Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
weekend pełen pokus


wiadomo, Wrocław to straszne miejsce, pełne słodkości. Staram się opierać jak mogę:). Pierwszego dnia zaatakowały mnie czipy, które leżały na stole otwarte. Pomyślałam "zjem jednego.." ale w paczce nic nie było! uff! gorzej było w sobotę, kiedy zamiast "kawy mrożonej" zamówiłam kawę lodową i okazała się być z kulką lodów i bitą śmietaną. Nie złamałam się! Choć serce płakało, wypiłam tylko kawę i jak poczułam, że zbliżam się do "słodkiej" warstwy, wyrzuciłam resztę... Chlip... Teściowa wmusiła we mnie kawałek ciasta, ale taki malutki, jak porcyjka sushi, więc może nie umrę od tego. Cztery razy mnie napraszała "no zjedz, no zjedz" i nie było opcji...
A wczoraj był popcorn w kinie. Mąż wziął duży, ale ja brałam po jednym ziarenku i skubałam każde po kawałeczku, tak że w sumie zjadłam może ze dwie garści nim on dokończył resztę. Wiem, że to nieładnie, ale musiał tu być jakiś kompromis... Dukan nie proponuje żadnego zastępstwa dla czegoś takiego. Nie zjadłam za to kolacji. Dziś dalsza konfrontacja, tym razem z moją babcią. Ale wiem już, że zrobiła bigos, więc jakoś dam radę! Jutro rano waga... Już się boję...