Hej Wszystkim!
Dziś za wiele nie napiszę, bo jakoś opuściła mnie wena. Jednak jest trochę do
opowiedzenia. Jeśli chodzi o dietę w miarę możliwości trzymam się zdrowo. No może prawie, bo trochę słodkości
ostatnio niestety wpadło. Ale nie za dużo, także się tym jakoś specjalnie nie
martwię. Z kolei, jeśli chodzi o ćwiczenia to jak najbardziej na plus. Poza
moimi „dywanówkami”, bieganie idzie mi napiszę nieskromnie, po prostu świetnie.
Wydłużyłam bieg do 55 minut, niby niewiele, ale po prostu tak jest dla mnie
wygodnie tak stopniowo. W tym czasie przebiegam już ponad 10 km, także to jest
coś. Oczywiście na te 3 biegi w tygodniu ten jeden jest interwałem. Bardzo
dobrze mi się biega, nawet trochę się od tego uzależniłam, oczywiście w sensie
pozytywnym.
W wydarzeń nieco bardziej spektakularnych, byłam wczoraj z
rodzinką na imieninach małej córeczki mojej kuzynki. Imprezka była naprawdę
świetna. Jako, że kuzynka mnie poprosiła, to upiekłam w piątek z tej okazji dwa placki –
sernik, taki najbardziej tradycyjny, z rodzynkami i szarlotkę z pianką i
kruszonką (nigdy w życiu nie wyszła mi taka wysoka). No i muszę się pochwalić,
że wszystkim smakowały moje wypieki. Sernik ponoć był przepyszny, a dziś
dzwoniła do mnie kuzynka, żeby jeszcze raz podziękować za to, że upiekłam tak
pyszne placki. Miło jest zostać docenionym, nawet z takiego powodu. No, a
dodatkowo w rozmowie z moją mamą kuzynka dodała, że jej mężowi bardzo smakowała
moja szarlotka, powiedział podobno, ze jeszcze nie jadł tak dobrej. I jak się
dowiedział, ze to ja upiekłam dodał, że to aż dziwne, że jeszcze się uchowała taka
dziewczyna bez chłopaka. A
propos wczorajszej imprezki, ze słodkiego zjadłam tylko kawałek szarlotki i
kruszańca, no i podjadłam trochę paluszków, 2 cukierki i jedną czekoladkę.
Muszę przyznać, że niestety paluszki wciągają tak, że o mało bym się zapomniała.
Z obiadem i kolacją nie szalałam, spróbowałam prawie wszystkiego po trochu, w
niewielkich ilościach.
Wczoraj, można powiedzieć, że w nocy przeżyłam nieco stresu i to z jakiego powodu. Widocznie mam w sobie jakąś taką obawę o najbliższych. No, ale przejdę do rzeczy. Otóż wczoraj do mojego brata dzwonił kolega o 1.30 w nocy, wracając do domu samochodem (kolega), miał wypadek, jakiś kierowca z naprzeciwka go oślepił (to chyba częsty przypadek na polskich drogach i nie tylko) i wjechał do rowu. No i tu nastąpiła prośba do mojego brata, czy by do niego podjechał i pomógł mu (wiadomo, o co chodzi), na co brat bez wahania się zgodził. Wiecie, jaki stres przeżyłyśmy z mamą, gdy długo nie wracał? Z jednej strony te nerwy, z drugiej myśl, że może po prostu wolniej jedzie. A wrócił po 3. Brat odkąd zrobił prawko, ciągle gdzieś jeździ, w sumie to dobrze, bo nabiera wprawy. No, ale z drugiej strony ma prawko dopiero od jakiś dwóch miesięcy, więc jest początkującym kierowcą. Kurczę, nieraz zdarza się, że są między nami kłótnie, ale mimo to martwiłam się o niego i nie mogłam usnąć, aż nie wrócił. Choć muszę przyznać, że już całkiem nieźle jeździ, przy okazji doucza mnie z parkowania równoległego, bo wracam do zdawania prawka po długiej przerwie i to parkowanie idzie mi masakrycznie. Ale mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. No i podziwiam go, że jest taki odważny, ja jakbym zdała, to pewnie minęłoby sporo czasu, zanim zdecydowałabym się na taką nocną przejażdżkę.
Kończę już, bo muszę
jeszcze obcykać nowe ćwiczenia na jutro. Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego
tygodnia.