Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
2419 - Kolory na niebie i ziemi


Wpis ten będzie się pokrywał z kilkoma ostatnimi, bo przygotowuję go głównie na bloga, a tutaj pojawiały się malutkie relacje w ostatnich dniach - lubię tutaj być na bieżąco.

Dziś znów relacja z całego tygodnia. Tak mi czasem wygodniej, podobnie jak z używaniem kolaży zamiast całych galerii. Na Instagramie pojawiły się zdjęcia w pełnej krasie w mojej relacji. Osiągnęły całe 17 wejrzeń. Wymiatam! 

Niedziela.

Niedziela była taka zwyczajna. Chyba ostatni dzień w tym tygodniu, kiedy się naprawdę wyspałam. Był relaks, filmy, kwiaty, praca w ogródku... Mąż kupił mi kolejne przecenione cebulki lilii. Lidl wszystko przecenia obecnie, ponieważ szanse na wczesne kwitnienie są już nierealne. Może zakwitną one na wczesną jesień. Ale ciesze się - jeśli botritis mi ich nie zje, to będę mieć choć trochę kwiatków w tym roku.

Poniedziałek. 

W poniedziałek byłam znów pomagać na produkcji. Od rana wszystko wskazywało na to, że będzie to piękny dzień. W naszej okolicy jest zawsze dużo mgły. Mamy tutaj gęstą sieć kanałów z uwagi życia poniżej poziomu morza, a gdy za dnia jest ciepło i w nocy temperatura znacznie spada - woda kondensuje się i osiada na roślinach. Wraz z pojawieniem się pierwszych promieni słońca, temperatura ponownie wzrasta i cała woda zaczyna unosić się nad roślinnością. Kocham mgły. Wychowałam się we wsi w Kujawsko-Pomorskim gdzie na łąkach pod lasem zawsze koło 4 rano w lecie były mgły. Mgły o poranku przypominają mi właśnie te szczęśliwe lata, kiedy chodziło się z rana do lasu czy nad jezioro.

W pracy był zapieprz aż miło. Firma zrobiła lekko licząc jakieś 25 tysięcy bukietów, które dzięki wysokim cenom zrobiły nam niezły przychód. Średnia cena pojedynczego kwiatu [niezależnie od klasy] to obecnie 41 centów. Tylko na sortowni, gdzie mój Ukochany pracuje, tego dnia przeszło 60 tysięcy kwiatów. Takich sortowni nasza firma ma 5. Zostałam wysłana niemal od 7 właśnie na sortownię i robiłam bukiety. Takiego cardio dawno nie miałam, ale że zawsze uwielbiałam tą pracę to świetnie się bawiłam. W domu zdrapywałam rękawicą do masażu z siebie pot i kurz, a dziś czuję na skórze, że mam pełno pryszczy. Ale na produkcji mam okazję pracować z naprawdę fajnymi dziewczynami z różnych krajów i zawsze jest o czym pogadać, więc lubię tam chodzić. Poniedziałki się dla mnie już skończyły. Zostały soboty.

Po pracy dziewczyny poszły jeszcze na 2 godziny do pielenia. Ja mam tą wolność, że ja jestem tam do pomagania, więc dla szefa najważniejsze jest, aby ta najgorsza praca została wykonana. Pielenie jest istotne, ale przynosi dochód niebezpośredni, więc jest to coś co robi się szybko, ale bez popędzania. Płacenie mi za to nie jest dobrą opcją dla firmy, bo może kosztować więcej niż będzie pożytku, zwłaszcza, że ekipa Franka ma obecnie pielenie zgodnie z harmonogramem, więc nie potrzebują mnie tam. Zapytałam więc szefa, czy mogę się urwać, bo widzę się bardziej na plaży niż w szklarni. Jemu to pasuje, więc tym bardziej mi to pasuje. Wskoczyłam więc w autko i pojechałam do Hargen aan Zee, gdzie ściągnęłam śmierdzące buty i siedziałam na piasku w słońcu. Niby to samo słońce co pod szkłem, ale temperatura 10 stopni niższa. Ulga! Cieszę się, że dziewczyny nie robią problemów z tego, że korzystam ze swoich przywilejów. Na szczęście jest naprawdę świetna ekipa na produkcji i nie ma takich wojen, jak jeszcze kilka lat temu. Jedyne co to czasem trzeba studentów trochę zmotywować, aby odłożyli telefony i zrywali kwiatki.

