Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Czuje glod...


... glod, glod... Ale nie na konia z kopytami. Zaczyna sie moj ciag na slodkie. Na szczescie tuz przede mna stoi wlasnie serek waniliowy, a tuz przy szafce bezdence lezy puste opakowanie po ciastkach z czekolada, wczorajsze, ku przestrodze, i po prostu wiem, ze sie nie poddam.

Czuje sie dobrze, nie odczuwam strasznego glodu, moze w okolicach drugiego sniadania, i juz nie wiem, jak wytrzymam jutro z jednym jablkiem i szklanka wody. No dobrze, nie bede sie martwic na przyszlosc. Strasznie daleka:) Z samego ranca trzy serie zalecanych cwiczen, ktore tylko tak fajnie i latwo wygladaja:)

Zeby nie myslec o jedzeniu, wymyslam sobie ciagle cos do roboty, w chwili obecnej przetrzasam kuchnie, na raty, zeby mmiec na dluzej, i nie wiedzialam, ze mam tyle miejsca w szafkach (po tym, jak wyrzucilam przeterminowane platki i inne tego typu rzeczy). Potem biore sie za szafe z ciuchami i sortowanie butow. No i po dwumiesiecznej przerwie (przez szczeniaki, nie z lenistwa!!) wrocilam do nauki niemieckiego.

Dobrze bedzie. To chyba moja nowa mantra:)

Poza tym wiem, ze umiem powiedziec nie. Ze umiem sie kontrolowac. Ze wiem, w ktorym momencie jestem glodna, a w ktorym to tylko nuda. Ze wiem, kiedy jestem najedzona i ze nie najem sie na zapas. Ze ucze sie na wlasnych bledach. Ze kazda chcica na slodycze w koncu kiedys przejdzie. I ze w koncu osiagne nie tyle wymarzona, co zdrowa, wage. I ze znow bede wygladac dobrze i czuc sie dobrze.

Amen.

 

A tak w ogole to przed chwila przeszla pierwsza tegoroczna burza!!!! Ratunku!!!