Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 15. Powrót i rachunek za cały urlop


Przy okazji torebek, nie wspomniałam, że pojawiają się podróbki firmy, której torebki kupuję. Logo niemal identyczne, umiejscowione tak samo, ale inna nazwa. niestety łatwo się złapać na takie numery. Zaufałabym bardziej firmie, która ma zupełnie inne logo, inny styl jego umieszczania i też styl torebek inny niż te prezentowane przez Montado.

Zawsze robię zdjęcia domu przed jego opuszczeniem. Jako dowód, że nic nie zginęło oraz, że zostawiamy po sobie czyste wnętrze. Wiem, że płacę za to, aby przyszedł ktoś i posprzątał, ale takie podstawowe rzeczy jak naczynia czy oprzątnięcie po sobie to takie minimum dla mnie. Byłoby mi zwyczajnie wstyd zostawiać rozbebłane łóżko czy porozrzucane ręczniki, jak to moja koleżanka na all inclusive robi [i się tym chwali]. Odłożyłam do kosza na pranie te ręczniki, które faktycznie używaliśmy, wszystko pozbierałam i poodkładałam na swoje miejsce, mąż umył naczynia i opróżnił zmywarkę, złożyłam pościele do kupy, ale tak, by było widać, że były używane - nie mam zdjęć drugiej sypialni, ale w zasadzie poza zostawieniem tam walizki i robieniem zdjęć z okna, nie używaliśmy jej wcale. 

Przy okazji zwiedziliśmy sobie Nordeste - miejscowość, gdzie mieszkaliśmy. Przez cały pobyt na wyspie, nie byliśmy w miasteczku/wsi ani razu. Znajduje się w nim kilka miejsc piknikowych, aby zrobić razem grilla - te miejsca nie są nigdy zdewastowane, a są dla lokalsów - nie dla turystów. Można przyjść ze swoim jedzeniem i na murowanych grillach sobie zrobić obiad z całą rodziną. Na poprzedniej wyspie też były takie miejsca. Zawsze czyste - z dostępem do wody i toalet murowanych, z zapasem drewna i w ogóle. Jestem pod wielkim wrażeniem, jak przestrzeń publiczna jest tutaj dostosowana do wspólnego spędzania czasu z rodziną. W dużej grupie. W Holandii takie wyjścia są raczej do restauracji lub zoo i parków rozrywki czy na camping. Tutaj zaś gotowanie razem jako część kultury. 

Na zdjęciu poniżej widać rozstrzał pomiędzy zamożnością mieszkańców. Z jednej strony nowoczesny dom z dużym ogrodem i podjazdem z garażem, a z drugiej strony małe domki, ściśnięte razem z malutkimi skrawkami ziemi na tyłach oraz kominami pieców chlebowych. Zapadnięte dachy. 

Tego dnia też było małe trzęsienie ziemi na wyspie, na której mieszkaliśmy poprzednio. Nie było ono w żaden sposób odczuwalne dla nas. Jak rozmawiałam z panią, która sprząta te domy, które posiada nasz host, mówiła że nie mogłaby mieszkać na Islandii, bo mają oni tam czynne wulkany. Podczas gdy ona wie, że jej wulkany nie zagrażają nikomu. I chyba ma rację - trafiłam dziś na filmik na instagramie, jak turyści byli ewakuowani ze SPA z powrotem na statek, ponieważ wulkan zaczął wybuchać. 

Po spakowaniu zdaniu domu pojechaliśmy do Porto Formoso. Jest to niewielka wioska rybacka, w której trafiliśmy na restaurację serwującą świeże ryby. Kiedy dojechaliśmy, restauracja była wciąż nieczynna, więc poszliśmy na mały spacer. Wioska prezentuje się naprawdę skromnie, a koloru dodają fasady budynków pomalowane i udekorowane w różny sposób. Nierzadko z obrazkiem świętych nad lub przy drzwiach. Wieś ta ma malutki port, gdzie można nająć rybaka i popłynąć na połów. Z ową rybą można iść do wspomnianej restauracji, gdzie zostanie ona specjalnie dla ciebie przyrządzona z lokalnymi warzywami.

