Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Pierwszy tydzień za mną.


Zacząć od plusów czy minusów? :P

Mały kryzys mnie dopadł. Waga nie pokazała oczekiwanego spadku o 1kg. Ubzdurałam sobie, ze tyle tygodniowo będę chudła. I pstryk w nos. Spadek nieznaczny. 

Było 81.37kg, jest 80.7kg. 

Szału nie ma. Mąż mnie wyśmiał. On nadal twierdzi, że nie potrzebuję się odchudzać. Chyba niezbędna jest mu wizyty u okulisty...

W sumie nie powinnam się dziwić taką małą utratą masy. Z regularnym jedzeniem jest u mnie na bakier. Obiecuję poprawę. Może uda się za tydzień?

Ale jest coś pozytywnego.

To po 2cm mniej w obwodzie talii, brzucha i bioder. Ha! Ćwiczenia się opłaciły. 

Wczoraj udało mi się spalić ponad 1000 kalorii. Pobiłam swój rekord :)

A jaki minus? Zjadłam zeszłego wieczoru parówkę. 

Poza planem. Walczyłam, walczyłam, ale pokusa  zwyciężyła. Co prawda potem wsiadłam na rower i w boczki nie pójdzie, ale sumienie gryzło. Dziś udało mi się powstrzymać łakomstwo. Zgodnie z radą pani psycholog powtarzałam sobie " chcę mi się parówki, ale zjem ją za pół godziny". Za pół godziny to samo "jeżeli za 30 minut nadal będę miała na nią chęć to zjem, w ramach podwieczorku". 

Przeszło. Honor ocalony. :)

Co nie zmienia faktu, że muszę się ich koniecznie pozbyć z lodówki.