Powoli drepczę do celu. Bardzo, bardzo powoli. Wiem, że tak ma być.
Czekam cierpliwie na efekty moich starań. Fizycznie czuję się lepiej, zdrowiej.
W ubraniach jakby trochę wygodniej, choć to jeszcze nie ten upragniony LUZ.
I... zaczynam się obawiać tego, że jest tak dobrze. Bo "tak dobrze" bywało już
nie raz, a w głowie przestawiały się jakieś klepki i skoro już "schudłam"
to mogę sobie coś pysznego zjeść... a jak już zjadłam... to ruszała lawina.
I jak tu się nie bać?
Samopoczucie psychiczne szwankuje mi od dawna. Wiem, że to bark równowagi
doprowadził mnie do katastrofy wagowej... Popsuł wszystko co tylko mógł popsuć.
Chciałabym, żeby kiedyś przyszedł taki dzień, gdy będzie przy mnie ktoś,
na kim będę mogła się wesprzeć. Nie opuszcza mnie jednak przekonanie,
że nie jest mi to pisane. Czasem to po prostu się wie...
Niedawno byłam na ślubie zatwardziałej singielki. I, przyznaję szczerze, podłamałam się
jak nigdy wcześniej przy takiej okazji. Zamążpójście nie jest moim marzeniem, nie o to
chodzi. Najważniejsze to mieć z kim rozważać tę sprawę.
LennQ
29 kwietnia 2013, 13:25Wszystko bedzie dobrze,zobaczysz:) Powodzenia:)