W piątkowym ważeniu nie było najlepiej. Spadło zaledwie 0,6 kg. Dobrze, że spadło w ogóle, bo nie wierzyłam patrząc w lustro.
Mimo upału treningi robię. Z przyjemnością witam rower, bo bieganie mnie wykańcza. W niedzielę znowu potrupaliśmy na tenisa. Mąż twierdzi, że Radwańska to przy mnie pikuś bo, odbijając tak nieprzewidująco jak ja to wygraną w tym Wimbledonie miałaby jak w banku :) Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że umiem grać w tenisa? Ja tylko twierdziłam, że lubię :)
Z dietą tak w zasadzie dobrze ale wypadają mi przekąski i kolacje a za to wpadają grzeszki w postaci łychy lodów czy szklaneczki browara.
Zaczynamy myśleć o urlopie. Na razie ustaliliśmy termin - po 20 sierpnia. Nie było trudno, bo w tym terminie wyjeżdzamy od 10 lat :) Pozostaje miejsce. Już trzy lata nie byliśmy w górach, więc może Austria. Ale z drugiej strony to może coś z wodą w tle? Bułgaria ładnie się zareklaowała...
No zobaczymy. Jeszcze jest czas.
Luccinda
10 lipca 2012, 16:46Ważne że jest spadek! To zawsze powinien być powód do dumy i radości :-) Fragment o tenisie jest rewelacyjny, od razu mam banana na ustach. Powodzenia :))
anka8706
9 lipca 2012, 22:39Przy tych upalach trudno sie dziwic ze czlowiek ma ochote na lody czy browarka, jednak miej na uwadze ze sa to bomby kaloryczne. Trzymam kciuki za wstrzemiezliwosc:)