Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Tydzień VI (31.08 - 06.09) - podsumowanie


OBWODY:[13.07][07.09]Zmiana całkowita/ostatnie 2 tyg.
Szyja:3333

b.z./b.z.

Ramię:3431- 3/-1
Klatka:9996- 3/+3
Talia:8075- 5/-1
Brzuch:9995- 4/-2
Biodra:110105- 5/-1
Udo:6662- 4/-1
Łydka:4040b.z./b.z.



A, szkoda gadać. Kilogramy powoli schodzą, ale jakoś ani mnie to ziębi, ani grzeje. Mimo wszystko pilnuję się. Wczoraj miałam trudną sytuację, bo raz, że jedna ważna pani obchodziła w pracy imieniny, więc każdemu przyniosła pączka, a dwa, że potem stażystka siedząca ze mną w pokoju chciała się podzielić ciastem przywiezionym z rodzinnych stron, co obwieściła przyniesionym mi na talerzyku kawałkiem. Pączek szczęśliwie zapakowany był w kartonik, więc po pracy obdarowałam nim mojego chłopaka, ale ciasto niestety musiałam zjeść żeby nie wyjść na totalnego gbura. Dobrze, że był to zwykły jabłecznik a nie jakaś karpatka, bo pewnie wyczerpałaby mi limit kcal na obiad i kolację. Oczywiście powinnam stwierdzić, że to był przemiły gest ze strony stażystki, ale szczerze nie cierpię dzielenia się jedzeniem, czy to jako dawca, czy biorca, zawsze jest to dla mnie kłopotliwe i pełne dyskomfortu.

Co ja sobie myślałam idąc w takie kulturalne towarzystwo to ja nie wiem. Już czuję, że mi nie przedłużą umowy, zaliczam wpadkę za wpadką. Nie zamierzam płakać, a wręcz mam wrażenie, że odetchnę z ulgą. Pierwsze koty za płoty.

Jeszcze apropos mierzenia postępów w odchudzaniu to chyba przy moim tempie lepiej będzie spisywać obwody raz w miesiącu. Takie jednocentymetrowe ubytki niekoniecznie mnie motywują.