Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
znaki, znaki, znaki


ostatnio mam wrażenie, że wszystko co mnie otacza zdaje się krzycześc i komunikować o mojej otyłości. to pewnie przez wyprzedarze... mierze, w nic nie włażę i mnie po prostu wbija w ziemię...

konkretnym ciosem były buty z zarze. oczywiście przecenione. oczywiście piękne. tylko niestety nie dopięłam ich na lydzie. i chodzi za mną pomysł aby je zakupić "tak na zaś". tylko nie wiem czy to ma sens, bo najpierw powinnam schudnąć a potem cieszyć sie zakupowym szaleństwem a nie szaleć i liczyć na schudnięcie. 

wgniotło mnie w ziemie ostatecznie, zawsze w reservd mieścilam się w 42 i niżej, a tu duuupa. i do dupa wielka. fuck, fuck, fuck.... to już nie jest zabawne. jutro mierzenie i konkretne działanie. jednak wszystkiego jest za malo. za mało diety w diecie i za mało sportu w sporcie. dopiero w marcu mam wizytę u endokrynologa, może to to? może, ale winna jestem przede wszystkim ja sama. i tak jak się sama doprowadziłam do tego staanu, tak też sama musze z niego się wydostać. 

Wracam do zapisków jedzenia, aktywności fizycznej i cotygodniowego mierzenia. definitywnie i bez żadnego przebacz.