Wieczorem miałam ostatnie spotkanie klubu w tym miesiącu. Gościem był zawodowy fotograf Duco de Vries, który oceniał nasze zdjęcia i wybrał zdjęcie roku. Wygrał Charles, który zaprezentował w tym roku naprawdę dobre i chwalone zdjęcia.

Sama jestem bardzo z siebie dumna, ponieważ 3 moje zaprezentowane zdjęcia dostały pochwały. Kot za świetną zabawę koncepcją, łamanie zasad, wyciągniętą i nieostrą łapką [którą klubowicze skrytykowali, a Duco powiedział, że dodaje zdjęciu głębi i perspektywy]. Parę w muzeum za świetną kompozycję, pomysł, histoirę na zdjęciu oraz dbałość o detale [dla klubowiczów to zdjęcie było niezrozumiałe]. Gitarzystę za świetne światłocienie, tajemnicę szczegółów [klubowicze uznali zdjęcie za zbyt ciemne i wybrakowane i pokazujące za mało detali i brak twarzy] oraz możliwą historię, która pojawia się w wyobraźni, gdy patrzy się na zdjęcie. Ogólnie Duco pochwalił wszystko to, co ludzie w klubie ocenili negatywnie. Powiedział, że mam świetne podejście i myślę poza schematem, że jestem kreatywna. Drodzy czytelnicy! Jak ja wtedy urosłam! Od miesięcy zastanawiam się, czy nie powinnam zmienić klubu na taki, gdzie moja wizja zostanie doceniona. Gdzie bez strachu będę prezentować swoje zdjęcia. A tu przyszedł jeden pan i powiedział "wszyscy się mylicie, ona jest naprawdę dobra!". Parafrazuję oczywiście. Dostałam tego wieczoru duże wsparcie od Henny, Marijke oraz Olgi, których zdjęcia też sobie bardzo cenię. Henny nawet weszła w dyskusję z Duco o tym, że moje zdjęcia w klubie są często nierozumiane ponieważ nie spełniają one wytycznych stosowanych w klasycznej fotografii. Powiedział on, że matematyka nie robi sztuki i że wyjście poza ramy oraz kreatywne myślenie tworzy niekiedy lepsze zdjęcia niż trzymanie się utartych schematów. Z resztą w przypadku kilku innych zdjęć proponował zmianę kadru, aby na przykład uczynić zdjęcia bardziej dynamicznymi - bo kadrowanie wg zasad uczyniło je statecznymi. Ogólnie wieczór klubowy na plus. Gitarzysta zajął 9 miejsce w konkursie zdjęcia roku.

Wtorek.

Byłam zaraz po pracy szydełkować u Annet. Miała ona już przygotowaną, choć jeszcze nie skończoną, ukraińską wyszywankę dla mnie. Został kołnierz do obrobienia i będę mogła nosić tego lata piękną lnianą, ręcznie robioną bluzkę. Niestety późny powrót do domu wykluczył bieganie tego dnia. Podobnie jak w poniedziałek.

Wyszywanka ta zaś przypomina mi o historii jej autorki - Antoniny.  Pani Antonina wyjechała do Holandii nie jako uchodźca [bo jest z bezpiecznego terytorium Ukrainy] ale jako pracująca matka. Płaci sama za swoje utrzymanie, pracuje ciężko, pomimo ostrej reakcji alergicznej na alstromerie. W domu zostawiła męża i 12-letnią córkę. Wysyłała regularnie pieniądze do domu, aby rodzina miała więcej kasy niż mąż byłby w stanie sam zarobić. Dzięki temu, że mąż był jedynym rodzicem na miejscu, dostawał dotychczas odroczenia od służby wojskowej. Ktoś musiał zająć się dzieckiem przecież. Niestety żandarmeria wojskowa zabrała męża Antoniny, kiedy ta przyjechała na miesięczny urlop do domu. Został zabrany siłą na komisję wojskową i nie wiemy, co się wydarzyło dalej. Nie wiadomo, czy Antonina wróci do pracy. Czy zabierze córkę ze sobą. Czy mąż będzie mógł wrócić do domu. Rozumiemy z mężem, że sytuacja na Ukrainie wymaga poboru, ale znając takie historie i ludzi osobiście, jest nam bardzo smutno widząc co wojna ze sobą niesie. Szwagier Antoniny jest już 2 lata w armii. Zaś syn naszej Oleny już 4 miesiące w grobie leży, a o Olenie słuch zaginął. Kochani - szanujcie Ukraińców swoich, bo w Ukrainie obecnie nic dobrego na nich nie czeka. Nikt nie chciałby być w ich skórze.

