Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Nad opisem muszę się chwilę zastanowić.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 3326
Komentarzy: 65
Założony: 15 stycznia 2016
Ostatni wpis: 2 lutego 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Akinohimitsu

kobieta, 31 lat, Warszawa

173 cm, 79.10 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 lutego 2016 , Komentarze (6)

Jedną z moich motywacji do tego aby coś zmienić jest zbliżający się ślub mojego brata. Wprawdzie mam jeszcze parę miesięcy, bo impreza odbyć ma się na jesieni, jednak powiedzmy sobie szczerze, jestem tylko kobietą. I jak zdecydowana ich większość głowię się w co mam się ubrać. Szczerze mówiąc chętnie odpuściłabym sobie wesele i poszła tylko na ceremonie i wiem, że mojemu bratu by to nie przeszkadzało, jednak mama nie dałaby mi żyć do końca swojego a może i nawet mojego żywota. Dlatego też szukam tej idealnej kreacji. W dzisiejszym świecie wybór jest ogromny. Znalazłam dwie w których jednak się totalnie zakochałam i nawet nie odstrasza mnie ich cena. Mój wielki plan zakłada, że nie poddam się w mojej diecie i co nieco powinnam schudnąć. Zastanawiam się tylko czy aż tyle, aby mocno rozkloszowana sukienka wyglądała na mojej pupie (która niestety teraz wygląda jak wjazd do garażu) całkiem znośnie. Mam nadzieję, że tak, bo choć raz chciałabym wyglądać elegancko i szykownie, a nie mieć na sobie to w co akurat się zmieściłam.

Ta zielona jestem moją faworytką. Ale obie są moim zdaniem bajeczne. Niestety mają też małą wadę, a mianowicie odkryte plecy. Czerwona ma z tyłu taki sam dekolt jak z przodu. Zielona wygląda tak: 

A ja nie mam zbyt ładnych placów. Ciągle wyskakują mi jakieś pryszcze. A potem pozostają po nich nieestetyczne przebarwienia. Nie ma jakiejś tragedii, ale co najmniej jeden pryszcz musi być :/. Nie macie może jakiś skutecznych sposobów na pozbycie się tego? Bo w sumie nie wiem co mam robić. O higienę dbam, staram się tam nie dotykać rękami w ciągu dnia, a one i tak się pojawiają. I tu już nie chodzi o samą sukienkę, ale o ogólne samopoczucie. W okresie dorastania mój dekolt był zawsze nie fajnie zsypany krostkami. Kiedy minął mi czas na trądzik to chyba wszystko przeniosło się na plecy.

Dzisiaj Dzień Pozytywnego Myślenia. Ja jestem strasznie pozytywnie nastawiona od wczorajszego ważenia. Dużo na pewno daje mi fakt, że w końcu w miarę się wysypiam. Nic tak nie poprawia humoru jak pobudka po 6h snu. A wy jakie macie sposoby na pozytywne rozpoczęcie i spędzenie dnia?

Mój dzisiejszy jadłospis:

Śniadanie: szklanka ciepłej wody z cytryną, jajecznica z dwoma plasterkami wędliny z piersi indyka, świeży ogórek.

Obiad: filety z wędzonej makreli z pieprzem (z Lidla).

Kolacja: mix sałat, szpinak, żółta papryka, pomidor, czerwona cebula (połówka), jedno jajko ugotowane na twardo, łosoś wędzony, łyżeczka nasion chia, pieprz, oliwa z cytryna.

I oczywiście dużo wody.

Z aktywności fizycznej dzisiaj była zumba. Jest lekki progres. Już załapałam mniej więcej po 70% z dwóch piosenek ( a jest ich chyba ze 20). Może jeszcze będą ze mnie ludzie.

A jutro rowerki!!!

Pozdrawiam i do przeczytania:

S.

1 lutego 2016 , Komentarze (7)

W końcu! Tak bardzo na nią czekałam i nareszcie jest! Piękna, elegancka, zacna... 7. Dzisiaj rano waga pokazała coś czego nie było na niej już co najmniej od dwóch lat. Eleganckie 79,1 kg. Nawet nie wiecie jak się cieszę. Mimo iż wiem, że nie powinnam patrzeć na wagę, że ważniejsze są cm. No ale powiedzcie czy Wy nie czujecie przypływu energii kiedy na wadze cyferki ciągle spadają? Rano miałam tak wielką ochotę skakać z radości. Nawet jutrzejsza zumba nie jest już mi tak straszna. Cały dzień miałam dzięki temu naładowany pozytywną energią. 

