I nadeszła prawdziwa zima i duży chłód. Na morzu sztorm, fale rozbijają się o falochron. Z północnego wschodu idzie fala mrozu, a wiatr już jest dosyć silny. Po spacerze ( 10.212 kroków) mieliśmy twarze czerwone jak pomidory. A po powrocie kawa z kawiarki + grzanka z pastą paprykową smakowały bosko ! Dziś waga stabilna, czyli nie przybyło. Nadal bez słodyczy, to już 4 dzień, co nie oznacza, że zupełnie zrezygnowałam z cukru. To byłaby przesada, bo przecież cukier jest nawet w pieczywie. Na obiad zupa pomidorowa z lanymi kluskami i spaghetti z cukinii z pesto bazyliowym. Jakie to było pyszne! Dodałam jeszcze czosnek i papryczkę ostrą. Na deser pieczone kasztany, ale nie będę ich amatorką. Znów wizyta w bibliotece, drobne zakupy, bo chcę zrobić gołąbki, a wieczorem udamy się do kina na Kamerdynera. Niby takie zwyczajne życie emeryta, ale właśnie ono daje mi tyle radości. Po latach pracy w stresie, z ogromną odpowiedzialnością, koniecznością bezustannej mobilizacji, mam wreszcie wymarzony spokój, tempo wybrane przez siebie i możliwość wyboru rytmu dnia. Wprawdzie i ja mam swoje problemy , chociażby rodzinne, ale negowanie aktualnego stanu byłoby grzechem. Aha, mąż dziś odebrał wyniki badań, jest zdrowy jak źrebak, może stąd ta euforia u mnie?!
Marynia1958
29 listopada 2018, 18:38i niech ta euforia trwa....ja na swoją jeszcze czekam...