No niestety waga w górę.
Spodziewałam się tego ale i tak przykro.
Niemiej było to ciekawe doświadczenie. Postanowiłam sprawdzić, co będzie jak dieta się skończy. Odstępstwa od vitaliowej diety były spore, pomijając wspomniany strudel, który mimo iż mąż robił co mógł :) wystarczył na kilka dni do kawki. Skończył się strudel, teściowa przekazała szarlotkę (też coś musiała z tymi jabłkami zrobić:)
Trochę się podziębiliśmy, więc wieczorami grzane piwko, z przyprawami ok ale też z miodem, sokiem malinowym, likierem wiśniowym... no co Wam będę pisać. Kolacje zjadłam dwie (mimo, że prawie od początku one mi przepadały, bo już byłam najedzona i za późno mi wychodziły) ale jak miałam nie zjeść jak dostałam najprawdziwsze JAJO (raz w postaci jajecznicy z pomidorami a raz w postaci zapiekanego parmezanu mniam...No nie potrafiłam się oprzeć i o 21.00 jajeczko wpadało :(
Na pewno było tego więcej ale jakoś nie pamiętam.
Treningi też dwa albo trzy wypadły w domu, więc kalorii spalonych dużo mniej.
Wynik - jeszcze nie jestem gotowa, by się z Vitaliowej diety wymiksować. Owszem w ramach eksperymentu pozwalałam sobie na więcej niż gdyby to było normalne codzienne żywienie ale efekt jest prosty i możnaby szybko wyliczyć, kiedy tak rosnąc po 0,2 kg tygodniowo (a może i więcej bo zima idzie i pewnie jak Vitaliowy bat by nade mną nie wsiał to i treningi łatwiej byłoby odpuszczać) wróciłabym do starej wagi. Brrr.
Dobrze, że abonament jeszcze trwa:)