Miałam dzisiaj zmierzyć obwody jednak przypomniałam sobie o tym praktycznie przed chwilą i w sumie po kolacji nie będzie miało to już większego sensu.

Dzisiejsze jedzonko:

Śniadanie: szklanka ciepłej wody z cytryną, jajecznica (uwaga!) z dwoma pokrojonymi plasterkami wędliny z piersi indyka, jedna pomarańczowa papryka. 

Obiad: wczorajsze leczo z kurczakiem

Kolacja: mix sałat ze świeżym ogórkiem i czerwoną papryką, skropiony oliwą z cytryną.

Podsumowanie stycznia:

Mój zdrowy styczeń zaczął się dopiero 11 stycznia. 

Od tego dnia nie miałam w ustach żadnych słodyczy czy fast foodów.

Przeszłam jeszcze raz pierwszą fazę South Beach.

Weszłam w drugą fazę i dzielnie w niej trwam (przynajmniej do Walentynek^^).

Schudłam przez ten czas: 7,4 kg ;)

Dzielnie chodziłam na zapisane zajęcia.

Pokochałam całym sercem rowerki i nie wyobrażam sobie abym miała z nich zrezygnować.

Jestem całkiem zadowolona z tego miesiąca. Obawiam się jednak, że w lutym nie będzie już tak pięknie. Czekają mnie w nim cztery bardzo grzeszne dni. Mój cel to jednak 3 kg w dół. Mam nadzieję, że się uda.

Pozdrawiam bardzo cieplutko.

S.


31 stycznia 2016 , Komentarze (11)

Wczoraj pisałam o tym jak bez problemu przychodzi mi oparcie się chęci sięgnięcia po słodycze. W nocy zaś odezwała się moja podświadomość. Miałam sen tak bardzo wypełniony najróżniejszym jedzeniem, które mogłam jeść bez wyrzutów sumienia, że rano obudziłam się z żołądkiem przyklejonym do kręgosłupa z głodu. Och mam nadzieję, że takie sny nie będą pojawiać się zbyt często. 

Rano poćwiczyłam trochę angielski. Muszę się przygotować do egzaminu w czerwcu, a jestem totalną nogą jeśli chodzi o języki. Wyciągnęłam jakieś stare książki, kupiłam kilka nowych i jak mam czas to coś tam skrobię. Jednak najbardziej podoba mi się aplikacja Duolingo. Niby nic a bardzo uzależnia. Mam z koleżanką wyzwanie, kto będzie miał więcej dni ciągłej nauki. Jak na razie prowadzę ^^

Niedziela minęła mi na przygotowaniu plików do drukarni. Jeszcze nie skończyłam, ale też chce mieć coś z tego weekendu, więc wybieram się do kina.

Dzisiejszy jadłospis:

Śniadanie: oczywiście co innego miałoby być niż jajecznica z pieczarkami i jedna pomarańczowa papryka; wyjątkowo dzień bez szklanki wody z cytryną.

Obiad: jabłko

Kolacja: leczo z kurczakiem (przepis). Pyyyycha! Mimo iż zapomniałam go doprawić i dodać pieczarek, co chciałam zrobić. Zrobiłam całkiem sporo, więc starczy i na jutro do pracy. 

I oczywiście dużo wody.

Uciekam do kina. Chciałam wybrać się tam razem z moimi współlokatorami, ale niestety jedno musi się uczyć (akurat!), a drugie ma randkę (już ja widzę te jego randki^^). Idę więc sama (jak by to było coś nowego). Miałam ochotę na coś totalnie lekkiego i odmóżdżającego, więc idę na "Planetę Singli". Maciej Stuhr jest mim zdaniem zawsze w cenie :)

A już jutro ważeni! Nie mogę się doczekać! 

30 stycznia 2016 , Komentarze (2)

Ostatnio do mojego współlokatora ciągle zaglądają znajomi a co za tym idzie na stół wjeżdżają słodkie i słone przekąski. A ja dzielnie trzymam się diety mimo iż moje ręce od słodyczy dzielą dosłownie milimetry. I w sumie nawet nie myślę sobie, że "tylko jeden". Mój umysł przestawił się chyba już na dietę i wie, że tego nie chcę jeść.

