Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Się działo ...


a pogoda dobija. W piątek w tym skwarze i duchocie ponad godzinne nagranie dla " widzów kuriera". Nie powiem z mojego długiego i rzeczowego gadania wyemitowano ..minutkę :) ale umówiliśmy się na kolejną " nakrętkę". Do domu wróciłam i zdechłam, w sobotę ..o ludzie , szczęsliwa bo naddupie mnie nie bolało ( zresztą dzisiaj też nie boli), po południu poszłam na moją kwietną łąkę bo dawno nie byłam...poszłam i natychmiast się roztopiłam , znowu niemiłosiernie duszno. Ale tym razem jeszcze oblazłam park i "smutno mi Boże" że zaczerpnę z klasyka. Kaliny zaczynają usychać, w dodatku jedną z nich jakiś debil złamał, zniszczył prawie połowę pięknego krzaka. Nie wiem czy te usychające krzewy to nie " zasługa" budującego się osiedla. Po drugiej stronie rzeki więdnie barwinek posadzony pod pięknym drzewem..staw, tragedia, ale się wściekłam, natrzaskałam zdjęć i wrzuciłam na stronę Starego Ogrodu, którą założyłam i otworzyłam, każdy może wejść , każdy może napisać. Już mi wiceprezes nie będzie pisał, że dla niego jako dla " laika" to ze stawem jest wszystko w porządku. A propo każdego, jak się tylko umówiłam z kobietą na nagranie to nadłożyłam drogi i pognałam zawiadomić o tym nagraniu żeby przyszedł kto chce zaprotestować albo coś powiedzieć. Myślicie że jakaś miejscowa, posądziedzka  zaraza przyszła? Oczywiście że nie , byłam ja - daleka sąsiadka, prezeska stowarzyszenia z którym współpracuję i prezes stowarzyszenia do którego należę ...czyli my, którym umierająca przyroda leży na sercu ( i na wątrobie). Niech piorun najjaśniejszy strzeli tych wszystkich leni nawet odwłoków im się nie chciało przywlec. No ale nic ...o ile w sobotę czułam się bardzo dobrze ( jednak prądy na mnie działają bosko) o tyle wczoraj..okropnie, przeleżałam prawie cały dzień niczym skóra z diabła , ruszyłam się dopiero przed 16 bo miałam bilet na sztukę na ekranie a w niej koncert Rieu z Maastricht..no bajka, wróciłam myślami do jego czerwcowego koncertu w Krakowie , większość programu taka sama ale 150 osobowy męski chór , który śpiewał w Maastricht ..bajka, po prostu ciary po plecach mi biegły gdy ich słyszałam i wspaniała " duża" wokalistka rodem z Maastricht...co za głos, co za energia po prostu petarda ( jej też nie było w Krakowie, choć łatwiej byłoby ją przetransportować niż 150 chłopa).Dzisiaj raniutko na rehabilitację, jestem zła na tę przychodnię, rehabilitacja zaczyna się z opóźnieniem. Skoro mam umówioną na 7 to rehabilitanci powinni być w pracy 6 55 a o 7 rozpoczynać pracę...dzisiaj panie łaskawie wpuściły nas 7 15 no i część ludzi się po prostu rozeszła ( w tym ja) bez pełnego cyklu zabiegów , mało tego to jeszcze nie wiedziały która gdzie jest , ja ganiałam po przychodni żeby oznajmić pani, że czekam na sali gimnastycznej ..sama się nie podwieszę przecież ...Zabiegi dobrały mi bardzo dobrze ale wykonanie..beznadziejne. Po powrocie do domu pognałam bez mała z jęzorem na brodzie na spotkanie z konserwatorką przyrody. Z prezeską stowarzyszenia spędziłyśmy kilka godzin na przekazywaniu uwag co do działań wobec zieleni w naszym mieście. Tak że zlazłam do domu niedawno ..i znowu jestem nie do życia, gorąco , parno, ciśnienie jedzie w dół...przeżyję jeszcze trochę i idę spać , nie wiem czy nie wcześniej od kur, no ale czasem tak bywa. A teraz ...tradycyjnie - obrazkowo. Dzisiaj wędrówka kazmierskim wąwozem Korzeniowy Dół.

I to by było na tyle. Dobranoc, a nie ...wróć. Ahoooooooj!!!!!