Czwartek.

Nasza firma ma co roku pulę darmowych wejściówek do ogrodów Keukenhof w Lisse. Zagadałam z jednym z właścicieli firmy czy nie możemy dostać kilka wejściówek i z radością je nam dał. Potem jeszcze kilka razy zagadywał, a w dzień wyjazdu dostał od nas selfie z podziękowaniami, że mogliśmy zobaczyć nasze piękne alstromerie w pawilonie Oranje-Nassau. Pojechaliśmy tam w czwórkę - ja z Ukochanym oraz dwie nasze koleżanki z pracy - Tonia, która jest super pozytywną i radosną duszyczką i dzięki której każdy dzień w pracy jest odrobinkę milszy niż normalnie - oraz Ivanka, która pomimo męża w armii i samotności tutaj ma w sobie wiele ciepła, żartu i bardzo szczery śmiech. Obu dziewczynom wyjazd się podobał i nawet Tonia, która uczy się prywatnie angielskiego, miała możliwość pogadać z właścicielem, od którego mieliśmy bilety, i opowiedzieć swoje wrażenia. Czasy imigrantów-nurków, którzy nie gadają z tubylcami, odchodzą w zapomnienie. Nowe pokolenie jest odważne, pyskate i bardzo pewne swego. Może nie jest ona Polką, ale cieszę się, że nasz blok wschodni ma tyle radosnych i zdrowo wyglądających osób tutaj w Holandii. Niech tubylcy się uczą, że czasy Polaka-alkoholika już niemal minęły. mam nadzieję, że po wojnie Ukraińcy będą mogli zostać w Holandii, choć wielu z nich deklaruje chęć natychmiastowego powrotu do kraju.

Piątek.

W piątek miałam po pracy spotkać się z chłopakami i koleżanką z Rumunii. Nigdy nie grałam w bilard, a oni chodzą grać co jakiś czas to umówiłam się z Marią, że mnie nauczy. Od kilku tygodni planowaliśmy wyjście, ale wciąż mam zajęte weekendy. W końcu się udało, nastał ten dzień. Mieliśmy spotkać się o 17-tej, ale szklarnia, w której pracuje Maria pracowała do 17! W piątek! Okrucieństwo z perspektywy mnie, która kończy w piątki zawsze o 15-tej. Dostałam więc wiadomość, że pewnie spotkamy się o 18-tej, kiedy wszyscy zjedzą i się wykąpią. Byłam już rowerem w trasie, kiedy dostałam wiadomość, że jednak spotkamy się o 20-tej. Napisałam więc, że nie da rady, bo pracuję w sobotę i zwykle kładę się koło 20-21. Że nie chcę zarywać nocki. Z resztą w piątki głowa mi się kiwa już od wczesnego wieczora. Zatem bilard przeniesiony na czerwiec zapewne.

W poniedziałek będę musiała chłopakom powiedzieć, że jednak nie położyłam się spać o 20-tej, a o 1:30 w nocy. A czemu? A bo dziewczyny z klubu zaproponowały mi plener z okazji nadchodzącej zorzy polarnej. Mnie nie trzeba dwa razy prosić! Spakowałam aparat, statyw i pojechałam na plażę, gdzie się umówiłyśmy. Zapomniałam zapasowej baterii, ale skoro w Keukenhof nie potrzebowałam to pewnie tutaj też nie.... Po północy było już po aparacie. Rozładował się. 2 godziny intensywnej pracy go wycyckał do zera. A jak zorza? Początkowo wydawała się być szarą chmurą na niebie. Jednak coraz mocniej i mocniej wiatr słoneczny rozbijał się na jonosferze i koło 0:30 przyszła kulminacja. Było tak jasno, że ludzie rzucali cień na piasku. Niedaleko nas dziewczyny skakały i tańczyły ze szczęścia - nie wiem kto to był, ale nie miały ze sobą tych wielkich obiektywów, jakie zabrała rzesza chyba 30 fotografów tej nocy. Były piski zachwytu, wzdechnięcia, jedna pani położyła się po prostu na piasku i patrzyła w niebo. To była piękna noc.