Co jest też dużym plusem, to fakt, że ludzie nie namawiają mnie do jedzenia zakazanych rzeczy. Już nie dziwią się, że to czy tamto jest wykluczone z mojego jadłospisu. I zauważają fakt, że dużo schudłam. To bardzo miłe i wielce motywujące. 

Dzisiejszy dzień był totalnie przeznaczony na relaks i regenerację. Niemal cały dzień przespałam. Dosłownie. Wstałam o 11 (mimo iż obudziłam się ok 9), zjadłam śniadanie (jajecznica z pieczarkami, połówką papryki i kilkoma pieczarkami), poszłam na zakupy, wróciłam i znów poszłam spać (od 15 do 19:30). Zjadłam kolację (zupa krem z cukinii) i dalej się relaksuję, a przynajmniej próbuję. Niestety mam tego pecha, że mieszkam z jeszcze jedną dziewczyną w pokoju, a ona siedzi niemal 24h na dobę w internecie i co chwila wybucha śmiechem raz cichszym raz głośniejszym, ale za każdym razem równie irytującym. Tak mnie to wkurza, że nie macie pojęcia. A przecież jej nie powiem, aby przestała (chociaż mam czasami tak wielką ochotę). Niestety jestem wyczulona na różne dźwięki. Co jest jednak dziwne wkurzają mnie tylko dźwięki wydawane przez konkretne osoby. Np jak jedzą moi współlokatorzy, czy np szefowa, to aż mnie skręca. Ale nie denerwuję się, jak spożywają posiłki moi bliscy przyjaciele czy inni współpracownicy. Jestem totalnie dziwna wiem... 

Mam też ostatnio fazę na spodnie ogrodniczki. Jednak te które naprawdę mi się podobają są potwornie drogie. Obawiam się, też, że podobnie jak kombinezony, będą miały tendencję do pogrubiania. Poczekam jednak do wiosny (chociaż teraz powoli zaczyna się robić wiosennie), mam nadzieję, że mi przejdzie, a ja nie to chociaż zrzucę trochę więcej kilogramów i będą się lepiej na mnie prezentować. 

Właśnie takie mi się marzą. Są takie piękne (zakochany).

Swoją drogą nie mogę doczekać się poniedziałkowego ważenia. Mogłabym w sumie zważyć się nawet jutro, jednak postanowiłam, ze ważyć się będę tylko w poniedziałki i chcę tego dotrzymać. Moja koleżanka waży się niemal codziennie i mam wrażenie, że przez to traci motywację, bo nie zauważa, zbyt dużych różnic. A kiedy po tygodniu jest mniej choćby ten jeden kilogram, to na twarzy wyrasta banan od ucha do ucha i jest mi jakoś tak weselej. Więc czekam cierpliwie do poniedziałku.

Pozdrawiam was bardzo serdecznie.

S.

26 stycznia 2016 , Komentarze (2)

W niedzielę minął mi 14 dzień z SB. Powiem szczerze, że na tuńczyka już nie mogę patrzeć. Jednak mimo iż od dwóch dni jestem na II fazie i mogę dodawać już więcej produktów to mój jadłospis super się nie zmienił. Zjadłam dzisiaj pomidora, którego odmawiałam sobie przez ostatnie dwa tygodnie i muszę Wam powiedzieć, że jeszcze żaden pomidor nie był tak pyszny. A jutro jabłko na lunchoobiad.

Ogólnie  moim jedzeniem ostatnio jest tak, ze gotuję sobie dzień wcześniej. I doszło do tego zupełnie przypadkiem, bo w niedzielę zrobiłam obiad z dwóch dań. Najadłam się jednak tylko zupą, więc drugie zostało na poniedziałek. Tak więc cały poniedziałek jadłam pieczonego kurczaka z papryką i brokuły gotowane na parze. No może oprócz śniadania (tu jak zwykle jajecznica). Jeszcze w niedzielę zamarynowałam sobie łososia, który przeznaczony był na wczoraj, ale jadłam go cały dzisiejszy dzień. Niestety wyszłam bez śniadania i przez pół dnia chodziłam totalnie zamulona. Dopiero obiad postawił mnie na nogi. 

Wczoraj też było kolejne ważenie. Niestety nie udało mi się osiągnąć mojego zamierzonego celu. Waga pokazała równo 80 kg. Czyli 2,3 kg do dołu. Niby fajnie, ale lekkie rozczarowanie, bo liczyłam na 7 z przodu. Mój współlokator pociesza mnie tym, że moje włosy, które sięgają pasa, dużo zawyżają i gdyby nie one na pewno byłoby mniej. Liczę na to, że w kolejny poniedziałek zobaczę już to czego pragnę. Wiem jednak, że duże spadki wagi już się dla mnie skończyły i w tej fazie diety ubywać będzie już dużo mniej. 

