Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
dzień 51


O matko ale zapiernicz. Czasu nie mam się w tyłek podrapać. 

 W piątkowym ważeniu nie było najlepiej. Spadło zaledwie 0,6 kg. Dobrze, że spadło w ogóle, bo nie wierzyłam patrząc w lustro.  

Mimo upału treningi robię. Z przyjemnością witam rower, bo bieganie mnie wykańcza.  W niedzielę znowu potrupaliśmy na tenisa. Mąż twierdzi, że Radwańska to przy mnie pikuś bo, odbijając tak nieprzewidująco jak ja to wygraną w tym Wimbledonie miałaby jak w banku :) Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że umiem grać w tenisa? Ja tylko twierdziłam, że lubię :)

Z dietą tak w zasadzie dobrze ale wypadają mi przekąski i kolacje a za to wpadają grzeszki w postaci łychy lodów czy szklaneczki browara. 

Zaczynamy myśleć o urlopie. Na razie ustaliliśmy termin - po 20 sierpnia. Nie było trudno, bo w tym terminie wyjeżdzamy od 10 lat :) Pozostaje miejsce.  Już trzy lata nie byliśmy w górach, więc może Austria. Ale z drugiej strony to może coś z wodą w tle? Bułgaria ładnie się zareklaowała...

No zobaczymy. Jeszcze jest czas.

  • Luccinda

    Luccinda

    10 lipca 2012, 16:46

    Ważne że jest spadek! To zawsze powinien być powód do dumy i radości :-) Fragment o tenisie jest rewelacyjny, od razu mam banana na ustach. Powodzenia :))

  • anka8706

    anka8706

    9 lipca 2012, 22:39

    Przy tych upalach trudno sie dziwic ze czlowiek ma ochote na lody czy browarka, jednak miej na uwadze ze sa to bomby kaloryczne. Trzymam kciuki za wstrzemiezliwosc:)