Aplikacja do zorzy pokazała naprawdę ogromny jej zasięg. Później na NOS mówili, że to była największa zorza od 20 lat. Wierzę - bo była widoczna gołym okiem, jakby dzień był.

Widziałam, że znów rozeszła się moja wizja artystyczna i wizja fotografów na plaży. Kiedy wszyscy celowali obiektywami na północny zachód, ja zobaczyłam, że mój aparat widzi zorzę nad wydmami. Poszłam więc do wody i ustawiłam aparat wycelowany w północno wschodnie niebo. Jakiś gość przyszedł wygonić mnie z wody, bo psuję mu kadr. Bo się ruszam. Spakowałam więc manele i poszłam za niego, tak aby on był na moim zdjęciu, bo mi jego cień nie przeszkadza. I zaczęłam robić zdjęcia ludziom, bo uważam ludzi za świetny obiekt do zdjęć. No i doszło jeszcze jedno - ja chyba mam ADHD poza autyzmem i zwyczajnie się nudziłam. Ile można robić zdjęć nieba, które jest bardzo stateczne, podczas gdy jeden klik zajmuje 60 sekund? Naciskasz migawkę i stoisz i nic się nie dzieje. Aparat pracuje i jeśli ma dobre parametry to zrobi dobre zdjęcie, a ty nie masz do roboty nic... Zaczęłam się więc rozglądać. Szukać ciekawych tematów zdjęć. Pale, wiatraki na morzu, ludzie, psy, JA. Zaczęłam pokazywać gesty do aparatu i im dłużej trzymałam rękę w kadrze, tym mniej lub bardziej prześwitujące sylwetki się pojawiały. Henny robiła wokół mnie wzorki światełkiem z telefonu. Stawałam przed aparatem po to, aby po 10sek uciec. W efekcie mam zdjęcie zorzy, przed którą stoi duch z uniesioną ręką w geście przywitania. A kiedy rozładował się aparat, stawiałam telefon oparty o pal lub zakopany w piasku i robiłam zdjęcie sobie i ludzi dookoła. Im mniej się ktoś ruszał, tym bardziej było go na zdjęciu widać. Efekty nie zawsze były zadowalające, ale dobrze się bawiłam. Kiedy wszyscy celowali w niebo, ja celowałam z ziemię. Zorza dla mnie nie jest tematem zdjęcia, ale świetnym tłem.

Sobota. Dzień ważenia.

Na wadze wzrost. Ale nie smuci mnie to. W tym tygodniu miałam miesiączkę, zrobiłam sobie trochę cheat week, bo codziennie wpadało coś spoza jadłospisu. nawet walnęłam kebaba w Lisse, pizzę w domu, cała bagietkę pszenną u Annet [nie byłam w domu i nie miałam obiadu]. Waga i dieta zeszły na drugi plan, choć trochę nadal się pilnowałam. Ważenie wypadło też po 3 godzinach snu i przed wyjściem do pracy, więc musiałam wstać po 5 rano. Wtedy ważenie za bardzo nie działa, bo człowiek jest napuchnięty cała tą wodą, której nerki nie zdążyły od poprzedniego dnia przefiltrować. Mimo wzrostu wagi, poziom tłuszczu spadł o 0,2% , czyli tym samym wzrósł z 20,93 kg na 20,98 kg. Och matematyka.

W pracy namachałam się tak do 11. Potem poszłam do domu. Dziewczyny jeszcze pracowały na sortowni, ale ja tego dnia zrywałam kwiaty, więc moja część pracy była już wykonana i mogłam zacząć weekend. A w domu mąż czekał z lunchem. Zapamiętał jak mówiłam, że lubię holenderskie lunche, czyli kanapki na milion składników. I tak zrobił chleb czosnkowy z prażoną cebulką, awokado, szynką i camembertem, pieczoną gruszką i orzechami oraz sosem winegret miodowym. Do tego upiekł pomidorki koktajlowe. Niebo w gębie! Wszystko własnej roboty.