Dzisiaj również była zumba. Nawet w jednej piosence w miarę ogarniałam o co chodzi. Jednak w całej reszcie kompletnie nie wiedziałam co się dzieje... Postanowiłam jednak zapisać się na nią jeszcze w lutym. Jeśli nic za bardzo się nie poprawi, to zrezygnuję z tych zajęć. A jutro moje ukochane rowerki!!!

Mój ukochany współlokator tylko czeka na mój efekt jojo. A ja właśnie mu pokażę, że dam radę, a co! Wy też bądźcie silne.

Pozdrawiam bardzo cieplutko.

S

24 stycznia 2016 , Komentarze (4)

Pierwotny plan zakładał, że będę tu pisać codziennie. Niestety jak to zwykle bywa życie szybko zweryfikowało moje założenia. Gorący okres przed oddaniem materiałów do korekty a później do druku zdecydowanie mi nie sprzyja. Oczywiście diety się trzymam bardzo mocno (i za nic nie puszczę ;P). Jednak trochę nie dosypiam i nie mam czasu jeść tyle co do tej pory. Dla niektórych pewnie brak czasu na jedzenie byłby na plus. Jednak mam świadomość, że aby chudnąć trzeba jeść. Ale niestety ostatnio często nie mam na to czasu i zwyczajnie siły. 

Takie małe (bardzo) streszczanie ostatnich dni.

Środa jeszcze była spoko. A wieczorem moje ulubione ćwiczenia czyli rowerki. Kocham to. Wielki pot, a wysiłek mimo iż duży to jednak nie tak mocno odczuwalny jak niektóre z moich zajęć. I co najważniejsze nie ma tej przeklętej choreografii. Nie cierpię takich ćwiczeń. Już się nie mogę doczekać kolejnej środy. Uzależniłam się chyba od tych zajęć.

Kolejne dni z sobotą włącznie to jeden schemat. Mało snu, dużo pracy, jajecznica i tuńczyk w puszcze (nie mogę się już na niego patrzeć /blech/). Niestety nie miałam już siły pójść na czwartkowe ćwiczenia, w dodatku przybył do mnie comiesięczny gość czyli Pan O. Czyli rozbicie totalne. Czekam na chwilę kiedy już puszczę wszystkie akcepty i na chwilkę będę miała spokój. 

Dzisiaj wstałam bardzo wcześnie, aby dokończyć kilka spraw, bo wczoraj już kompletnie nie dałam rady. Oczy same mi się zamykały. Zrobiłam co miałam i poszłam znów spać. Wstałam bardzo późno ok. 13. Na śniadanie tradycyjnie szklanka ciepłej wody z cytryną i jajecznica. Na obiadokolację miała być zupa krem z cukinii z przepisu od cookiesmonster92 (wielkie za to, zupa jest obłędna, spałaszowałam ją w mgnieniu oka (zakochany)) oraz kurczak pieczony z papryką i brokuł gotowany na parze. Jednak zupa była tak sycąca (ledwie co skończyłam swoją porcję), że drugie danie wróciło do garów. Będzie na jutro :).

Dzisiaj ostatni dzień I fazy SB. Jutro ważenie. Boję się, że będzie jednak lekko zawyżone przez okres. Ale nadal mam nadzieję, że jakiś spadek zaliczę, bo to ostatnia szansa na duże spadki.

Od jutra można mi już jeść więcej, ale jednak nie mam zamiaru rzucić się na to wszystko. produkty będę wprowadzać stopniowo. Na początek jabłko na lunch co drugi dzień. Jeden pomidor w tygodniu. A w weekendy przepisy, które do tej pory omijałam (mimo iż były często przeznaczone na I fazę) z powodu jakiś składników, które z własnej woli odrzuciłam. Pomidory które będą znajdowały się w składnikach tych przepisów nie będą wliczać się w mój limit tygodniowy. Na razie tyle. Zobaczymy jak poradzi z tym sobie moja waga. Jeśli będę tracić od 0,5 do 1 kg tygodniowo to zastanowię się nad dodaniem kolejnych produktów. Jednak nie mogę teraz za bardzo szaleć bo niestety planuje parę grzesznych dni w lutym i chciałabym potem jak najmniej zrzucać.

