No to święta za nami. U mnie oczywiście raw. Na śięta pojechaliśmy do mojej siostry i jej chłopaka. Było bardzo przyjemnie. Nie potrzebnie się przejmowałam dietą, była prostsza niż myślałam. Po prostu z lubym kupowaliśmy sobie osobno warzywa i owoce. Nie gotowaliśmy, w plecakach zawsze mieliśmy zapas bananów i daktyli więc na jedzenie na mieście nie było problemem. W wigilię zrobiłam OGROMNĄ, pyszną, wielowarzywną sałatkę z pomidorowym dressingiem. Wszyscy pojedli. Przed sałatką warzywną zjadłam sałatkę owocową. Byłam pełna. Reszta pojadła pierożki z grzybami z barszczem, sałatkę warzywną z majonezem (luby sobie odłożył tej sałatki zanim dodali do tego majonez i jajka). Także tyle jedliśmy na Wigilii. Nikomu się nie chciało produkować cudów na kiju, było smaczne, pożywnie, syto i miło :).
W piątek wracaliśmy do siebie. Zanim dotarliśmy na stację autobusową pojechaliśmy w odwiedziny do raw knajpy. U nas w mieście takich nie ma więc strasznie się najarałam. No i ostatecznie ten wieczór był bardziej "swiąteczny" niż sama Wigilia - w kwestii obżarstwa... Jedzenie było bardzo dobre. Nic gotowanego, jedynie suszone i podrzewane do 42 stopni. To była mega uczta. Zaczęliśmy od burgera i pizzy (zjedliśmy po pół), potem zamówiliśmy jeszcze oi jednym falafeu (porcje nie były takie duże i syte jak zwykłe burgery czy pizza dlatego spokojnie daliśmy radę :P). Do falafeli kupiliśmy coconut cheese na pół na sprobowanie. Na deser zjedliśmy po dwie czekoladowe tarty przyrządzone z orzechów - druga porcja to było totalne łakomstwo, bo na pewno nie głód :P, było po prostu przepyszne. Zastanawiałam się jak zadziała na mnie taka podaż jedzenia high fat - bo niestety dużo orzechów, nasion, siemie, kakao itd... Pierwszy raz zjadłam naraz tyle fatu od ponad miesiąca. No i niestety...miało to swój impakt. Po pierwsze kiepsko się czułam, wzdęcia, uczucie ciężkości (normalnie zjem 10 bananów i czuję się dobrze). Następnego dnia czułam się fatalnie, jakbym miała kaca. Odwodniena byłam (bo przy okazji nie piłam wystarczająco dużo). Poza tym miałam strucie... I chociaż tedy myślałam, że to wszystko takie niesamowicie dobre było (bo było), teraz przeszła mi fascynacja. Już nie żałuję, że u nas w mieście nie ma takiej knajpy :P.
Dzisiaj natomiast mieliśmy z lubym bardzo pechowy dzień. W nocy był przymrozek i jeszcze przed południem na ulicach gołoledź. Pogoda piękna, słońce, tylko temp niska i w efekcie lód na drogach się utrzymywał. No, ale nic to - obowiązki wzywają - czyli coniedzielny kurs rowerami na fruit market. Po nasze ukochane banany i inne pyszności. Jako, że mieszkamy w wysokim punkcie miasta to zawsze musimy zjeżdzać z górki na początku podróży. Niestety nie było to dla nas ułatwieniem. Chociaż jechaliśmy powolutku ze względu na warunki to zaliczyłam upadek. Bardzo bolesny. Luby się przestraszył strasznie - ja zresztą też... uderzyłam w asfalt leym biodrem i głową - na szczęście głową nie aż tak mocno. Noga za to stłuczona. Ok...rozmasowałam, szok przeszedł, resztę górki zeszliśmy pieszo. Weszliśmy z powrotem na rowery i już ostrożnie zaczęliśmy jechać dalej. Ok, szło nam całkiem dobrze. Omijalismy każdy widoczny lód. Prawie byłiśmy na miejscu, ostatni zakręt...patrzę, a luby wpada w pośliżg i ląduje na ziemi. Nie zdążyłam nic krzyknąć, a sekundę później czuję jak sama lecę... tym razem jeszcze bardziej niefortunnie. Upadłam na prawy bok, najpierw uderzyłam ramieniem, i zaraz po tym, głową. Szok. Tym razem bolało tak, że bałam się wstać. Lubemu nic się nie stało i szybko mnie podniósł z ulicy. Bolało jak cholera - nie wiedziałam za co się łapać najpierw - za głowę czy ramię. Głowa wygrała. Krew leciała mi łuku brwiowego, ja cała w spazmach, luby przeraził się nie na żarty. Cała się trzęsłam, robiło mi się niedobrze - już oczami wyobraźni widziałam jak muszę zostawać na jakichś obserwacjach. W taxi i pojechaliśmy na pogotowie. Głowa okazała się być w porządku, mam się zgłosić jak będę wymiotować lub czuć się źle. Ręka gorzej. Złamany obojczyk - 6 do 8 tygodni recovery. Ręka na temblaku, boli strasznie :(. A za dwa tygodnie i potem za 6 mam wyścigi biegowe :(. Jak ja będę trenować? Człowiek zapomina jakie ma delikatne ciało, aczkolwiek i tak jestem zaskoczona, że efekt nie był gorszy. Ostatecznie to tylko ręka. Ale musze przyznać, że jako biegaczka mam już "jazdy" na punkcie przydatności swojego ciała. Jak leciałam za pierwszym razem to w głowie miałam tylko jedną myśl "tylko nie nogi" :)... za drugim razem, jak przygrzmociłam głową w asfalt myślałam już tylko o bólu. Lekarz ocenił, że takie injuries goją sie od 6-8 tygodni. Daję sobie 4 :), ja i moje warzywne soki oraz kilogramy owoców pokonamy szybko wszelkie injuries :D:D:D.
A to fotki z przed kilku dni.
A to łakocie piątkowe: falafel oraz tarta czekoladowa.
A oto jeden z moich normalnych posiłków :D
W razie co - życzę Szczęśliwego Nowego Roku :). Ja z lubym nic nie planujemy na ten wieczór. Pewnie będziemy dziadować w domu :). Może skoczymy pooglądać jakieś fajerwerki, aczkolwiek chyba z okna będziemy mieli jeszcze lepszy widok :). Udanej zabawy sylwestrowej życzę!
walsieziomek
29 grudnia 2013, 20:56i wzajemnie ;))