Witam wszystkich!
Już od bardzo dawna planowałam założyć tu pamiętnik, ale zadziałała jedna z moich wielkich wad, czyli "zrobię to jutro".
Tak... Trochę o mnie przydałoby się chyba napisać, prawda?
Nazywam się Sylwia. Mam 22 lata i jestem w trakcie pisania licencjatu z bibliotekoznawstwa. Pracuje też w branży wydawniczej. Jestem totalną entuzjastką wszystkiego co japońskie (bezskutecznie próbuję nauczyć się tego języka, ale nie poddam się ).
Jeśli chodzi o moją wagę to niestety zgubiło mnie wyrwanie się z rodzinnego gniazda i przeprowadzka do stolicy na studia. Już wcześniej nie byłam szczypiorkiem (chociaż jako małe dziecko byłam małym chodzącym szkieletem), ale dopiero po skończeniu liceum waga skoczyła jak szalona. I nawet się nie spostrzegłam jak tu i ówdzie zaczęły wylewać mi się coraz większe fałdy tłuszczu. Niestety jestem beznadziejnie uzależniona od wszelkich fast foodów. A może inaczej. Gotowanie nie jest moją wielką pasją. Nawet zrobienie zwykłych kanapek czasami stanowi dla mnie problem. Nie znaczy, że nie lubię od czasu do czasu czegoś upichcić, jednak przeważnie jestem na to zbyt leniwa. Przecież tak łatwo jest kliknąć trzy razy w przeglądarkę i zamówić pizzę, KFC (), czy cokolwiek innego. Niestety przyszły moje 22 urodziny i wtedy postanowiłam stanąć na wagę. Kiedy pokazała mi 90 kg serce niemal mi stanęło. Stwierdziłam, że absolutnie nie może przybyć mi więcej.
W mojej pracy zaś ciągle mówiło się o diecie South Beach. Jedna z koleżanek schudła na niej bardzo dużo kilka lat temu ( i dodać muszę, że nadal jest szczupła). Druga zaś pod namową tej pierwszej była na niej już od kilku miesięcy. Postanowiłam, że ja również jej spróbuję. Bałam się jednak, że jeśli naglę odstawię wszystkie złe rzeczy to na pewno zaraz polegnę. Zaczęłam więc "przygotowanie" do diety. CO tydzień odstawiałam po jakimś niezdrowym gatunku jedzenia. I w końcu mniej więcej w połowie października przeszłam na pierwszą fazę SB. Przeszłam ją bardzo bezboleśnie (chyba właśnie dzięki przygotowaniu, nie miałam żadnych napadów głodu), jedynie pod koniec zbrzydła mi lekko ryba. Bo ja jednak miałam dużo bardziej restrykcyjną tą dietę niż pokazuje ogólne jej założenie. Nie jadłam np. smażonej cebuli (podczas smażenia krystalizuje się i tworzy się w niej cukier) i pomidorów (wbrew pozorom w jego skład wchodzi bardzo dużo cukru). Do mojego jadłospisu wchodziły więc niemal wyłącznie ryby (jedynie w weekendy pozwalałam sobie na kurczaka), sałata, papryka, rzodkiewki. I oczywiście jajka. Przyszła faza druga. Do moich potraw dołożyłam więc jabłka i od czasu do czasu pomidory. Było całkiem fajnie i przyjemnie. Waga spadła do 80,5 kg. W pracy dziewczyny bardzo mnie wspierały. Niestety do czasu.
Przyszedł okres przedświąteczny. A wraz z nim bardzo dużo pracy. Zostawanie po godzinach. Brak czasu na cokolwiek. I niestety wróciły moje stare nawyki. Przeglądarka i strony z jedzonkiem. Przeważnie sama zostawałam w biurze do bardzo późna, więc nie było nikogo kto by mnie powstrzymał. Oczywiście pracownicze spotkanie służbowe obfitowało w najróżniejsze dania i napoje, a koleżanka, która zaczęła się krzywo patrzeć na mnie wciągającą jak odkurzacz kolejną już sajgonkę, spacyfikowałam stwierdzeniem, że to tylko dzisiaj, bo przecież nie jadę do domu na święta. Jednak po spotkaniu nie było wcale lepiej. A potem przyszedł sylwester z taką ilością słodyczy, że chyba zdrowiej byłoby po prostu zjeść kilogram czystego cukru. Oczywiście przed Nowym Rokiem padały z moich ust wielkie postanowienia: "Od pierwszego wracam na South Beach i już żadnych grzechów". Niestety zostało mi w domu tyle łakoci, że niestety nie udało mi się to. Bo przecież szkoda byłoby to wyrzuć, prawda? I tak to się ciągnęło ponad tydzień.