Ok to tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że uda mi się jutro coś napisać. I będę miała się czym chwalić (tak bardzo bym chciała 7 z przodu).

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie

S.

19 stycznia 2016 , Komentarze (3)

Kolejny dzień diety SB za mną. Żadnej wpadki. Jest pięknie.

To takie miłe, że powoli ludzie u mnie w pracy i w domu zauważają różnicę. Szefowa ciągle chwali, koledzy z pracy również nieśmiało coś tam napomykają, że jakby mnie tu i ówdzie mniej. Nawet M., weteranka SB, chciała mnie chyba nawet pochwalić ( a ona baaaaardzo rzadko to robi), rozmowa szła już w dobrym kierunku, niestety wygadałam się, że teraz zrzucam to co mi narosło w czasie świąt, więc się dziewczyna lekko załamała. Takie słowa są mega motywujące. Bo chce się ich słuchać jeszcze i jeszcze. I jest człowiekowi tak ciepło na serduszku. I nawet widok ulubionych słodkości na półce w sklepie nie jest już tak pociągający. 

Jeszcze jedno narodziło się we mnie dzisiaj. Uczucie może nie do końca pozytywne, ale dla mnie jak najbardziej motywujące. Druga koleżanka która również jest ze mną na SB, ale znacznie dłużej, przyznała się do małego grzeszku, mimo iż umówiłyśmy się obie, że do Walentynek nie będzie żadnych odstępstw. I poczułam się tak lekko lepsza. Bo ja wytrzymałam. Szczególnie, że ona jest bardzo drobnej budowy i jej wystarczyłoby schudnąć dosłownie z 10 kg, aby wyglądać tak jak ja bardzo chcę, ale niestety nigdy nie będzie mi to dane, a jeszcze tego nie osiągnęła mimo wielu miesięcy rzekomej diety. Wygląda już dużo lepiej, ale jeszcze nie dotarła do celu. Taka lekka rywalizacja jest też moim zdaniem bardzo motywująca. Ludzie to jednak bardzo pysze stworzenia, a lubimy pokazać innym, ze my potrafimy dokonać czegoś co nie udało się im.

Dzisiaj też kolejny raz rozpoczęłam moje combo ćwiczeniowe. Bo do klubu biegam we wtorki, środy i czwartki. Pierwszy dzień to zumba. Nie mogę powiedzieć, że nie lubię tych zajęć. Nie są one jednak moimi ulubionymi. Muzyka jest super, tak samo prowadząca (nie widziałam jeszcze osoby z taką ilością energii). Jednak zajęcia w których trzeba skoordynować ręce i nogi zdecydowanie nie są dla mnie. Wszyscy w prawo, a ja w lewo i tak całe zajęcia. Ogólnie bardzo podoba mi się jak rusza się prowadząca i niektóre dziewczyny i chciałabym nauczyć się robić to tak jak one, z drugiej strony czuję jak bardzo odstaję i to jest totalnie niekomfortowe. Nie jestem pewna czy w przyszłym miesiącu również zapiszę się do tej grupy.

Jadłospis na dziś:

Śniadanie: ciepła woda z cytryną, jajecznica z pieczarkami, świeży ogórek z pierzem

Obiad: puszka tuńczyka w sosie własnym i czerwona papryka

Kolacja: mix sałat z papryką, rzodkiewkami, ogórkiem, tuńczykiem z puszki w sosie własnym oraz jednym jajkiem ugotowanym na twardo, wszystko polane jedną łyżką oliwy z oliwek i posypane pieprzem. 

I oczywiście około litr czystej wody.

Jak widać dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem tuńczyka :). Jutro już skuszę się na jakąś inną rybkę :) A na kolację, którą zjem jeszcze w pracy właśnie pieką mi się warzywa, takie jak w niedzielę. 

Dzisiaj zero zdjęć mojego autorstwa, ale żeby nie było zbyt nudo to coś podkradzionego z zszywki (większość rzeczy będę stamtąd podkradać jak już :]). Idealnie na jutrzejsze zajęcia (moje ulubione swoją drogą :)))))).

