Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Szatański zastój


Gdybym była optymistką, napisałabym, że to super, że udaje mi się utrzymywać wagę. Problem w tym, że ani nie aspiruję do tego miana, ani utrzymywanie wagi nie jest obecnie moim celem. Spadki, gdzie są moje spadki? Serio, to sylwestrowe "szaleństwo" z 1000kcal na plusie mogło mieć aż taki wpływ? Być może, zwłaszcza jeśli dodam do tego fakt, że od zeszłego roku nie wychodziłam z mieszkania.

Będę szczera, boję się aktywności. Nie do końca potrafię ją umieścić w moim rozkładzie dnia. Wszystko przez ograniczenia, które przyjęłam i których się tak kurczowo trzymam. Na przykład, że na spacery mogę wychodzić jedynie, gdy mam pewność, że nie spotkam sąsiadów albo że na ergometrze mogę jeździć jedynie, gdy nie ma ich w mieszkaniu. Tym sposobem niejeden dzień już miałam skreślony, bo wstawałam o 3-4 nad ranem żeby w spokoju sobie pomaszerować, a następnie o 10 zaliczałam totalną zamułkę i do końca dnia moim największym osiągnięciem było powstrzymanie się od spania. Podobnie z wyczekiwaniem aż sąsiadka wyjdzie z mieszkania. Swoją drogą jak wychodzi to aż żal trwonić te błogie chwile ciszy i spokoju na trening.

No dobra i co w związku z tym? Niezależnie od tego jak długą litanię tu umieszczę, muszę zacząć się więcej ruszać. Mam podejrzenie, że cała trudność z umieszczeniem aktywności fizycznej w rozkładzie dnia wynika z rzeczy zgoła odmiennej. Wewnętrznie czuję, że obecnie powinnam się zająć innym tematem, pod który ewentualnie jakiś ruch można by dopasować. Ale czy to nie kolejna wymówka mojego pokrętnego umysłu, że dopiero, gdy zrobię "A" to będę mogła przejść do "B"?

Sprawdźmy to. Daję sobie tydzień na choćby wstępne ogarnięcie "innego tematu". 

  • PACZEK100

    PACZEK100

    7 stycznia 2024, 08:37

    Współczuję sytuacji z sąsiadami i że Przez to nie możesz swobodnie ćwiczyć czy wychodzić z domu.