Jednak powiedziałam, kategoryczne DOSYĆ!
Wróciłam do pierwszej fazy. Z wagą początkową 86,5. Jestem na niej już 6 dni i raczej dobrze się czuję. Może poza momentami, kiedy moi współlokatorzy jedzą coś niezdrowego. Ale staram się być dzielna. Mówię sobie w myślach, że ja już coś zrzucam (mimo iż jeszcze się nie ważyłam), a im tylko przybywa. Mój brzuch całkiem ładnie spadł, a im coraz więcej wystaje. Mimo iż te zapachy są tak kuszące...
Doszły do tego też ćwiczenia. Zaczęłam chodzić na zajęcia już w listopadzie, jednak w grudniu kompletnie nie znalazłam na to czasu. Aktualnie ćwiczę trzy razy w tygodniu. Totalnie zakochana jestem w rowerkach. I już nie mogę się doczekać kiedy przyjdzie środa i znów zacznę pedałować w rytm muzyki.
Kurczę, jeśli komuś się to będzie chciało przeczytać to naprawdę szacunek. Mi by się pewnie nie chciało.
Jeśli chodzi o mój 6 dzień diety SB to dzisiaj było następująco:
Śniadanie: łosoś z pierzem (wędzony filet, który można dostać w Biedronce)
Obiad: zupa krem z brokułem. Korzystałam z tego przepisu (http://www.dietasouthbea.ch/zupa-krem-z-bia%C5%82y... Niestety nie przepadam za kalafiorami więc dodałam zamiast tego brokuła. (wrzuciłam go tak po ok. 7 minutach gotowania). Zapomniałam też niestety kupić kalarepę, więc jej też brakuje w mojej zupie. Uważam jednak, że wyszła całkiem zacnie.
Kolacja: pięć pralin z łososia, plus jedna pokrojona, surowa, czerwona papryka.
I oczywiście dużo wody. Aplikacja mi mówi, że 1,5 litra i krzyczy na mnie że za mało :)
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie i do przeczytania wkrótce (podejrzewam, że jutro ;)).
koper666
17 stycznia 2016, 17:36Ja jestem przeciwniczką jakichkolwiek diet wykluczających, bo zazwyczaj się to kończy tak jak u Ciebie przed świętami. Zawsze w życiu dzieje się coś, na co można zwalić jojo, np. święta, spotkanie rodzinne, impreza, dużo pracy, brak czasu, dojadanie resztek, znam to z autopsji, więc jeśli chcesz żeby w końcu się udało to nie wykluczaj nic z jadłospisu, jedz to samo co jesz nie odchudzając się, tylko po prostu mniej. Jedz wszystko, ale zgodnie z Twoją ppm i będzie dobrze, trzymaj się i powodzenia kochana :)
Akinohimitsu
17 stycznia 2016, 23:22Jedząc mniej też w pewien sposób coś wykluczam plus wtedy chodzę ciągle głodna. Teraz mimo iż wykluczyłam bardzo dużo produktów to jednak jedzenie które spożywam spokojnie mi starcza a głód czuję tylko w porach o których powinnam coś zjeść. Masz rację zawsze będą jakieś wymówki np. niedługo będą Walentynki i zaraz potem wyjeżdżam na weekend do Oslo. Jestem świadoma tego, że nie dam rady wytrzymać, jednak będę starała się walczyć jak najdłużej, a kiedy już się poddam to nie totalnie i nie oddam się jedzeniowemu szaleństwu. Szczególnie, że jedzie ze mną jedna ze wspierających mnie koleżanek, która ma taki charakter, że jest zdolna wyrwać mi coś z ręki rzucić na ziemię i podeptać :) Więc wierzę że będzie dobrze.