18 stycznia 2016 , Komentarze (14)

Niestety poniedziałek był bardzo męczącym dniem a to jeszcze nie koniec. Jednak z samego rana wielka niespodzianka na wadze:

Aż 4 kg w dół ;). Wiem, że to tylko w tym tygodniu. W kolejnym nie będzie już takiego spadku, a następne w ogóle już będą się ślimaczyć. Ale marzy mi się zejście poniżej 80 kg w następny poniedziałek. Jestem jednak świadoma, że moje cztery kilogramy to tak naprawdę zrzucony cały balast, który odłożył się okresie świątecznym i zalegał mi gdzieś w jelitach. Dopiera teraz a może i nawet jeszcze nie będę spalać prawdziwy tłuszcz, który magazynował mi się przez ostatnie kilka lat. Jednak taki wynik jest bardzo motywujący i już nie mogę doczekać się kolejnego warzenia.

Zmierzyłam się też dzisiaj. Nie wiem jednak czy prawidłowo bo centymetr cały czas się obsuwał i wymykał z rąk. Mam nadzieję, że cotygodniowe mierzenie w moim wykonaniu będzie stosunkowo wiarygodne.

Mój dzisiejszy jadłospis:

Śniadanie: szklanka ciepłej wody z cytryną; jajecznica z pieczarkami, szczypiorkiem i świeżym ogórkiem, wszystko oprószone pieprzem.

Obiad: reszta wczorajszego pieczonego kurczaka z warzywami.

Kolacja: puszka tuńczyka w sosie własnym i jedna czerwona papryka.

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie.

S.

18 stycznia 2016 , Komentarze (2)

Dzisiejszy dzień spędziłam niestety w pozycji siedzącej. Kończenie projektów jest najgorsze i zdecydowanie przydałoby mi się jeszcze ze dwa dni weekendy na ich dokończenie. Niestety jutro pobudka z samego rana i do pracy.

Ale jutro też moje ważenie po tygodniu diety. Chciałabym oczywiście nie wiadomo co, ale będę wdzięczna choćby za jeden kilogram. Postanowiłam też jutro porządnie się zmierzyć, bo wiem, że to to jest najważniejsze a nie kg. Kiedyś to już zrobiłam i chętnie teraz porównałabym wyniki. Niestety zagubiłam gdzieś tą karteczkę. Trudno.

Wpadłam też dzisiaj na szalony pomysł, który jednak w ciągu dnia nie wydał mi się już taki ciekawy jak z samego rana.  Mianowicie postanowiłam zaprezentować mamie dietę South Beach. Wziąć dwa tygodnie wolnego i przejść pierwszą fazę razem z nią (mogłabym to zrobić dopiero ok maja, więc akurat). Nawet nie ze względu na utratę wagi, ale poprawę samopoczucia. Dieta plaż południowych rekomendowana jest dla osób z problemami krążeniowo-cukrzycowymi, czyli idealnie dla niej. Jednak po większym zastanowieniu doszłam do wniosku, że moja mama w życiu nie da się namówić na rezygnację z chleba czy owoców. Nawet te dwa tygodnie nie wytrzymałaby bez jabłek. I nawet racjonalne argumenty na pewno do niej by nie trafiły. Moja mama jest bardzo uparta i robi wszystko po swojemu (a potem ma pretensje, że jestem taka sama :P). No cóż, ta sprawa jest jeszcze do większego zastanowienia. 

Dzisiaj w końcu zjadłam coś w miarę normalnego. On w sumie zaczęłam już wczoraj od papryki, bo już niestety nie mogłam wytrzymać. Już tłumaczę o co chodzi. We wtorek miałam wyrywany ząb i zakładane szwy. Niestety zalecenie dentysty mówiły o jedzeniu miękkim, chłodnym i nie pikantnym. Tak więc od wtorku żyłam jedynie na rybach. Dosłownie. Najróżniejsze kombinacje łososia, tuńczyka i makreli szły w ruch. Wczoraj z tego powodu jadłam też chłodną zupę. Postanowiłam, że już koniec. Moje dziąsło ma się już chyba całkiem dobrze więc dzisiaj przyszalałam w kuchni. Po prostu coś upichciłam, a to już jest szaleństwo w moim wykonaniu. I robiłam to bez żadnego przepisu. Po prostu na oko. A co najdziwniejsze dało się to zjeść. Nawet nieskromnie powiem, że było całkiem smaczne. To chyba pierwszy raz w moim życiu, kiedy robiłam coś bez przepisu i wyszło. Może jeszcze coś ze mnie będzie :)

Ale po kolei. Mój mały dzisiejszy jadłospis.