Po jedzeniu poszłam spać. Nie można tak żyć, kiedy śpi się tak niewiele. Zwłaszcza, że sobotnia noc też miała być zarwana. Wieczorem pojechaliśmy odebrać kosze, które z przyjaciółką robiłyśmy na warsztatach. Ona zrobiła ten fioletowy, a mój miał być żółty - a jednak pomyliłam chyba kolory i dałam trochę pomarańczowego. Ciężkie klamoty były i mąż musiał mi je do samochodu zanieść. Obecnie wiszą dzielnie na płocie i pięknie pachną. Szczególnie ucieszyło mnie, że gdy zawisły, to momentalnie pojawiła się pierwsza pszczoła! Tak mi ich brakuje od zeszłego roku. Gdzieś zginęły wszystkie pszczoły z okolicy.

Przyszła wreszcie paczka z butami barefoot. Niestety są rozmiar za duże, więc dałam je mężowi. O dziwo mają one dziurki w podeszwie od spodu. Będą więc łapać do środka piasek i wodę. Lipa. Ale byłam durna i nie sprawdziłam sklepu zanim zamówiłam - owe buty to chińska robota, a firma, która je sprowadza i sprzedaje w Holandii żąda za nie 2x ceny plus ma taką politykę zwrotów, że nie opłaca się ich wysyłać na własny koszt do chin. I dupa. Ja straciłam kasę, a mąż zyskał średniej jakości buty.

Wieczorem spotkaliśmy się u kolegi na oglądanie Eurowizji. Dzień przed finałem gruchnęła wiadomość, że doszło do incydentu podczas prób i joost Klein zachował się agresywnie w stosunku do kamerzystki. Ponoć było umówione, że nie będzie on filmowany off stage, a ta chodziła za nim i go nagrywała. Wykonał on więc gest wobec niej, który został określony jako groźba. Przyjechała policja z Joost został zdjęty z programu prób generalnych, podczas których jury dokonuje swojej oceny. I teraz taka ciekawostka - czytając anglojęzycznego twittera, czytam wiadomości typu "zwycięzca zdyskwalifikowany", "wielka szkoda, bo to był mój lider" itp. Czytając polskojęzyczne twitty: "postawił się Izraelowi więc go wyeliminowali", "konkurs jest pro-żydowski, bo nie można się już im w ogóle postawić". Polacy ewidentnie łaczą wystąpienie Kleina na konferencji z dyskwalifikacją, pomimo oficjalnych komunikatów ze strony organizatorów oraz holenderskich mediów. Polacy jak zwykle wiedzą lepiej. Dla mnie najważniejsze jest to, że Joost miał piosenkę, która choć jest niekiedy irytująca, wpada w ucho do tego stopnia, że kiedy powinna być kolej na wystąpienie Joosta, publiczność finałowa śpiewała Europapa mimo wszystko. Gdy ustawił się Izrael zamiast Holandii, pojawiło się buczenie [co wiąże się z wojną w strefie Gazy, a nie Joostem. Sama Holandia dała Izraelowi punkty za występ. Nikkie zdecydowała się nie przyznawać punktów w imieniu Holandii i zrobił to organizator. Wygwizdano go za to. Widać, że cała Holandia i publiczność na stadionie w Malmo stoi po stronie Kleina. Ja zaś myślę, że jeśli faktycznie zachował się agresywnie, to takie zachowania powinny być ucinane. A jestem wielkim fanem Europapy, co było widać na moich wcześniejszych zdjęciach.

Koncert trwał do nocy. Po wszystkim pojechaliśmy z mężem i kolegą za wieś rowerami, aby zobaczyć dalszy ciąg zorzy polarnej. Niestety - nie było jej widać gołym okiem. Wiatr słoneczny tego dnia uderzył w jonosferę, kiedy nad Holandią świeciło w najlepsze słońce. Nie było więc nic widać. Zas, gdy zrobiło się ciemno [koło 22] pojawiła się niewielka zorza. Gdy robiłam poniższe zdjęcie - aplikacja do śledzenia zorzy pokazywała 0% szans na widowisko. Aparat zobaczył niewielką różową zorzę, ale gołymi oczyma nie widzieliśmy zupełnie nic. Niestety.

