Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Poniedziałek....


 Siostra pojechała, po śniegu ani śladu nawet w tym miejscu gdzie dziewczynki moje kochane słoneczka bałwana wielkiego ulepiły:)) Przyszła za to pora na listopadową depresje i instynktowną, żeby nie powiedzieć zwierzęcą chęc uzupełnienia zapasów tłuszczyku pod skórą na długą i zimną zimę:))

  Pogoda panująca za oknem ma na mnie koszmarny wpływ. Nic mnie nie cieszy (po za tymi rzadkimi momentami kiedy mogę najeśc się do syta:)))). Tęsknie już za słońcem i obawiam się, że długo będę tęsknić..... Tak sobie myślę, że mogłabym mieszkać na jakiś cudownych Karaibach.... na przykład na Tortoli... Ach!!!! Cóż to za cudowna wyspa ciepła i otoczona czystym, lazurowym oceanem. Po pracy pod palmę i drinka z palemką:))) Delfiny, żółwiki, rafa koralowa..... Ale mnie wzięło!!!!!! :))

  Dietka?? Troche kiepsko było... Na drzewach za oknem mam jeszcze z 50 kilogramów jabłek i już sama nie wiem co z nimi robić. Upiekłam szarlotke. Więcej jabłek niż ciasta, bez cukru bo jabłuszka słodziutkie jak nie wiem. No i zarzerałyśmy się nią w czoraj z Ilonką na pożegnanie. Miała być tylko szarlotka ale potem wygrzebałyśmy z czeluści szuflady bitą smiętanę no i wtedy to już puściły wszelkie hamulce:))) Dzisiaj staram się jakos pozbierać po tym wczorajszym szaleństwie i jem jabłuszka ale takie już bez ciasta i bitej śmietany:))) Najważniesze, że waga bez zmian... To znaczy, że nie poszło znów w górę tylko stoi w miejscu. Do następnego piątku jeszcze kupa czasu więc może nie będę bała się stanąć na wagę :))))

 Pozdrawiam Was wszystkich cieplutko!!!!!