Śniadanie: szklanka ciepłej wody z cytryna; jajecznica z 2 jajek, usmażona na łyżce oliwy z oliwek i posypana połową pociętego pęczka szczypiorku, a wszystko oprószone pieprzem.

Obiad: zupa krem z brokuła z wczoraj; pieczona warzywa z kurczakiem (dzień wcześniej zamarynowałam jedną, pokrojoną w poprzek, pojedynczą pierś z kurczaka w odrobinie oliwy i dodanych według uznania przypraw w proszku: kurkumy, słodkiej papryki, gałki muszkatołowej, pieprzu oraz suszonym tymiankiem; dzisiaj pokroiłam czerwoną paprykę w paski, małą cukinię w półksiężyce, pieczarki w ćwiartki, połowę selera w cienkie paski - te wstawiłam na 2 min do mikrofalówki, aby szybciej później się upiekły, połowę czerwonej cebuli w piórka, oraz dwa ząbki czosnku w ćwiartki; wszystkie warzywa wymieszałam z wcześniej przygotowaną w oliwą (2 łyżki) z dodatkiem chili, pieprzu, granulowanej cebuli i granulowanego czosnku; wyłożyłam je do żaroodpornego naczynia, a na wierzch wyłożyłam kurczaka; wszystko piekłam przez ok 45 min na 200 stopniach; wyszło moim zdaniem elegancko :)). 

(Ok. Jakoś jak robiłam to zdjęcie to wydawało mi się, że wygląda bardziej apetycznie. Niestety nie potrafię fotografować mojego jedzenia :/)

Kolacja: praliny z łososia i świeży ogórek oproszony pieprzem.

Plus do tego jakieś 1,5 l. wody mineralnej w ciągu całego dnia.

Znów mi wyszedł esej. Cóż...

Dziękuję za wszystkie wczorajsze komentarze. Było mi bardzo miło, miałam lekki strach że zniknę w mnogości tych wszystkich wpisów i nikomu nie zechce się tu zaglądać. A jednak się myliłam. 

Trzymajcie się bardzo cieplutko i do jutra.

S.

16 stycznia 2016 , Komentarze (14)

Witam wszystkich!

Już od bardzo dawna planowałam założyć tu pamiętnik, ale zadziałała jedna z moich wielkich wad, czyli "zrobię to jutro". 

Tak... Trochę o mnie przydałoby się chyba napisać, prawda?

Nazywam się Sylwia. Mam 22 lata i jestem w trakcie pisania licencjatu z bibliotekoznawstwa. Pracuje też w branży wydawniczej. Jestem totalną entuzjastką wszystkiego co japońskie (bezskutecznie próbuję nauczyć się tego języka, ale nie poddam się :D).

Jeśli chodzi o moją wagę to niestety zgubiło mnie wyrwanie się z rodzinnego gniazda i przeprowadzka do stolicy na studia. Już wcześniej nie byłam szczypiorkiem (chociaż jako małe dziecko byłam małym chodzącym szkieletem), ale dopiero po skończeniu liceum waga skoczyła jak szalona. I nawet się nie spostrzegłam jak tu i ówdzie zaczęły wylewać mi się coraz większe fałdy tłuszczu. Niestety jestem beznadziejnie uzależniona od wszelkich fast foodów. A może inaczej. Gotowanie nie jest moją wielką pasją. Nawet zrobienie zwykłych kanapek czasami stanowi dla mnie problem. Nie znaczy, że nie lubię od czasu do czasu czegoś upichcić, jednak przeważnie jestem na to zbyt leniwa. Przecież tak łatwo jest kliknąć trzy razy w przeglądarkę i zamówić pizzę, KFC (<3), czy cokolwiek innego. Niestety przyszły moje 22 urodziny i wtedy postanowiłam stanąć na wagę. Kiedy pokazała mi 90 kg serce niemal mi stanęło. Stwierdziłam, że absolutnie nie może przybyć mi więcej. 