Niedziela.

Poszliśmy spać koło 2 w nocy. O 7 wstaliśmy, bo organizm przyzwyczajony do wczesnego wstawania. Za godzinę zaś ruszamy rowerami do miasta, bo dziś jest bieg, na który czekałam cały rok. Schagen City Run. Nie liczę na cud - jest ciepło, słonecznie i jestem niewyspana od kilku dni. Od wczoraj boli mnie kolano i czuję się naprawdę zmęczona. Obecnie męczy mnie też biegunka. To będzie walka o życie, hahaha! Życzcie mi powodzenia - jak dobiegnę do mety to dostanę jabłko i koszulkę. Co mi tam medale.

  • kronopio156

    kronopio156

    13 maja 2024, 17:29

    Gdzie mozna kupic Wasze alstroemerie doniczkowe?

    • Babok.Kukurydz!anka

      Babok.Kukurydz!anka

      13 maja 2024, 22:20

      My bezpośrednio ich nie sprzedajemy, ale jest za kontraktów Ana jakaś firma, która je od nas sprzedaje. Wydaje mi się, że biorą oni jednak sadzonki z naszych szklarni w Kenii, bo u nas ich nie ma. Mamy tylko do celów hodowlanych rośliny doniczkowe. Zaś ogólne doniczkowe alstromerie można znaleźć w centrach ogrodniczych. Szukałabym w końcu mają lub czerwcu. Pod koniec lata sprzedają po przecenie bo są przerośnięte. Jak się je schowa na zimę i rozetnie łączę to można na wiosnę mieć dwie i więcej duże doniczki.

  • kronopio156

    kronopio156

    13 maja 2024, 14:37

    Komentarz został usunięty

  • barbra1976

    barbra1976

    13 maja 2024, 10:34

    Nie pamiętam kota, za to para i gitarzysta od razu mi się spodobało, klubowicze czyli siedzą w schematach często i nudzie. Mgły kocham nad życie.

    • barbra1976

      barbra1976

      13 maja 2024, 10:41

      Marzę o zorzy. U nas nie było. Też bym leżała i patrzyła w niebo.

    • barbra1976

      barbra1976

      13 maja 2024, 10:45

      Właśnie miałam pytać o długość naświetlania tych ruchowych zdjęć, mega to wyszło.

    • Babok.Kukurydz!anka

      Babok.Kukurydz!anka

      13 maja 2024, 22:22

      Naświetlenie było różne. Od 20sek do minuty.

  • asik77

    asik77

    12 maja 2024, 17:51

    On i tak jest wielkim wygranym.....Moja Luska tez jest wielkim fanem Joosta....Pozdrawiam slonecznie...

  • PACZEK100

    PACZEK100

    12 maja 2024, 17:12

    Świetne podsumowanie tygodnia, był fajny i aktywny. Piękne zdjęcia. Powodzenia w nowym tygodniu!

  • KochamSiebie2020

    KochamSiebie2020

    12 maja 2024, 16:56

    Twój mąż już nie pracuje w restauracji?

  • Krummel

    Krummel

    12 maja 2024, 11:36

    Zawsze podziwiam Cię za ilość hobby. Dzięki za fotorelację, szczególnie za zdjęcia zorzy. Jedno zdjęcie (pola uprawne?) skojarzyło mi się z Deltą Neretwy :)

    • Babok.Kukurydz!anka

      Babok.Kukurydz!anka

      12 maja 2024, 16:39

      To są nieuzytki. Pozostawione jako rezerwat dla gęsi, aby mogły tam gnkazdowac. W holandii jest kilka gatunków gęsi plus bernikle. Mają tam między groblami teren, gdzie nikt nie chodzi i widać już pełno puchatych, małych gąsek. Czasem chce się tam zaczaić z obiektywem. Ale to musiała ym mieć chyba jeszcze większy zoom. Inaczej się wystrasza.

    • Krummel

      Krummel

      12 maja 2024, 16:58

      Aaaa, okej, teraz rozumiem :) jeśli chodzi o chęć czajenia się na ptactwo, to kiedyś miałam ochotę kupić wodery i uderzyć na mokradła, gdzie gniazdują kormorany :D