektywy rowerzysty oczywiście.

Listopadowe grzybobranie :) Cały ubiegły weekend spędziłam z rodzinką w lesie :)  Wigilia już zaopatrzona w grzyby. (Na fotkach tylko niewielka cześć zbiorów)

7 listopada 2016 , Komentarze (1)

Ulubiona aktywność - plenerowe pedałowanie - odchodzi do zimowego lamusa. Tak strasznie mi brakuje tych 1,5 -2 h szaleńczej jazdy po pacy. Endorfin, krajobrazów, zmęczenia mięśni, odpoczynku dla umysłu... Nic nie potrafi tego zastąpić. 

Domówki to zaledwie ułamkowa cześć energii jaką spalałam na rowerku. Basen, staje się nudny i monotonny - czuję się jak chomik na wybiegu. Na bieganie - jestem za słaba. Siłowni i ćwiczeń zbiorczych bardzo nie lubię. 

Powinnam przede wszystkim pomajstrować w diecie. Pedałowanie, nawet jak nie wywoływało spektakularnego chudnięcia, to chociaż blokowało tycie. Treaz klops. Ruchu mniej, a słodkie pojawia się w menu... 

Czujnik sytości wciąż popsuty. Chyba się muszę wziąć "za gębę" a nie marudzić. 

Czas płynie. Do Wigilii 7 tygodni. Teraz to już musiałabym sobie fizycznie odkrajać kilogramowy płat tłuszczu z ciała, żeby osiągnąć taki cel. Przez złośliwość dla samej siebie zrobię tę rozpiskę...

data/    cel /   rzeczywistość

7.11 -     76,1  /  76,1

11.11 -   75,1  /  75      

18.11 -  74,1  /

25.11 -  73,1

2.12 -    72,1

9.12 -    71,1

16.12 -  7 0,1

23.12 -  69,1

Taaa, marzenia i snucie planów - to moje zdecydowanie najmocniejsze strony, buhehe:D

17 października 2016 , Komentarze (4)

popsuty na dobre... 

Chwilę po zakończeniu jednego posiłku, gdy oczy napotkają na widok czegoś apetycznego, mózg wysyła sprzeczne sygnały. Moje organy chyba przestały się ze sobą komunikować. Tylko po uwypukleniu części w okolicy pępka widzę sytość (gdybym miała - niczym na krągłości brzuśca czajnika elektrycznego - oznaczone poziomy wypełnienia, byłby już max). Muszę nauczyć się jeść na nowo. Zrozumieć fundamentalne zasady. Kilka regularnych posiłków, żadnego podżeractwa i dopychactwa między nimi. 

No i bez litości - wraca do łask liczenie kalorii. Chociaż na start, bo choć jestem w tym raczej wprawiona, chyba zapominam stosować tę zasadę na co dzień. A już na bank zapomniałam dodawać do tego słodycze i przekąski...  Niczym małe dziecko, za szafkę schowałam głowę i wydaje mi się, że mnie nie widać...

Czas ucieka, a może inaczej - płynie. Liczy się przecież każda chwila i doskonale o tym pamiętałam w deszczową niedzielę spędzoną u rodziców, kiedy połowę słodyczy resztkami silnej woli pakowałam w papierek, po czym wykonywałam serię przysiadów i pompek :)Bardziej dla żartów niż dla efektów, ale jednak. Chodzi przecież o pozytywne nawyki.

Tak czy inaczej, kolejny raz muszę sama sobie zaprezentować, bo chyba mi się zapomniało, ze tylko małymi kroczkami można dojść do celu, a bardzo bym chciała pożegnać spora część zapasów już w tym roku! Sporo czasu już zmarnowałam...a czasu cofnąć się nie da...

10 października 2016 , Komentarze (5)

Tak jak w temacie - rozwodzę się dziś ze słodyczami. Od imprez pożegnalnych (z końcówki) września, przedwyjazdowego reisefieber, górskich szlaków i szlaczków, po depresyjno-senno-marazmowy tydzień pieczenia, kupowania i JEDZENIA ciast (codziennie kurka i to dużo!) - odcinam się grubą krecha! Już weszło w krew, już mnie ssie, smali, kusi, nęci. Nie, nie nie. Stanowczo muszę się odstawić od kroplówki z cukrem bo utonę! W gęstej i słodkiej melasie (a żeby!), w tłuszczu własnego pocukrowo-galaretowatego ciała. A tego nie chcę.

Boleśnie wpisuję 75,6 kg w tabelkę.

"czwóreczka" pokryta ciepła otulinką zimowego zapasu.

A co ja niedźwiedź?

Żadnych zapasów! Te w postaci, kasz i przetworów z warzyw i owoców grzecznie czekają w kuchennej szafeczce i spiżarce. Innych nie potrzebuję!

I basta! 

22 września 2016 , Komentarze (2)

I od razu w głowie recytuję rosyjskie wierszyki... :) A raczej pierwszą wrześniową czytankę. Nastała wosien, ulietały pticy, itd :)

Dla mnie jesień - to szelest lasu, zbieranie wrzosów, bukietów z liści, zabawa z kasztanowymi ludzikami. Moi rodzice, zwłaszcza mama, bardzo lubią jesień. W pamięci mam mnóstwo jesiennych spacerów z szuraniem butami w gęstwinie kolorowych, z robieniem jarzębinowych korali, ze smakiem jabłek, które uwielbiam i wiele, wiele innych. 

Jesień, to taka wiosna tylko ze szczyptą melancholii. Wczoraj na polach widziałam masę kwitnącego rzepiku, pachniało jak w maju. Potem odkryłam chabry, których dorodny bukiet zdobi mi pokój :)

Lubię :) I tej wersji chce się trzymać, a nawet próbować zaszczepić tym, którzy niekoniecznie...

18 września 2016 , Komentarze (1)

...ale tylko pogody;)

Wiem, że pewnie większość z Was ubolewa nad zmianą pogody, ale ja czuję dużą ulgę :) Oczywiście nie jestem zwolenniczką ciągłego siąpania deszczu i bez słońca czuję się jakby mi ktoś wyjął wtyczkę z prądu, ale upały znosiłam źle, zwłaszcza powroty do hipernagrzanego mieszkania z oknami wyłącznie od południowej strony :PP Tym sposobem (z racji spadku temperatury i deszczu) w pierwszy wolny od dawna weekend - miałam czas żeby kończyć remontowe drobiazgi :) Jeszcze zostało parę spraw, ale całość wygląda już dobrze :)

Aktualnie mam 10 dni, żeby przygotować się na mały wyjazd w Góry Stołowe :) Co mam na myśli mówiąc o przygotowaniach - ano porzucenie rowerka na rzecz łazikowania i dreptania. Bo jak się wszędzie jeździ rowerem miejskim, a potem przesiada na drugi rower i robi konkretniejsze treningowe trasy, nagle powrót do "człapania" okazuje się dziwny i śmieszny. Musze nogom przypomnieć o ich naturalnej czynności :)

Druga sprawa to znów na próbę odstawiam nabiał. Na te parę dni chociaż, bo niestety coraz gorzej go trawię. Będzie detoks na samych warzywkach i owockach :)

Pożegnanie lata :)

okaz purchawy na trasie - wystrzał mógłby zakurzyć całą wieś;) (Noszę rozmiar buta 40!)

mieszkaniec krzewu lawendy