Do ojca dotarłam z dzieciakami dopiero po 18.
Nie żebym miała tyle pilnej roboty, raczej odwlekałam to.
Moje stosunki z rodzicami są co najmniej dziwne. Bardzo mnie to boli, ale nie mam z nimi bliskiej więzi. Nigdy nie czułam, że mogę na nich polegać, każda wizyta u nich wiązała się zawsze z moim dużym stresem, więc ograniczyłam je do więcej niż minimum, a mieszkają raptem 20 km ode mnie.
Teraz chorobę ojca przeżywam jak chorobę kogoś, z kim nie jestem związana emocjonalnie. Przejmuję się, bo to straszne, ale...
Wiem, że potrzebne im teraz duże wsparcie i mam wyrzuty sumienia, że tylko myślę o swoich odczuciach :(((
Ojciec jest w ciężkim stanie. Rok temu miał usunięty odbyt z raczyskiem. Przez długi czas dochodził do siebie i jak już znów przybrał na wadze i uwierzył, że może nie będzie źle, to okazało się, że ma przerzuty do płuc. Teraz zaczęło iść lawinowo. Już i wątroba i nerki są zaatakowane. Żeby powstrzymać prędkość z jaką to wszystko postępuje, lekarze zdecydowali się na chemioterapię. Pierwszą dawkę ostrożnie (bo serce słabe) dostał na początku miesiąca. Powoli dochodził do siebie i w piątek dostał wysokiej gorączki, bo złapał zapalenie płuc. Wczoraj już było to z grubsza opanowane, ale jak posiedziałam u niego pół godziny, znów zaczął kaszleć, trudno mu było mimo tlenu oddychać. Lekarka mówi, że można się liczyć ze wszystkim. Kolejną dawkę chemioterapii ma zaplanowaną za 2 tygodnie, ale skoro jest taki słaby, to nie wiadomo, co zadecydują.
Przepraszam, że o takich przykrych rzeczach piszę. Ale to jest dla mnie rodzaj terapii. Sama próbuję uporać się ze swoimi emocjami. Zapomnieć, co było złe. Wczoraj chyba coś się we mnie odblokowało. Wreszcie zaakceptowalam swoją złość na rodziców i zrozumiałam, że nie chcę im jej przekazywać, bo to już nie ważne. Przeszłości to nie zmieni, oni też się nie zmienią. A ja zacisnę zęby i może zostanie mi szacunek do samej siebie...
Ojciec w każdym razie bardzo się ucieszył, że przyjechałam i to razem z Paulą i Olkiem. Mamy już u niego nie było, no to wybraliśmy się jeszcze do domu. Ona też potrzebuje wsparcia. Widać było, jak nasza wizyta ją ucieszyła. Wczoraj chyba zamknęłam wreszcie pewien etap mojego życia. Mam nadzieję w każdym razie.
Dość o przykrych sprawach!!!!
Z przyjemniejszych, to waga znów była łaskawa: 84 kg :)))
Wygląda na to, że przebrnęłam przez kolejny zastój. Wczoraj u mamy nie skusiłam się nawet na śliwki w czekoladzie, chociaż postawiła mi przed nosem wypełniony po brzegi kryształ ;))
mmMalgorzatka
21 września 2009, 12:04musze sie uspokoić, w końcu jestem w pracy......
mmMalgorzatka
21 września 2009, 12:00Chyba kazdy ma z rodzivcami dziwne relacje. Naprostrze i zarazem najtrudniejsze pogodzic sie z przeszlościa, zaakceptować ja . Wybaczyc rodzicom i sobie. Ja nie bylam za bardzo związana z ojcem. 2 lata temu, po Jego pierwszym pobycie na oiomie, troche sie sytuacja poprawila. Glownie, ja na to wplynęlam... zauwazylam, ze moj tata jest mocno chory i zaczęłam go częściej odwiedzac. Nie powiem, ze bylo idealnie, mial trudny charaketr. Ja tez nie mam latwego. Ale systyematycznie do Niego chodzilam... doszlam do wniosku, ze jest to jedyna rzecz, korą moge zrobić. I nastapilo pewnego rodzaju ocieplenie naszych kontaktów,. Teraz, po Jego smierci bardzo się cieszę, ze wowczas, tak postapila. Czasem bylo, tak, ze zaszlam na kawę i wogle nic nie mowiliśmy... tata ogladal TV, bo cos tam... Ale najwazneijsze, że bylam.... Teraz, jak mama jest chora, to nie moge tego zrobic, bo caly czas jest w Warszawie... Nie wiem, jak Jej pomóc...
oficjalnaJ
20 września 2009, 23:13Tak, gwiel ma rację. Wiem jak to jest, asystowałam w odchodzeniu 3 osobom, było mi trudniej niż gwiel, bo ja te osoby kochałam. Dobrze, że u niego byłaś. On potrzebuje tego bardzo, ale i Ty tego potrzebujesz. Rozmawiaj z nim dużo, bo "potem" może nie być. Tulam.
gwiel
20 września 2009, 13:03zobaczysz jak w innym lustrze coś czego nie widzisz teraz--przebaczac jest trudno---ale sama wiesz ze to Jego ostatnie dni chwile czy tygodnie..(za dużo widziałam śmierci,zamykałam oczy zmarłym,nawet nie wiesz jak ludzie czekaja ze swoją śmiercią na swoich bliskich ,swoje dzieci --ja to wiem ,24 lata pracy w szpitalu)...JUZ wiesz co masz robic?..powodzenia i siły Ci życze
joanna1966
20 września 2009, 10:42dziekuję za Twój wpis...dał mi do myślenia...mam podobne relacje z moja rodziną....hmmm musze cos z tym zrobić...nie chcę czekać, aż wydarzy się coś czego nie będzie mozna już odwrócić...musze znaleźc jakiś pretekst...:) słonecznej niedzieli Kochana!!!