No i stało się. Słynny skalpel I Chodakowskiej przegrał walkę z nieodpartą pokusą biegania. To już mania, jak na razie, nieuleczalna.
Zwykle we wtorki, środy i piątki grzecznie mordowałam brzuch i pośladki skalpelem w nadziei, że odłożone sadełko skurczy się do rozsądnych rozmiarów. Za to w poniedziałki i czwartki wciągałam buty i biegłam przywitać się z wolnością. Ostrożnie dawkowałam sobie ten nowy narkotyk, by nie wpaść w cug. Jednak dziś pokusa była nie do odparcia... I Chodakowska przegrała.
A ja sobie trzasnęłam siódemkę. Endomodo pokazało mi 523 spalone kalorie i rzeczywiście czuję się lekka, jak piórko. Aż z ciekawości stanę jutro na wagę. Rano, oczywiście, bo rano waga się bardziej uśmiecha.
Tu już nie chodzi o odchudzanie. Właściwie nigdy nie chodziło. Chciałam zmienić siebie, ale nie fizycznie, tylko psychicznie. Chciałam oduczyć się jedzenia słodyczy i kalorycznych przekąsek. I chyba znalazłam dla siebie drogę, lecz nie taką, jak sobie wyobrażałam. Nie muszę zrezygnować ze wszystkiego i jeść ciągle trawy i owsianki. Nie muszę grzebać swojej ukochanej czekolady. Grunt to znaleźć równowagę... A jeśli się przesadzi? Cóż, wystarczy trzasnąć sobie siódemkę :) Poza tym poziom endorfin dostarczany mi przez bieganie syci trochę mój czekoladowy głód.
annaakk
22 maja 2013, 09:31Cieszę się również dlatego, że i Ty znalazłaś drogę dla siebie. Pewnie na początku odchudzania wcale się nie spodziewałaś, jak to się wszystko potoczy. I że masakrowanie się w codziennym wysiłku fizycznym sprawi tyle frajdy.
ewusha
22 maja 2013, 05:21U mnie też ostatnio Jillian przegrywa z rowerem. Ale to chyba dobrze. Dotleniona jestem, zaczęłam wstawać bez problemu o świcie. A bieganie jest dobre na wszystko, rower zresztą też. Więc cieszmy się. I masz rację, najważniejsza jest równowaga...
sskarpeta
21 maja 2013, 22:35no i pewnie, przy takiej pogodzie aż chce się poruszać na świeżym powietrzu, ja niestety nie mogę bo mam słabe kolana