Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Życie w Budapeszcie


Od dwóch miesięcy mieszkam w Budapeszcie, studiuję prawo w ramach wymiany studenckiej. jak to wpłynęło na moją dietę/wagę? Destrukcyjnie. Z początku byłam pewna, że schudnę bo będę musiała liczyć się z wydatkami, to nie będę kupować zbędnych kalorii. Nic bardziej mylnego. Od początku wyjazdu przytyłam ok 4-5kg w 2 miesiące!! Czyli wróciłam do swojej wagi sprzed roku. Jak do tego doszło? Mięso drogie, więc głównie jadłam makarony z sosami, zaczęłam jeść więcej, mniej regularnie, mniej posiłków i tak oto spowrotem stałam się kluseczką. Oczywiście mniej ruchu, więcej imprez = więcej alkoholu, wymknęło mi się to spod kontroli, a otrzeźwiałam dopiero kiedy przyjechałam do Polski w trakcie przerwy jesiennej i stanęłam na wadze, a tam... przeszło! 62 kg, czyli więcej niż kiedykolwiek ważyłam. Musiałam powiedzieć stop. 

Pierwszym krokiem było zapisanie się na siłownie. Sama nie mam tu motywacji do ćwiczenia. Była to moja pierwsza wizyta na siłowni w życiu, i to jeszcze w obcym kraju, babka w recepcji ledwo po angielsku umiała, ale się dogadałam. Kupiłam karnet na 12 wejść czyli optymalnie 3 razy w tygodniu. ale potem napotkałam kolejną przeszkodę. Kiedy się już przebrałam w szatni chciałam wyjść z niej ale... nie mogłam się przemóc. Sparaliżował mnie fakt, że byli tam sami faceci a ponadto ja nigdy nie ćwiczyłam na takich sprzętach, nawet na bieżni więc bałam się, że się wygłupię... wyszłam raz... i wróciłam do szatni spanikowana. Po chyba pół godzinie wyszłam znów, znalazłam wzrokiem najprostszy sprzęt czyli rowerek i zaczęłam. I się zakochałam! Tak, tak zaczęłam żałować, że nie kupiłam miesięcznego karnetu bo bym chodziła codziennie! 

Po 2 dniach na siłowni postanowiłam spróbować aerobicu. Na stronie zajęcia nazywały się coś w stylu Brutalne spalanie tłuszczu kształtowanie ud brzucha i pośladków, czyli mówię idealnie dla mnie. I poszłam. Z początku chciało mi się śmiać, bo prowadząxa oczywiście po węgiersku, a mój węgierski jest raczej podstawowy. Ale potem to juz nie było mi do śmiechu... zajęcia rzeczywiście były wymagające... przy okazji zdałam sobie sprawę w jak słabej kondycji są moje mięśnie! Jutro idę znów na siłkę i szczerze nie mogę się doczekać. 

Staram się mniej jeść i lepiej dobierać składniki, dużo warzyw i tego kurczaka też kupiłam. Dzisiaj na obiad kurczak gotowany i brokuły. A na kolacje kalarepa i banan, bo miałam smaczka. To dopiero 4 dzień "odwyku" i nowych nawyków, więc życzcie mi powodzenia w kolejnym podejściu do wymarzonej sylwetki! :) mam jeszcze dużo do powiedzenia, ale to następnym razem :)

  • drlifestyle

    drlifestyle

    6 listopada 2014, 21:56

    3mam mocno kciuki. Aktywność fizyczna + zdrowa dieta = sukces murowany. Wytrwałości! :)

  • Enchantress

    Enchantress

    6 listopada 2014, 21:38

    Powodzenia :)