Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Zakwaszona na amen


Chyba wczoraj przesadziłam z treningiem-.- dalej zakwasy trzymały, dziś po rozciąganiu troszkę przeszły, ale nadal chodzenie po schodach, czy też schylanie się- sprawiają ból. 

Jak to jest, że człowiek cieszy się z własnego bólu? Cieszyć się z mikrourazów mięśni. Bo przecież coś się w twoim ciele w końcu dzieje! Powoli będziesz przejmować kontrolę nad swoim życiem, swoim ciałem. Tłuszczu, a kysz!

Jak to jest, że na święta robi się trylion potraw, ciast, pierników? Przecież chyba w każdym domu po świętach zostają kilogramy jedzenia. I co z nim zrobić? Zjeść? No przecież chcesz zgubić te kilogramy nabyte między innymi przez święta... Wyrzucić? Przecież jedzenia się nie wyrzuca... Więc czekasz, aż twojemu facetowi makówki, pierniczki i inne świąteczne potrawy wyjdą nosem. Albo się zepsują. Jeszcze trochę Go w tym jedzeniu wspieram, bo przecież wszystko po kolei- najpierw wprowadzam z powrotem treningi, od nowego roku całkowicie dietę. 

Jak to jest, że gdy musisz napisać pracę magisterką, to nagle wszystko jest ważniejsze? Stos książek czeka. A stron nie przybywa. I siedzisz przy tym komputerze cały dzień, żeby coś ruszyć do przodu i nagle się okazuje, że przeczytałaś wszystkie zaległe posty na blogach, obejrzałaś swoje ulubione seriale, a książka nadal otwarta na tej samej stronie... 

Mój magiczny zegarek zaraz zacznie pikać, że za mało ruchu. Więc idę włączyć skalpel Ewki. Do dzieła.