W mojej pracy zaś ciągle mówiło się o diecie South Beach. Jedna z koleżanek schudła na niej bardzo dużo kilka lat temu ( i dodać muszę, że nadal jest szczupła). Druga zaś pod namową tej pierwszej była na niej już od kilku miesięcy. Postanowiłam, że ja również jej spróbuję. Bałam się jednak, że jeśli naglę odstawię wszystkie złe rzeczy to na pewno zaraz polegnę. Zaczęłam więc "przygotowanie" do diety. CO tydzień odstawiałam po jakimś niezdrowym gatunku jedzenia. I w końcu mniej więcej w połowie października przeszłam na pierwszą fazę SB. Przeszłam ją bardzo bezboleśnie (chyba właśnie dzięki przygotowaniu, nie miałam żadnych napadów głodu), jedynie pod koniec zbrzydła mi lekko ryba. Bo ja jednak miałam dużo bardziej restrykcyjną tą dietę niż pokazuje ogólne jej założenie. Nie jadłam np. smażonej cebuli (podczas smażenia krystalizuje się i tworzy się w niej cukier) i pomidorów (wbrew pozorom w jego skład wchodzi bardzo dużo cukru). Do mojego jadłospisu wchodziły więc niemal wyłącznie ryby (jedynie w weekendy pozwalałam sobie na kurczaka), sałata, papryka, rzodkiewki. I oczywiście jajka. Przyszła faza druga. Do moich potraw dołożyłam więc jabłka i od czasu do czasu pomidory. Było całkiem fajnie i przyjemnie. Waga spadła do 80,5 kg. W pracy dziewczyny bardzo mnie wspierały. Niestety do czasu.

Przyszedł okres przedświąteczny. A wraz z nim bardzo dużo pracy. Zostawanie po godzinach. Brak czasu na cokolwiek. I niestety wróciły moje stare nawyki. Przeglądarka i strony z jedzonkiem. Przeważnie sama zostawałam w biurze do bardzo późna, więc nie było nikogo kto by mnie powstrzymał. Oczywiście pracownicze spotkanie służbowe obfitowało w najróżniejsze dania i napoje, a koleżanka, która zaczęła się krzywo patrzeć na mnie wciągającą jak odkurzacz kolejną już sajgonkę, spacyfikowałam stwierdzeniem, że to tylko dzisiaj, bo przecież nie jadę do domu na święta. Jednak po spotkaniu nie było wcale lepiej. A potem przyszedł sylwester z taką ilością słodyczy, że chyba zdrowiej byłoby po prostu zjeść kilogram czystego cukru. Oczywiście przed Nowym Rokiem padały z moich ust wielkie postanowienia: "Od pierwszego wracam na South Beach i już żadnych grzechów". Niestety zostało mi w domu tyle łakoci, że niestety nie udało mi się to. Bo przecież szkoda byłoby to wyrzuć, prawda? I tak to się ciągnęło ponad tydzień. 

Jednak powiedziałam, kategoryczne DOSYĆ! 

Wróciłam do pierwszej fazy. Z wagą początkową 86,5. Jestem na niej już 6 dni i raczej dobrze się czuję. Może poza momentami, kiedy moi współlokatorzy jedzą coś niezdrowego. Ale staram się być dzielna. Mówię sobie w myślach, że ja już coś zrzucam (mimo iż jeszcze się nie ważyłam), a im tylko przybywa. Mój brzuch całkiem ładnie spadł, a im coraz więcej wystaje. Mimo iż te zapachy są tak kuszące...

Doszły do tego też ćwiczenia. Zaczęłam chodzić na zajęcia już w listopadzie, jednak w grudniu kompletnie nie znalazłam na to czasu. Aktualnie ćwiczę trzy razy w tygodniu. Totalnie zakochana jestem w rowerkach. I już nie mogę się doczekać kiedy przyjdzie środa i znów zacznę pedałować w rytm muzyki.

Kurczę, jeśli komuś się to będzie chciało przeczytać to naprawdę szacunek. Mi by się pewnie nie chciało.

Jeśli chodzi o mój 6 dzień diety SB to dzisiaj było następująco:

Śniadanie: łosoś z pierzem (wędzony filet, który można dostać w Biedronce)

Obiad: zupa krem z brokułem. Korzystałam z tego przepisu (http://www.dietasouthbea.ch/zupa-krem-z-bia%C5%82y... Niestety nie przepadam za kalafiorami więc  dodałam zamiast tego brokuła. (wrzuciłam go tak po ok. 7 minutach gotowania). Zapomniałam też niestety kupić kalarepę, więc jej też brakuje w mojej zupie. Uważam jednak, że wyszła całkiem zacnie.

Kolacja: pięć pralin z łososia, plus jedna pokrojona, surowa, czerwona papryka.

I oczywiście dużo wody. Aplikacja mi mówi, że 1,5 litra i krzyczy na mnie że za mało :)

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie i do przeczytania wkrótce (podejrzewam, że jutro ;)).