BeMyGuest
17 stycznia 2016, 00:55Przeczytałam całość :D pisz codziennie to będziemy się wspólnie motywować :D moją zmorą są słodycze :/
Akinohimitsu
17 stycznia 2016, 00:59Postaram się pisać jak najczęściej. Niestety moją też. Na równi z fast foodami. I gdybym nie musiała ich tak często oglądać, to może byłoby łatwiej. Ale gdzie się nie spojrzysz to jakaś czekolada :P
Mich_elle
17 stycznia 2016, 00:09Właśnie dlatego nie stosuję diet. Pobędzie się na niej jakiś czas, w później powrót do dawnych nawyków i bach - jojo. Jedynych skutecznych i trwałych efektów upatruję właśnie w zmianie tychże nawyków. Na stałe, a nie na ileś tam miesięcy :) No ale mam nadzieję, że Twój sposób okaże się równie skuteczny, a przede wszystkim sprawdzi się w obliczu Twoich potrzeb i Twojego celu :) Trochę poszalałaś na studiach, no nie powiem! A ja miałam dokładnie na odwrót - odchudziły mnie :) Każda z nas ma inną historię, mam nadzieję, że dopiszesz do swojej pozytywne zakończenie - to Ty jesteś jej autorką i tylko od Ciebie to zależy :) Powodzenia! :)
Akinohimitsu
17 stycznia 2016, 00:30Dzięki wielkie za motywujące słowa. W sumie jak by nie patrząc każdy sposób odżywiania jest dietą. Czasami dobrą czasami złą. W założeniach diety South Beach zawarte jest że powinna ona być już na całe życie. I tak naprawdę do tego dążę. Jednak aby to osiągnąć potrzebna jest ogromna siła. Staram się ją w sobie znaleźć, ale niestety bardzo często mi to nie wychodzi. Życie na diecie nie jest wcale mocno trudne. Mi taki sposób odżywiania nie przeszkadza. Niestety na każdym kroku czekają liczne pokusy, które niestety nie zawsze potrafię odeprzeć.
screwdriver
16 stycznia 2016, 23:42Mnie też zgubiło życie poza rodzinnym domem :p Ale ważne, by się w porę ogarnąć.
Akinohimitsu
17 stycznia 2016, 00:32Zdecydowanie u mnie przyszedł na to najwyższy czas.
pozytwnajola
16 stycznia 2016, 23:40No to nie ma co zwlekać ... trochę ruchu pomoże Ci przy egzaminach!!! hahaha fajna dygresja "Kurczę, jeśli komuś się to będzie chciało przeczytać to naprawdę szacunek. Mi by się pewnie nie chciało" ;) Powodzenia ps. jedziemy na tym samym wózku
Akinohimitsu
17 stycznia 2016, 00:33Heh... Jak napisałam pierwsze zdanie to już wpadłam w pewien ciąg, a kiedy się w miarę opamiętałam i zobaczyłam jaka to epopeja to się lekko załamałam. Mam nadzieję, że w kolejnych wpisach nie będę już tak przesadzać ;P
karrrrola
16 stycznia 2016, 23:20Zupa brokułowa mniam :) Też uwielbiam rowerki ale ostatnio staram się więcej czasu spędzać na bieżni ;). Powodzenia! :)
Akinohimitsu
16 stycznia 2016, 23:25Ja mam jeszcze lekki strach przed zejściem do piwnicy (czyli siłowni w moim klubie). Nie za bardzo wiem jak się tym obsłużyć, a niestety jestem straszny wstydzioch i ciężko mi by było się kogoś zapytać. Chwilowo pozostawiam sobie zajęcia grupowe :) A na kwiecień postanowienie rozpoczęcia regularnego biegania ;)
lilia_roza89
16 stycznia 2016, 23:19Powodzenia! Najważniejsze, że zrobiłaś pierwszy krok! A okres świąteczny to taki czas, że prawie każdy sobie pofolgował :)
Akinohimitsu
16 stycznia 2016, 23:27Dzieki. Trochę się tym pocieszam, ale nadal w głowie mi siedzi to, że lekko przesadziłam :/