Mąż wziął jakąs rybę, którą akurat tego dnia nie mieli - ja miałam tam kiedyś doradę, ale niestety tego dnia się nie pojawiła w menu. Ja wzięłam burgera z quinoa i sądziłam, że dostanę go w bułce. Nie - był to wegetariański burger podany z warzywami i frytkami. I jajkiem - dużo posiłków na Sao Miguel dostawaliśmy z jajkiem - dla mnie jest to super bonus. Uwielbiam jajka w każdej niemal postaci. 

Te wakacje były naprawdę udane. Pomimo pogody, którą widać na zdjęciach. Azory mają swój klimat. Zbierają się nad nimi chmury z okolicy, wiszą nad wulkanami i górami i powodują, że nawet jak ma nie padać, to cośtam z nieba leci. Jest bardzo wilgotno i często rośnie dookoła wybujały mech. Bywa ślisko, pogoda jest bardzo nieprzewidywalna, a w sezonie zimowym zdarzają się huragany i tornada. Klimat zmienia się z subtropikalnego na tropikalny i pomału robi się za ciepło, aby spokojnie na wyspach żyć. Klimatyzacja pojawia się tylko w bogatych domach, najczęściej na wynajem. Sao Miguel miało mniejszy społeczny klimat niż poprzednia wyspa. Nadmierna turystyka psuje doświadczenie, bo takich naprawdę lokalsów spotkaliśmy mało. Nie było historii jak u Roberto, gdzie mówił nam o trzęsieniu ziemi, podczas którego matka uratowała mu życie. Spotkaliśmy za to masę Kanadyjczyków, Belgijki Niemców, Hollendrów, Francuzów i inne baśniowe stworzy. No i Polaków. Bardzo fajnych Polaków. 

Jedyne za czym nie będę tęsknić to pająki. Ja myślałam, że Holandia ma duże pająki - szczególnie teraz na jesieni - ale to co się od**&*&dala tam to jakaś porażka. Mieliśmy w domu insekty, których istnienia bym nie wymyśliła sobie. Pająki siedzące na meblach, przy włączniku światła, przy klamce od drzwi... Bydlaki tak duże, że nawet mój mąż zaczął protestować, jak miał je łapać i spuszczać w kiblu. On też się boi. 

Siedząc na lotnisku mąż pokazał mi jak wydawaliśmy pieniądze w tym czasie. Supermarkety i butiki kosztowały nas 630 euro. Kupowaliśmy głównie jedzenie, lokalne wypieki, alkohole na zabranie do domu, wyroby masarskie i sery. Dużo serów. Free time 280 euro - nie mam pojęcia co to jest. Bilety wstępu były tanie, nie wchodziliśmy do wielu miejsc, może któraś restauracja która miała muzykę na żywo ma inny status niż restauracja? Piwiarnia tak miała, ale tam zostawiliśmy jakieś 15 euro. Samo stołowanie się to 780 euro. A rachunki były małe za jedzenie, bo poza hotelem w Furnas, gdzie płaciliśmy ponad 100 euro to obiady kosztowały od 35 do 80 euro. Wynajem auta i tankowanie to 600 euro. Razem wyszło 2,4 tys euro wydane w dwa tygodnie. Do tego dodałabym samolot i wynajem domu i mamy łącznie 5 tysięcy euro. I jeszcze jakieś 230 euro za hotel dla kota. 

Wiem, że wycieczka z biurem podróży może wyjść taniej. Ale jak spojrzeć na ilość wolności, jaką mieliśmy, prywatności, decyzyjność co kiedy robimy i co gdzie jemy, dostęp do pralki i suszarki, własne jacuzzi, w pełni wyposażoną kuchnię czy patio z widokiem na ocean i werandę z widokiem na góry - było warto. 

Postanowiliśmy także z mężem, że za rok wracamy. Jeśli wynajmiemy ten sam dom, właściciel da nam 25% upustu. 

  • aska1277

    aska1277

    21 października 2024, 19:06

    Widoki niesamowite i pewnie takie też przezycia :)